Logo Polskiego Radia
Jedynka
migrator migrator 22.09.2009

Barbara Blida zginęła z powodów politycznych

Jeśli nie ma odcisków palców, to znaczy, że ci funkcjonariusze wiedzieli, że przychodzą w celu realizacji zadania o charakterze politycznym.

  • Wiesław Molak: W naszym studiu pierwszy gość: Jerzy Szmajdziński, Wicemarszałek Sejmu, Sojusz Lewicy Demokratycznej. Dzień dobry, witamy.

    Jerzy Szmajdziński: Kłaniam się, dzień dobry.

    Henryk Szrubarz: Panie pośle, mamy drugi dzień żałoby narodowej, ale w życiu publicznym przejawów tej żałoby raczej nie widać.

    J.S.: No, nie widać również w programach radiowych i telewizyjnych, nie ma spokojniejszej muzyki, chociaż może tylko momentami, a...

    W.S.: No, przed chwilą pan nas słuchał, panie marszałku.

    J.S.: No, to było fantastyczne, to był fantastyczny utwór. I nie, Jedynka pod tym względem, bo kilka dni ostatnio więcej słucham Jedynki, jest naprawdę stonowana. Ale przecież dzisiaj ilość stacji radiowych jest gigantyczna, a telewizyjnych też jest sporo. Natomiast w życiu publicznym...

    H.S.: Ale nie pytałem o media, tylko właśnie o życie publiczne i polityczne przede wszystkim.

    J.S.: Wie pan, pan pytał o żałobę, ja odpowiadam, że wszystko się składa na nasze życie publiczne, również to, co słyszymy, wsiadamy do samochodu i włączamy radio. Otóż... No nie, mamy do czynienia z bijatyką, bitwami, oskarżeniami. Jest jak zwykle.

    H.S.: To nie przystoi powadze sytuacji, refleksji.

    J.S.: W ogóle nie przystoi, można powiedzieć, że już zobojętnieliśmy na coś, co się nazywa żałoba narodowa. Ona tak naprawdę dotyczy rodziny, najbliższych, przyjaciół, a nie da się już chyba wyzwolić czegoś szerzej.

    H.S.: A może nie ogłaszać wtedy żałoby narodowej, zwłaszcza kilka dni po tragedii?

    J.S.: Albo natychmiast, albo w dniu pogrzebu i to na dzień pogrzebu. Może tak?

    H.S.: Obserwuje pan to, co dzieje się na ulicy Woronicza w tej chwili?

    J.S.: Nie, wie pan, bo filmy Hitchcocka mam w pamięci, więc nie muszę oglądać, zawsze zaczyna się od trzęsienia ziemi, a później napięcie systematycznie rośnie. Trzęsienie ziemi było w 2005 roku.

    H.S.: To raczej nie przypomina filmu sensacyjnego, wprost przeciwnie – może komedię bardziej.

    J.S.: No wie pan, ale napięcie rośnie, jak widać. Trzęsienie...

    W.M.: U kogo? U kogo, panie marszałku, napięcie rośnie?

    J.S.: Trzęsienie ziemi było w 2005 roku, o czym się zapomina, że wtedy zniszczono Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, przerwano wieloletnią, kilkunastoletnią ciągłość i powoływanie kolejnych członków przez aktualną większość, ale nie całej Krajowej Rady, przez kolejną większość, walka o władzę, o pieniądze. Tak jak zawsze przy mediach.

    H.S.: Teraz też? A czym to się może...

    J.S.: Teraz też, tak.

    H.S.: A czym to się może zakończyć? Bo mówi pan: napięcie rośnie, a...

    J.S.: No, zakończy się wyrokami instytucji, o której nie wiedzieliśmy, że jest najważniejsza. Wszyscy się oswajamy, że wszystkie decyzje ważne dla takich spraw to Krajowy Rejestr Sądowy, że w Rejestrze rozstrzyga się przyszłość tak wielkiej firmy jak telewizja publiczna.

