Poznali się w latach 30. w Wilnie – studiowali na jednej uczelni (Uniwersytet Stefana Batorego), działali w jednej grupie literackiej (Żagary). Jednak już wówczas różniło ich wiele: Jerzy Putrament był aktywnym członkiem Młodzieży Wszechpolskiej; lewicujący Miłosz przeciwstawiał się jego antysemickim wystąpieniom. Któregoś razu doszło nawet do pojedynku bokserskiego. Ponoć Miłosz drwił z ich wspólnego kolegi - podczas jakiegoś studenckiego obiadu wrzucił mu do talerza z zupą… pudełko zapałek (według późniejszej relacji samego poety pudełko było, ale w zupie Putramenta). Młody prozaik postanowił stanąć w obronie znieważanego kompana i wyzwał Miłosza na pojedynek bokserski. Walka odbyła się w pokoju Putramenta w Wilnie na ulicy Piwnej; jej przebieg był jednak krótki – po jednym z pierwszych ciosów w nos Miłosz zalał się krwią ("pięść moja wylądowała na tym ślicznym nosku miłoszowskim" napisze ze złośliwą satysfakcją Putrament).
Brutalizacja antysemickich wystąpień Wszechpolaków skłoniła Jerzego Putramenta do zrewidowania poglądów i skrajnego zwrotu w lewo, ku komunizmowi. Było to początkiem jego późniejszej politycznej kariery. Po wojnie – którą spędził we Lwowie, Moskwie i w Wilnie – powraca już jako współtwórca komunistycznego Związku Patriotów Polskich i I Armii Wojska Polskiego, jako oficer oświatowo-polityczny I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Jest jednym z dygnitarzy tworzącej się demokracji ludowej, a za kilka lat zacznie prezesować Związkowi Literatów Polskich, stając się na długo wielkorządcą krajowego życia literackiego.
W czasach wileńskich to Miłosz był kimś, kto mógł traktować Putramenta ze swoistym dystansem. To on był wyżej – jako wyróżniający się, po prostu lepszy od swego kolegi twórca, jako jeden z ważniejszych Żagarystów. Nawet pracę w Polskim Radiu Putrament zawdzięczał Miłoszowi. Po wojnie sytuacja zmieniła się jednak diametralnie. Teraz to poeta musiał zabiegać u swego wileńskiego kolegi o protekcję, a ten - wyczuwając u Miłosza umiarkowaną wiarę w nowy system - postanowił go w pewien sposób uzależnić od siebie. I bacznie obserwować.
– Miłosz podejmuje z Putramentem w okresie powojennym swoistą grę – mówi w Dwójce Emil Pasierski, autor nowo wydanej książki opisującej "żywoty równoległe" tych dwóch literatów. Poeta chciał publikować, a przede wszystkim – wyjechać.
– Chodziło mi przede wszystkim o to, żeby się wydostać, a co dalej – to się zobaczy. Byle tylko nie być w tym ściśnięciu za gardło – napisze później. W 1946 roku, dzięki protekcji m.in. Putramenta, Miłosz wyjeżdża wraz z żoną do Ameryki, by pracować w nowojorskim konsulacie. Rok później przenoszą go do ambasady polskiej w Waszyngtonie, a w 1950 - władze PRL chcą go mieć bliżej siebie – obejmuje stanowisko I sekretarza ambasady PRL w Paryżu. Polskim ambasadorem w stolicy Francji był przez ostatnie trzy lata właśnie Putrament - "Tyran", jak go nazywa w prywatnym liście Miłosz. Ów "Tyran" chciał, by jego dawny wileński kompan wrócił jednak do kraju – powątpiewa w lojalność poety, obawia się, że ten zechce zostać na Zachodzie.
Pod koniec 1950 roku Miłosz zostaje ściągnięty do Polski, zabierają mu paszport, Putrament zaprasza go na sylwestrowy bal rządowy. Wszystko wskazuje na to, że polityk postanawia zamknąć swego dawnego kompana w nowym wspaniałym świecie. Być może po raz kolejny chce wygrać pojedynek.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy z Emilem Pasierskim, autorem książki "Miłosz i Putrament. Żywoty równoległe". Rozmowa odbyła się w "Sezonie na Dwójkę" przygotowanym przez Dorotę Gacek i Elżbietę Łukomską.
(jp)