- Pomysł narodził się chyba w 1994 roku ubiegłego wieku, gdy wraz z Krzysztofem Kieślowskim byliśmy na festiwalu na "Jarusalem Film Festival" - wspomina muzyk.
Preisner grał wówczas koncert podczas otwarcia tej imprezy i został oprowadzony po różnych miejscach pamięci o Holokauście. - Dopiero jak znaleźlismy się w tym miejscu, w tych ciemnych ekspozycjach, zdaliśmy sobie sprawę, jaka to była hekatomba, to było coś niewiarygodnego - wspomina Preisner. - Wówczas pomyślałem, że coś z tym trzeba zrobić.
Swoją płytą kompozytor chciał oddać hołd bezimiennym, którzy zginęli w czasie Holokaustu. - Zrobiłem to po to, by przywołać te postaci. Bo dziś możemy tylko wyobrażać sobie, co byłoby, gdyby ci ludzie przeżyli - mówi muzyk. - Ta płyta to nie próba opisania tego, co się stało, ale powiedzenia słuchaczom "zobaczcie", "pamiętajcie". Bo jeśli o tym zapomnimy, nigdy nie będziemy wiedzieć, czy to do nas nie powróci. Zwłaszcza, że żyjemy tyle lat bez wojny. Warto więc pamiętać, by nie dopuścić do czegoś takiego po raz kolejny i nie musieć przyznawać, że znowu nie nauczyliśmy się niczego na własnych błędach.
Muzyka na płycie "Diaries of hope" jest próbą oddania nastroju, w którym żyli ludzie podczas wojny. - Podjęcie tematu Holokaustu nie jest z mojej strony żadną odwagą. Chce po prostu powiedzieć sam sobie i ludziom, którzy słuchają mojej muzyki "zastanówcie się" - tłumaczy Preisner.
Podczas pracy nad płytą Zbigniew Preisner posiłkował się literaturą, m.in. "Dziennikami Anny Frank". - Przeczytałem je bardzo dokładnie - przyznaje kompozytor. - Wydaje mi się, że podczas tworzenia, czy pisania czegoś, nadmiar wiedzy nie jest dobry. Wszystko trzeba sobie raczej wyobrazić. Bo każda wojna jest okrutna, ale w dzieciach jest coś niewinnego, naiwnego. Choć zabierali najpierw babcię, potem kolegę, potem tatusia, dzieci i tak wierzyły, że ci bliscy wrócą i wszystko dobrze się skończy. Dlatego to, co robili hitlerowcy, to dla mnie niewyobrażalne bestialstwo.
(kd)