    W.M.: A do piątku prezydent ma podpisać lub odrzucić sprawozdanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. PO, twórcy oraz część polityków Prawa i Sprawiedliwości namawiają Lecha Kaczyńskiego, by ten dokument odrzucił, wtedy Rada przestanie istnieć i dojdzie do nowego rozdania. Prezydent podobno nie mówi: nie.

    J.S.: Nie, do niczego takiego nie dojdzie, w to nie wierzę, dlatego że temu musiałyby towarzyszyć jakieś poważne konsultacje polityczne. Nic nikt o nich nie wie, więc będzie odtworzenie obecności PiS-u w mediach publicznych.

    W.M.: A do sytuacji w mediach publicznych Sojusz Lewicy Demokratycznej w tej chwili nie przyłożył ręki? W żaden sposób?

    J.S.: Wie pan, jeśli w składzie rady nadzorczej radia i telewizji są ludzie kojarzeni z Lewicą, to źle, że się tam znaleźli, bo to Sojuszowi Lewicy Demokratycznej nie pomaga. Natomiast nie ma żadnych działań instytucjonalnych, które by w tej sprawie podejmował Sojusz Lewicy Demokratycznej. Natomiast opinia jest taka, że jest porozumienie Lewicy z PiS-em.

    H.S.: Opinia jest taka, a fakty są takie?

    J.S.: A fakty są tylko takie, że to są ludzie, którzy są kojarzeni z Lewicą, kojarzeni lub jedna z osób jest żoną kogoś, kto współpracował z politykiem Lewicy, ale łatka pod tytułem, że to jest porozumienie Lewicy, obowiązuje w świecie mediów, publicystów. I wrażenia. Wrażenie się liczy, z wrażeniem trzeba się liczyć i z wrażenia trzeba wyciągać wnioski. To niedobrze dla SLD.

    H.S.: A jakie wnioski z tego wrażenia SLD ma zamiar wyciągnąć czy powinno wyciągnąć?

    J.S.: No przecież nie zażądamy od tych ludzi, żeby wycofali się z tych rad nadzorczych, bo oni podejmowali decyzje samodzielnie. I mówię: według tej wiedzy, którą przekazuje nam Grzegorz Napieralski, nikt z władz, z członków władz Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie brał w tym udziału.

    H.S.: Ale pan to mówi dosyć tak enigmatycznie: według tej wiedzy, którą przekazuje nam Grzegorz Napieralski.

    J.S.: Bo komuś trzeba... Bo jest szefem partii, on jest o to pytany, bo ma najpełniejszą wiedzę, kto z członków władz Sojuszu Lewicy Demokratycznej w co jest angażowany. Więc z tych wyjaśnień wynika, że nikt z członków władz Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie angażuje się w szukanie porozumienia z PiS-em w sprawie mediów.

    H.S.: A takie zdanie: „Sojusz Lewicy Demokratycznej szykuje projekt legalizacji związków partnerskich po to, by zakryć wizerunek koalicjanta z Prawem i Sprawiedliwością czy koalicjanta PiS-u w mediach”. To jest zdanie prawdziwe czy to tylko też łatka przypisywana...?

    J.S.: Wie pan, wszystko można napisać, papier jest cierpliwy i można dla każdej sprawy znaleźć jakieś wytłumaczenie. Prowadzimy kampanię dotyczącą in vitro i to od wielu tygodni...

    H.S.: Z jakim skutkiem?

    J.S.: Zbieramy podpisy pod apelami, przygotowujemy 16 wojewódzkich konferencji, na których przybliżymy tę problematykę, szukamy poparcia dlatego, aby to finansowanie z Narodowego Funduszu Zdrowia było, czyli żeby każda rodzina i każda para, która chce skorzystać z tej metody, mogła uzyskać pomoc w tym zakresie. Dzisiaj to jest metoda, z której mogą skorzystać ci, którzy mają pieniądze, a nie ci, którzy potrzebują.

    H.S.: Może dojść w sprawie in vitro do wojny w parlamencie?

