Odbiera telefony, gdy nie może - oddzwania. Rozmowy z nim to flirt intelektualny z domieszką dobrego humoru i poczucia smaku. Sam o sobie mówi: aktorem się nie jest, tylko bywa. Jest się tym, kim się jest. Jestem Krzysiek Tyniec, a aktorem bywam.
Miał być górnikiem. – Takie były marzenia mojej mamy, ale skończyło się ciężką pracą, nie pod ziemią, a na scenie - opowiada Krzysztof Tyniec w Czwórce i żartuje, że być może, jeśli ktoś napisze sztukę o górnikach, to on w niej zagra.
Jako dziecko napisał wiersz. – Nie jestem poetą i nie traktuję teatru jak świętość, ale akurat deski teatralne to dla aktora deski bardzo niezwykłe – mówi Tyniec. – Bardzo lubię grać na surowych deskach, zwłaszcza, jeśli trzeszczą. A to nieczęsto się zdarza, bo te deski czymś się wykłada.
Czasem Tyniec staje na scenie w totalnej ciszy i ciemności, gdy wszyscy już sobie dokądś pójdą. I bardzo to lubi. – Mogę wówczas długo po tej scenie chodzić i lubię te moje wędrówki, i tę moją samotność.
Tyniec był swego czasu buntownikiem. - W latach 80. miałem w głowie własną wizję teatru, chciałem ją przedstawić ludziom i szukałem miejsca, więc… wyjechałem do Słupska - mówi Tyniec. - Do dziś wcale nie mam łagodnego charakteru. Bywam sympatyczny, ale bywam też bardzo wymagający, a to wiąże się z konsekwencjami. U mnie nie ma taryfy ulgowej.
Dowiedz się więcej o życiu i planach Krzysztofa Tyńca, o tym, dlaczego kocha Warszawę, a także o tym, co sądzi o… hipsterach, słuchając "Kontrkultury" , bądź oglądając wideo ze studia Czwórki.
(kd/czwórka)