Autor a adaptator
Stanisław Lem powiedział, że stoi na stanowisku, że "reżyser teatralny czy filmowy ma prawo, przy pomocy dzieła przejętego od literata, wyrazić jakieś swoje własne treści".
- Ja sam nie lubię wracać do swoich rzeczy, bo mi szkoda na to czasu, ale jeśli ktoś takie rzeczy robi, to ja się nawet cieszę – mówił pisarz w audycji Polskiego Radia. - To z resztą ciekawa rzecz, że to wszystko znacznie lepiej wychodzi w radiu jako taki teatr wyobraźni, aniżeli w telewizji lub w filmie. Radiowy teatr wyobraźni największą wagę daje słowu. Tam, gdzie pierwsze skrzypce musi grać element wizualny, fantastyka i to nie tylko moja, niestety zawodzi – dodał pisarz.
58:42 Przekładaniec.mp3 "Antyutopia w kinie" - audycja Michała Nowaka poświęcona twórczości Stanisława Lema oraz adaptacji filmowej jego prozy. (PR, 2013)
Powyższe słowa Stanisława Lema pochodzą z czasów, kiedy kino nie miało jeszcze tak ogromnych możliwości technicznych jak w tej chwili. Istotne jest jednak to, że popularny na świecie pisarz tak naprawdę prawie nigdy nie był zadowolony z filmowych wersji swoich tekstów. Zżymał się zwłaszcza na adaptację powieści "Solaris" w reżyserii wybitnego rosyjskiego reżysera Andrieja Tarkowskiego, ale zrealizowana wiele lat później wersja Soderbergha, również nie przypadła mu do gustu.
Podobnie było w we wszystkich pozostałych przypadkach. Wbrew przytoczonej deklaracji, Lem tak naprawdę nie za bardzo tolerował znaczące modyfikacje swoich tekstów, którym podlegały w procesie adaptacji.
Wyjątek potwierdzający regułę
Jest jednak film, do którego pisarz podszedł zupełnie inaczej. To "Przekładaniec" w reżyserii Andrzeja Wajdy, do którego Lem pisał w liście:
- Drogi Panie, przedwczoraj oglądałem w telewizji film "Przekładaniec". Zarówno robota Pana, jak dzieło aktorów oraz wystrój scenograficzny wydały mi się bardzo dobre – pisał Lem. - Zwłaszcza już dobry był w swojej roli adwokat, sympatyczny bardzo chirurg, no a Kobiela nie wymaga pochwał specjalnych. Jedyne zastrzeżenia moje merytoryczne dotyczyły niepewności, czy wskutek bardzo szybkiego tempa całości rzecz nie jest aby dla przeciętnego widza trudno zrozumiała? Ale nie jestem w stanie osądzać tego, ponieważ ja znałem przecież scenariusz. "Przyszłość" bliska a nieokreślona została zrobiona bardzo pomysłowo, biorąc pod uwagę to zwłaszcza, jak szczupłymi środkami Pan tego dokonał – dodał pisarz.
Lata później mówił tak samo: "Przekładaniec" Wajdy z Kobielą w roli głównej zupełnie mnie satysfakcjonuje.
Lem nie tyle znał scenariusz, co sam go napisał, a "Przekładaniec" w przeciwieństwie do pozostałych filmowych wersji jego dzieł nie jest adaptacją tekstu prozatorskiego tylko właśnie scenariusza stworzonego przez samego pisarza. Być może to sprawiło, że pisarz i reżyser nie mieli powodów do waśni na temat struktury filmu, co jest przecież najczęściej główną kością niezgody pomiędzy adaptatorem a twórcą oryginału.