    J.S.: Wojna, bitwa, gonitwa... wszystkie słowa można stosować. Jest znacząca różnica poglądów w tej sprawie. Pierwszy radykalny projekt, który karał za to, że ktoś stosuje tę metodę, tak zwany obywatelski, został odrzucony. No ale są kolejne, które niszczą tę metodę – posła Piechy, posła Gowina – ideologiczne projekty, które ograniczą dostęp, które niczego dobrego do naszego życia publicznego nie wnoszą, które kwestionują zdobycze nauki, które pomagają ludziom osiągnąć szczęście.

    H.S.: W Sojuszu Lewicy Demokratycznej trwa poszukiwanie. Wie pan coś na ten temat?

    J.S.: „Poszukiwana, poszukiwany” to bardzo dobra polska...

    H.S.: Poszukiwana, poszukiwany, właśnie...

    J.S.: ...bardzo dobra komedia polska.

    H.S.: ...kandydat na prezydenta. Kandydatka?

    J.S.: Poszukiwania nie ma, wie pan, znaczy na pewno nie w takim sposób. Jeśli Sojusz Lewicy Demokratycznej chce dać sobie szansę w wyborach prezydenckich, metoda, którą myślę zaakceptujemy, jest dosyć prosta – jak najwięcej ludzi Lewicy włączyć w proces wyłonienia kandydata, od dołu ludzie Lewicy powinni zostać upodmiotowieni, ludzie Lewicy powinni wskazać, jakiej prezydentury potrzebują, jakie cechy powinny być kandydata...

    H.S.: No ale do tej pory, panie marszałku, wydaje się, że to Grzegorz Napieralski namaszcza kandydata ewentualnego na prezydenta...

    J.S.: Tak?

    H.S.: ...Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

    J.S.: Ale kogo?

    H.S.: No, na przykład mówi, że nie mówi „nie” pani Jolancie Kwaśniewskiej.

    J.S.: Ale to inna sprawa. To, że deklaruje od wielu tygodni, że porozmawia z Jolantą Kwaśniewską, no to mam nadzieję, że porozmawia i będzie...

    H.S.: A Aleksander Kwaśniewski z kolei mówi, że najlepszym kandydatem z Sojuszu Lewicy Demokratycznej byłby Jerzy Szmajdziński.

    J.S.: No i to bardzo miłe słowa, które pan prezydent kieruje, i cenię sobie jego opinię.

    H.S.: Tylko i wyłącznie ceni, nic więcej?

    J.S.: Decyzję podejmują władze statutowe i nikt inny. Oczywiście, takie opinie są niezwykle istotne, ważne tych polityków, którzy odgrywali rolę na lewicy, tych, którzy odgrywali rolę w Polsce. To, oczywiście, ma swoje znaczenie. Ale powodzenie tej kampanii, powodzenie dla kandydata czy kandydatki Lewicy będzie wtedy, jeśli ludzie poczują związek emocjonalny, że mieli wpływ na konkretne nazwisko i ono jest tym kandydatem, w związku z tym zaangażują się w kampanię. Tak to powinno się odbyć, a nie przez wyznaczenie kogoś w gabinecie jednym czy drugim.

    H.S.: A kiedy poznamy to nazwisko?

    J.S.: Ja mam nadzieję, że najpóźniej 3 października. Na posiedzeniu rady krajowej cała koncepcja związana z procesem wyłaniania zostanie przyjęta i październik pokaże nam, kto w środowiskach Lewicy może liczyć na akceptację, na zaangażowanie, na przeprowadzenie wspólnej kampanii.

    H.S.: A taka konstrukcja logiczna: Grzegorz Napieralski zgadza się, żeby Jerzy Szmajdziński kandydował na prezydenta, bo w I turze przegra, w związku z tym nie będzie już takim mocnym konkurentem do władzy Grzegorza Napieralskiego w Sojuszu, jest uprawomocniona?

    J.S.: No, to są opinie, które mają pokazać, że są jakieś różnice, że jest jakaś walka, różnice...

    H.S.: No bo przecież są.

