Swoje książki pisze… w zeszytach. – Tekst zapisany w zeszycie nie znika, chyba, że spłonie… – mówi Klimko-Dobrzaniecki. – Potem dopiero przepisuję do komputer . Najczęściej zdarza mi się w PKP, bo tam, nawet jak są gniazdka, jest dopisek, że laptopów nie można używać.
Jego ostatnia powieść to "Grecy umierają w domu". – Nie wstydzę się tego, co napisałem, ta książka mi się nawet podoba – mówi gość Czwórki.
Klimko-Dobrzaniecki zaprzecza, żeby jego powieść miała cokolwiek wspólnego z sytuacją gospodarczo-polityczną, która ma miejsce w Grecji. – To fatalna sytuacja, niektórzy mogą pomyśleć, że jestem populistą, bo Grecja to ostatnio temat gorący – mówi pisarz w "Stacji Kultura" . – Tytuł też może być mylący. Tymczasem historia tej książki jest długa, pisałem ją latami.
Fragment okładki książki "Grecy umierają w domu"
Urodził się w Bielawie na Dolnym Śląsku. – Tam po przegranej wojnie domowej w 1949 roku wylądowało kilkanaście tysięcy Greków – opowiada Klimko-Dobrzaniecki. – Miałem więc przyjaciół Greków. Dziś z tej bardzo poważnej społeczności zostało kilkanaście osób. Ta historia odeszła, przynajmniej z tego miasteczka. Dlatego pomyślałem, że warto ją sfabularyzować.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki to człowiek, który odkrywa miejsca, jakich nikt w Polsce nie zna. To on wprowadził do literatury polskiej depresyjną Islandię, opisał nikomu nieznany, wojenny duński Bornholm i żydowskie zakątki Wiednia. Premierę jego kolejnej powieści pt. "Grecy umierają w domu" zaplanowano na 13 czerwca 2013 r.
(kd)