GALAKTYKA LEMA - ZOBACZ SERWIS SPECJALNY
Luz reżysera
Innym powodem sukcesu może być to, że Andrzej Wajda ewidentnie podszedł do zadania "na luzie". W 1968 roku Wajda był już właściwie naczelnym reżyserem w kraju. Kiedy przystępował do pracy nad "Przekładańcem" miał już za sobą ogromny sukces filmu "Popiół i diament" (1958) i na koncie takie obrazy jak "Kanał" (1956), "Niewinni czarodzieje" (1960) czy "Popioły" (1965) oraz właśnie ukończył zdjęcia do wybitnego filmu "Wszystko na sprzedaż" (1968). Ponieważ obiecał telewizji krótkometrażową adaptację Lema z marszu zabrał się do pracy. Ewidentnie jednak Wajda, na tym etapie, nie musiał nikomu niczego udowadniać.
Dzięki temu powstał jeden z najsympatyczniejszych filmów peerelu. Wajda pozwolił sobie na zabawę tekstem Lema. Postanowił wydobyć potencjał komediowy tekstu Lema, dzięki czemu szalony świat z przyszłości jest pozbawiony napuszonej powagi i ciężkości. Jednocześnie uwaga widza została skierowana na anegdotyczny wymiar opowiadanej historii, przez co opowieść bawi, a jednocześnie niesie ze sobą poważne pytania natury filozoficznej czy egzystencjalnej na temat kierunku, w którym zmierza współczesny świat.
Zapomniany film na dzisiejsze czasy
"Przekładaniec" jest filmem raczej zapomnianym, co można tłumaczyć tym, że problematyka poruszana w filmie była jednak dosyć odległa społeczeństwu lat 60. Wydaje się jednak, że temat coraz szerszych możliwości transplantologii pozwalających na wymienianie dowolnych organów ludzkiego ciała, jest o wiele bardziej aktualny dziś.
W filmie mamy do czynienia z przypadkiem kierowcy rajdowego Richarda Foxa (Bogumił Kobiela), który niemal co wyścig ulega strasznemu wypadkowi, z czym jednak szybko radzą sobie transplantolodzy przyszłości. Problem w tym, że jeśli przeszczepią znaczną liczbę organów, na przykład z innego uczestnika wypadku, to nie do końca oczywista stanie się sprawa tożsamości pacjenta. To z kolei powoduje kolejne wątpliwości natury prawnej, o które musi martwić się wynajęty przez Foxa adwokat (Ryszard Filipski).
Nie wiadomo bowiem, na ile nowy Richard Fox jest rzeczywiście sobą, a na ile swoim zmarłym bratem, po którym odziedziczył sporą część organów wewnętrznych. W związku z tym nie jest na przykład jasne, czy należy wypłacać pełną kwotę odszkodowania wdowie po zmarłym bracie Richarda Foxa, skoro spora jego część "żyje" w Richardzie Foxie. Z drugiej strony, jeżeli Richard Fox jest teraz, przynajmniej w pewnym stopniu, swoim zmarłym bratem, to może powinien już wrócić do jego żony, która przecież bardzo tęskni…
Kolejne problemy się mnożą, a widzowie bawią się coraz lepiej, obserwując jak świat przyszłości coraz bardziej zanurza się w absurdzie.
Aktorski koncert
Efektownej lekkości i humoru nie udałoby się osiągnąć, gdyby nie koncertowa gra aktorska. Już wymieniony przez Lema lekarz, w którego z wdziękiem wcielił się Jerzy Zelnik, budzi podziw. Przewodnikiem po tym szalonym świecie, wraz z którym dzielimy poczucie coraz większej dezorientacji i zdziwienia niesamowitością kolejnych komplikacji tożsamościowo-prawnych, jest adwokat, którego bardzo dynamicznie, ze swadą gra Ryszard Filipski. Czuć, że był to aktor z ogromnym potencjałem, którego chyba jednak w pełni w polskim filmie nie wykorzystano.
Popis Kobieli
Natomiast kluczową rolę zmiennokształtnego - Richarda Foxa zagrał brawurowo Bogumił Kobiela. Niewykluczone, że jest to rola, w której najpełniej mógł pokazać swój aktorski potencjał. W każdej bowiem kolejnej scenie tożsamość jego postaci ulega istotnym przemianom w związku ze skrzyżowaniem jej z tożsamością kolejnych dawców.