    J.S.: Wie pan, ale nie w sprawach zasadniczych. Że jest jakaś walka o władzę. Jest przewodniczący partii rok temu wybrany i nie ma żadnej walki. Na tej zasadzie to wie pan, to trzeba by eliminować setki ludzi, bo wszyscy noszą buławę przewodniczącego w swojej teczce, plecaku czy gdzie indziej. Więc to by prowadziło do kompletnego absurdu i nie sądzę, żeby ktokolwiek poważnie o czymś takim myślał.

    H.S.: Komentator New York Timesa (już cytowaliśmy dzisiaj w Sygnałach Dnia) zasugerował, aby niejako zrekompensować Polsce rezygnację przez Waszyngton z budowy tarczy antyrakietowej na jej terytorium, między innymi (uwaga!) znosząc wizy amerykańskie dla Polaków udających się do Stanów Zjednoczonych. To jest na zasadzie marchewki?

    J.S.: Znaczy to, że są wizy dla Polaków, to wstydliwa karta w relacjach polsko–amerykańskich i w moim przekonaniu bardziej wstydliwa dla Stanów Zjednoczonych. Administracja kolejnych prezydentów zasłania się przepisami, które przecież są... nie chcę powiedzieć przestarzałe, ale po prostu nieadekwatne do sytuacji Polski, Polaków i do sytuacji Polaków w Stanach Zjednoczonych. To jest przeżytek i, mówię, obciążający administrację amerykańską.

    W.M.: Ron Asmus, były doradca Billa Clintona i przyjaciel Radka Sikorskiego, pisze tak: „Politycy prywatnie przyznają, że nie mają już pewności, czy NATO byłoby zdolne przyjść z pomocą, gdyby wybuchł kryzys z udziałem Rosji. Nie wierzą już w solidarność polityczną i nie sądzą, żeby zgrzytająca machina NATO została uruchomiona”. Jest już tak źle?

    J.S.: NATO w tej chwili prowadzi debatę na temat strategii, między innymi pan profesor Rotfeld jest w grupie, która kształtuje nową politykę, nowe zasady działania Sojuszu. Jest w tym kwestia stosowania Artykułu 5. Do tej nikt nie miał wątpliwości, że rząd działa natychmiast i niezwłocznie, i nikt nie ma wątpliwości co do jego zastosowania. Polska jest bardzo zainteresowana, uważamy, że to jest podstawa funkcjonowania Sojuszu. Artykuł 5 przez wszystkich musi być rozumiany jako niezwłoczne przyjście z pomocą w takim zakresie, w jakim państwo, które znajduje się w niebezpieczeństwie, tego oczekuje. I nie sądzę, żeby inaczej to zostało zapisane w nowej doktrynie.

    H.S.: Na zakończenie jeszcze jeden cytat, tym razem z Gazety Wyborczej: „Wcale nie jest pewne, że Barbara Blida popełniła samobójstwo. Jej broń mogła wypalić podczas szamotaniny z agentką ABW”. I sejmowa komisja śledcza zastanawia się, że może właśnie ktoś dlatego starł z rewolweru odcisk palców.

    J.S.: To bardzo dramatyczna sprawa, która jest ciągle w naszej pamięci. Oceniam to jako zlecenie polityczne na Barbarę Blidę uczynione przez rząd PiS-u na czele, w tym przypadku na czele ze Zbigniew Ziobro, który inspirował poszukiwania czegokolwiek, co mogłoby doprowadzić Barbarę Blidę do więzienia, do prokuratury, w każdym razie na pewno do upokorzenia. I ten potworny dramat wymaga wyjaśnienia. Jeśli nie ma odcisków palców, no to znaczy, że ci funkcjonariusze nie tylko przyszli na zwykłe przeszukanie i doprowadzenie Barbary Blidy, tylko wiedzieli, że przychodzą w celu realizacji zadania o charakterze politycznym.

    W.M.: Dziękujemy bardzo za rozmowę. Jerzy Szmajdziński, Wicemarszałek Sejmu, Sojusz Lewicy Demokratycznej, w Sygnałach Dnia.

    J.S.: Dziękuję bardzo.

    (J.M.)