Logo Polskiego Radia
Polskie Radio
migrator migrator 22.10.2008

Globalny biznes

"Zamieszanie związane z redukcją emisji CO2 przypomina średniowieczne polowanie na czarownice."
Globalny biznesfot. SXC

Handel emisjami dwutlenku węgla to sposób krajów rozwiniętych na powiększenie kapitału przedsiębiorstw. Ogólnoświatowa kampania na rzecz „ochrony środowiska”, któremu rzekomo zagraża produkowany przez ludzkość CO2, stała się pretekstem do ogromnych inwestycji państw zachodnich.

Protokół z Kioto, który był uzupełnieniem Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, był zwycięstwem zwolenników teorii o oddziaływaniu człowieka na globalne ocieplenie. Okazało się, że ruch społeczny, który od wczesnych lat 80. stawał się coraz bardziej popularny, zdobył wielką siłę i ma wpływ na politykę szefów największych państw świata.

Wynegocjowany w grudniu 1997 roku protokół wszedł w życie 16 lutego 2005 roku, trzy miesiące po ratyfikowaniu go przez Rosję. Państwa, które go podpisały, zobowiązały się do redukcji do 2012 roku emisji o 5,2% dwutlenku węgla, metanu, tlenku azotu, HFC i PFC - gazów powodujących, zdaniem niektórych naukowców, efekt cieplarniany. W przypadku niedoboru bądź nadwyżki emisji tych gazów, sygnatariusze umowy zobowiązani są do zaangażowania się w „wymianę handlową”, polegającą na odsprzedaży lub odkupieniu limitów od innych krajów.

Zdaniem „naukowców”

W 1988 roku założony został Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change). Powstał on z inicjatywy dwóch organizacji ONZ: Światowej Organizacji Meteorologicznej (WMO) oraz United Nations Environment Programme (UNEP). Celem IPCC miało być badanie wpływu działalności ludzkiej na zmianę klimatu. Do tej pory organizacja wydała cztery raporty. Przedostatni, opublikowany w 1995 roku, stał się podwaliną dla politycznych planów sygnatariuszy protokołu z Kioto. Pseudo-naukowy dokument nie podaje jednak żadnych konkretnych danych dotyczących zagrożenia jakie stwarza emisja CO2 do atmosfery. W konkluzjach znalazły się ogólne zapisy mówiące o tym, że na przestrzeni minionego wieku temperatura powietrza wzrosła o od 0,3 do 0,6 st. Celsjusza, a także, że „oczekuje się, że klimat będzie się nadal zmieniać w przyszłości.”

Naukowcy udowodnili, że ilość CO2 w powietrzu jest uzależniona od wysokości temperatury, jaka panuje na ziemi, a nie na odwrót.

Takie założenia wystarczyły do zbudowania w świadomości społeczeństw lęku przed industrializacją. Zdjęcia łamiących się i wpadających do wody lodowców, ulew i zalanych domów czy niszczycielskich huraganów, które pokazywane są w mediach przy okazji wspominania o „globalnym ociepleniu” to ilustracja tego, o czym pisze IPCC. Organizacja od wielu lat próbuje, znaną w mediach metodą manipulacji „scare-them-to-death” (wystraszyć na śmierć), wpływać na wyobraźnię społeczeństw. To jedyny sposób na wyciągnięcie pieniędzy od rządów, które łożą na „badania” mające dać odpowiedź na pytanie jak powstrzymać ocieplanie klimatu.

Zdaniem naukowców, sceptycznych wobec IPCC, tezy przedstawiane przez tę instytucję są kłamstwem. Profesor Zbigniew Jaworowski, członek Rady Naukowej Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, który zorganizował 9 wypraw na lodowce obu półkul w celu zbadania globalnych skutków przemysłowego zapylenia atmosfery, uważa, że przeznaczanie milionów dolarów na badania ludzkiego wpływu na „globalne ocieplenie” jest „zbrodniczym marnotrawstwem”. – To co się teraz dzieje czyli handel emisjami CO2 i całe zamieszanie związane z redukcją emisji dwutlenku węgla przypomina średniowieczne polowanie na czarownice. Rządy państw zachodnich oczywiście popierają takie inicjatywy, ponieważ to się im po prostu opłaca. Redukcja CO2 ma zbawić klimat, a w rzeczywistości nie ma na niego żadnego wpływu – podkreśla naukowiec.

Walka o promile

Ilość CO2, jaką emituje światowy przemysł to zaledwie 4% naturalnej emisji rocznej. Główny strumień pochodzi z oceanów. Całe CO2 to zaś zaledwie ułamek składu atmosfery, a wszystkie gazy cieplarniane w powietrzu stanowią 5%. – Łatwo więc policzyć, że to, co my „produkujemy” do atmosfery, to 0,02 procent gazów – podkreśla profesor Jaworowski.