Kobiela jest więc najpierw Foxem (zmieszanym z jego bratem), dalej Foxem skrzyżowanym z kobietą, która zginęła w karambolu, który ma też elementy osobowości psa, który również zginął w tym wypadku, a następnie pilotem Foxa, któremu po śmierci przeszczepiono jednak jego twarz. Ma więc co grać i choćby dla jego aktorskiego popisu warto ten film obejrzeć. Zwłaszcza, że na skutek gorzkiego paradoksu, była to jedna z ostatnich ról Kobieli, który zginął 1969 roku w… wypadku samochodowym.
Scenografia i kostiumy
Świetną robotę zrobiła też scenograf Teresa Barska, którą wspierał początkujący wtedy dekorator wnętrz Maciej Maria Putowski, który zrobił następnie ogromną karierę i był powszechnie uznawany za jednego z najlepszych w kraju.
Scenografia opisuje nieokreślony świat z przyszłości w taki sposób, że w ramach przyjętej groteskowej konwencji, pod względem wizualnym jesteśmy w stanie w ten świat uwierzyć. Wydawałoby się, że jest to warunek oczywisty do spełnienia przez twórców, ale należy pamiętać jak ograniczone były ówczesne środki techniczne. Nie bez znaczenia był fakt, że mimo wszystko opowieść jest dosyć kameralna, przez co toczy się głównie we wnętrzach.
Rekonstrukcja świata nie musiała być więc całkowita. Pomocnym plastycznym zabiegiem jest też umiejętna gra bielą i czernią. Na przykład plenerowe sceny wyścigów toczą się w nocy i oświetlone są silnymi punktowymi reflektorami. Dzięki temu Wajda mógł pokazać tylko bardzo okrojoną przestrzeń, kierując energię ekipy na to, żeby zainscenizować ją jak najbardziej wiarygodnie. Tego typu zabiegi były za pewne konieczne przy małym budżecie krótkometrażowego filmu, ale okazały się być też walorem w postaci silnego wizualnego środka wyrazu, który pracuje na mocno zarysowaną groteskową konwencję. W tym przekuwaniu przeszkód w atuty widać mistrzostwo warsztatowe Wajdy.
Na wyjątkowy klimat całości pracują też takie zabiegi jak na przykład oddychająca, przypominająca filmy Cronenberga, ściana czy futurystyczne stroje bohaterów. Za pion kostiumów odpowiedzialna była Barbara Hoff, słynna wówczas projektantka mody, która na co dzień edukowała Polaków, w jaki sposób zrobić coś z niczego i w szarej rzeczywistości peerelu mimo wszystko wyglądać stylowo. Jej wkład w film Wajdy jest ogromny. Kostiumy są zaprojektowane z dużą wyobraźnią i idealnie dopełniają przedstawiony świat.
Mistrz rzemiosła
"Przekładaniec" to w poważnej twórczości filmowej Wajdy film bardzo nietypowy. Kojarzymy go bowiem z filmami bardzo różnorodnymi, raz współczesnymi, raz historycznymi, a innym razem kameralnymi, ale zawsze jest to twórczość poważna.
Tymczasem krótką adaptacją Lema Wajda udowodnił, że ma poczucie humoru oraz, że dzięki niebywałej sprawności warsztatowej potrafi opowiadać właściwie w dowolnej konwencji, o czym tylko chce. Inna sprawa, że niektórzy zarzucają mu, że przez tą różnorodność właściwie dosyć trudno określić styl jego twórczości i że dlatego zawsze ostatecznie przegrywa porównania z największymi twórcami kina autorskiego drugiej połowy XX wieku, których filmy można rozpoznać już po kilku kadrach. Nie ulega jednak wątpliwości, że Wajda był po prostu twórcą wszechstronnym i jak już się rzekło, niebywale warsztatowo sprawnym.
az