Wojciech Tochman to znany i ceniony reportażysta oraz dziennikarz. Nierzadko porównuje się go z Ryszardem Kapuścińskim. Wybitny talent, niezwykła umiejętność opisywania rzeczywistości i wysoko rozwinięta empatia. Empatia, która czasami przerasta jego siły.
Przyznaje, że zdarzało mu się w życiu natknąć na historie tak bardzo przepełnione cierpieniem, że nie zdecydował się ich opisać. - Pamiętam historię katastrofy pociągu, który wiózł narciarzy pod górą w tunelu na stok. Moja szefowa poprosiła mnie, żebym pojechał i zrobił o tym reportaż. Wiedziała, że jestem narciarzem, że znam ten stok. Ja wtedy odmówiłem, nie chciałem tam jechać, nie miałem siły – opowiada. Jednocześnie kilka lat później napisał reportaż o maturzystach i ich rodzicach, którzy zginęli w pielgrzymce z Białegostoku na Jasną Górę.
Reportażysta przyznaje, że sam do końca nie wie, jak to się dzieje, że raz czuje się na siłach opisywać rzeczy trudne i bolesne, innym razem nie. – Zależy to od dnia, mojego stanu ducha, od tego, czym ja obecnie się zajmuję, jaki mam nastrój i energię do tego, aby zajmować się trudnymi rzeczami – stwierdza. Zaznacza jednak, że czasami ten sam temat, ta sama sprawa wydaje mu się możliwa do opisania, podczas gdy miesiąc później, miesiąc wcześniej, czy rok wcześniej byłoby to mu niemożliwe.
Bośnia, fot.W.Tochman
Gość "Spotkania z mistrzem" zapytany o to, po co reportażysta wraca po jakimś czasie do tematu, który wcześniej już spenetrował, powiedział, że wraca się tylko wtedy, gdy historia ma jakiś ciąg dalszy: - Tak było w przypadku reportażu "Amen".
Ale to nie jedyny jego powrót do opisanej już wcześniej historii: - Na przykład moja książka o Bośni "Jakbyś kamień jadła" właściwie się tak urodziła. To był najpierw jeden reportaż...
Wojciech Tochman pojechał do Bośni w czasie wojny na przełomie lat 1992/93. Po jej zakończeniu wrócił do Sarajewa, żeby napisać o kobietach, które poszukują szczątków swoich mężczyzn zabitych podczas wojny. - To miał być jeden reportaż ("Żałoby nie ma, domu nie ma"), ale potem stwierdziłem, że muszę tam wrócić i zgłębić sprawę. Tak narodziła się książka o odpowiedzialności żywych za swoich umarłych. Książka o ekshumacjach i identyfikacjach po wojnie w Bośni, która wydarzyła się w latach 1992-95.
Autor przyznaje, że kiedy ją pisał i obcował z ludźmi, którzy przeżyli koszmar wojny, niejednokrotnie dopadały go myśli, żeby stamtąd uciec, zostawić wszystko i wyjechać: - Do tego uczucia jakoś się przyzwyczaiłem. Nie przyzwyczaiłem się natomiast do tego, co widzę i o czym słyszę.
Przez ostatnie dwa i pół roku Wojciech Tochman pracował nad książką "Dzisiaj narysujemy śmierć", która opowiada o o Ruandzie, o ludobójstwie, o tych, którym udało się przeżyć i o tym, jak ich życie wygląda dziś. – Będąc tam, takie stany, że mam już dość, że chciałbym wracać do domu, miałem właściwie codziennie - wyznaje. - Cały ten pobyt w Ruandzie był balansowaniem na bardzo cienkiej, emocjonalnej linie.
Wojciech Tochman kolejną swoją książkę chciałby napisać w Kambodży. Byłaby to ostatnia część tryptyku o ludobójstwie: - W Kambodży interesują mnie ludzie w moim wieku lub ciut ode mnie starsi, którzy w czasie reżimu Czerwonych Khmerów mieli po kilkanaście lat i byli małymi ludobójcami.
Dzisiaj te dzieci mają po 50 lat. - To jest tam temat tabu, bo oni są sprawcami, ale są też ofiarami – dodaje Tochman.
Rozmawiała Małgorzata Raducha.
(mb)
Aby wysłuchać całej rozmowy z Wojciechem Tochmanem, wystarczy wybrać "Spotkania z mistrzem" w boksie "Posłuchaj" w ramce po prawej stronie.