Naukowcy udowodnili, że ilość CO2 w powietrzu jest uzależniona od wysokości temperatury, jaka panuje na ziemi, a nie na odwrót. Badania lodowcowe prof. Jaworowskiego, pokazały, że w przeszłości najpierw zmieniała się temperatura, a dopiero potem ilość CO2 w powietrzu.

To, co obecnie obserwujemy, to zdaniem prof. Jaworowskiego,„współczesna epoka ciepła”. Poprzednia, równie gorąca, miała miejsce około roku 1000. Było wówczas tak ciepło, że na Grenlandii uprawiano pszenicę. Około 1400 roku przyszła „mała epoka lodowa”, która trwała do połowy XIX wieku. Jej apogeum przypada na około 1760 rok, kiedy zimą zamarzały największe europejskie rzeki, na przykład Tamiza.

Badania wzrostów i spadków temperatury w XX wieku pokazały fałszywość tez głoszonych przez IPCC. Zgodnie z nimi, zaraz po II wojnie światowej, kiedy w Stanach Zjednoczonych miał miejsce boom gospodarczy, temperatura miała się podnosić. Tymczasem największe ocieplenie w USA odnotowano w 1934 roku. W drugiej połowie lat 50. nastąpiło natomiast znaczne ochłodzenie, które trwało do 1975 roku. Kiedy na rynek amerykański zawitała recesja, temperatura przez kolejne 30 lat znacząco się podnosiła. – Mówienie o tym, że obecny cieplejszy klimat, który notabene jest zimniejszy od Średniowiecznego, to jest nieszczęście dla biosfery i ludzkości, to kłamstwo i sekciarskie zacietrzewienie – podkreśla profesor Jaworowski.

Nowe badania, przeprowadzone przez kilka niezależnych zespołów amerykańskich pokazały, że prawdziwą przyczyną zmian temperatury na globie są procesy zachodzące na Słońcu. Kiedy ma ono większą aktywność, zwiększa zasięg promieniowania magnetycznego i tym samym odpycha nadlatujące z galaktyki do naszego systemu słonecznego promieniowanie kosmiczne. Ono jest odpowiedzialne za tworzenie się chmur, których większa ilość w górnych warstwach atmosfery powoduje ochłodzenie klimatu.

Zarobić na klimacie

Podłączona pod ONZ IPCC co roku otrzymuje miliony dolarów na swoje „badania”. Podobnie inne pozarządowe organizacje. Uniwersytety otrzymują państwowe dotacje, jeśli tylko ich praca w jakiejś mierze popiera tezę o globalnym ociepleniu powodowanym, rzekomo przez działalność człowieka.

O pieniądze, jakie płyną z podatków na „ratowanie” środowiska, zaczęły ubiegać się również same rządy i największe światowe firmy energetyczne. Porozumienie z Kioto pozwala takim państwom jak Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Belgia czy Holandia na inwestycje w krajach rozwijających się i słabo rozwiniętych. – Daje to możliwość skoku technologicznego. Kraje zamiast powolnego rozwoju sektora energetycznego, dzięki pomocy z Zachodu, od razu mogą korzystać z najnowszych technologii. Jest to inwestycja krajów bogatych w państwa rozwijające się – mówi Maciej Wiśniewski z firmy Consus, pośredniczącej w handlu emisjami.

Maciej Wiśniewski wyjaśnia, że protokół z Kioto stworzył mechanizmy ekonomiczne, które dają możliwość zarabiania pieniędzy. – Na podstawie protokołu Unia Europejska musiała sprecyzować ustalenia o handlu CO2. Przedsiębiorstwa otrzymują od Komisji Europejskiej przydział uprawnień. Jeżeli przekroczą przyznane im limity, muszą je dokupić na rynku. Mogą również sprzedać nadwyżkę. Dzięki inwestycjom państw europejskich w elektrownie, największą nadwyżkę CO2 będą miały Chiny. Ale właścicielami tej nadwyżki nie będzie ChRL, tylko inwestorzy z Europy, przez to same rządy, które mają udziały w spółkach energetycznych. To one będą tutaj zarabiały. Kupować będą musiały takie państwa jak Polska – tłumaczy Maciej Wiśniewski.

Jeżeli protokół z Kioto zostanie w pełni wprowadzony w życie średnia temperatura na ziemi spadnie o ok 0,02 - 0,28 st. Celsjusza do roku 2050. Czy jednak rzeczywiście ten spadek cokolwiek zmieni w przyrodzie? Samo bowiem ocieplenie i ochładzanie się klimatu jest zjawiskiem naturalnym i cyklicznym. Naukowcy coraz głośniej mówią o kłamstwach IPCC. To chyba jednak ma niewielkie znaczenie, ponieważ pieniądze jakie można zarobić na „ochronie środowiska”, zawsze ich zagłuszą.

Rafał Kowalczyk