Profesor Wiesław Wiktor Jędrzejczak - pionier polskiej transplantologii, konsultant ds. hematologii, szef Katedry i Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego Akademii Medycznej w Warszawie - jest jedną z najbardziej wpływowych osób w polskiej medycynie.
- Kiedy zaczynałem życie zawodowe, pierwszy chory na ostrą białaczkę żył właściwie cztery godziny od rozpoznania choroby - opowiada profesor. Gość programu "Spotkania z mistrzem" przyznaje, że od tamtego czasu w medycynie poczyniono ogromne postępy.
Mimo, że w jego zawodowym życiu obok ogromnych sukcesów pojawiły się też porażki, prof. Jędrzejczak uważa, że jest spełnionym naukowcem.
- Jestem szczęśliwym lekarzem, gdyż moja kariera zawodowa przypadła na czasy, w których los chorych się dramatycznie zmienił i ja mogłem brać udział w odwracaniu tego losu - mówi w Jedynce.
Polskiego transplantologa cieszy fakt, że mógł przyczynić się do tego, że ludzie, którzy jeszcze kilkadziesiąt lat temu byli nieodwołalnie skazani na śmierć, teraz w znaczącej liczbie przeżywają.
- Niedawno z naszej kliniki wypisaliśmy 500 osobę po przeszczepie, większość z tych osób żyje do dziś - opowiada.
Oczywiście nie brakuje wątpiących w metody stosowane przez profesora. - Wątpiący będą zawsze. Zresztą, ja nie jestem przeciwko nim - wyznaje.
Zdaniem Jędrzejczaka religia zaczyna się od wiary, a nauka od zwątpienia.
- Naukowiec powinien być sceptykiem - twierdzi profesor, który w 2008 roku przeszczepił komórki krwiotwórcze u chorego na cukrzycę, dzięki czemu pacjent od dwóch lat żyje bez zastrzyków z insuliny.
Profesor Jędrzejczak jest skromnym człowiekiem. Jednak skromność wydaje się być niepotrzebna, gdyż to właśnie jemu polscy pacjenci zawdzięczają pierwszy przeszczep szpiku od dawcy spokrewnionego, który odbył się w 1984 roku. Również jemu zawdzięczamy przeszczepienie krwi pępowinowej od dwóch dawców. - Byliśmy drugim zespołem na świecie, który zaczął wykonywać takie zabiegi - przyznaje naukowiec.
Szpik kostny
Do tej pory pępowinę uważało się jedynie za przewód, który łączy matkę i dziecko w trakcie ciąży. Po porodzie ten przewód zostaje przecięty, by dziecko mogło samodzielnie żyć. I wydawać by się mogło, że w tym momencie rola pępowiny się kończy. Otóż nie, gdyż właśnie zespół profesora Jędrzejczaka, wykorzystuje pępowinową krew do ratowania życia chorym na białaczkę.
Krew pępowinowa jest jedynym rozwiązaniem dla chorych na śmiertelne choroby krwi, którzy wymagają przeszczepienia szpiku, a nie mają szansy na znalezienie dorosłego dawcy.
- To jest nierzadka sytuacja, ponieważ dotyczy od 30 do 50 procent chorych. Tym chorym można zastąpić szpik pępowinową krwią - tłumaczy transplantolog.
W krwi pępowinowej są przetwórcze komórki macierzyste, które potrafią odtworzyć szpik.
Profesor mówi jednak, że z krwią pępowinową jest problem, bo dawcą jest noworodek i jest jej zbyt mało.
- W związku z tym tej krwi jako materiału transplantacyjnego wystarcza przeciętnie na 30 kg wagi chorego. Bardzo często jest tak, że jest to za mało, żeby zaspokoić potrzebę dorosłego człowieka - wyjaśnia profesor.
Prof. Jędrzejczak tłumaczy, że w tej sytuacji możliwe są dwa wyjścia - albo te komórki poza organizmem namnożyć albo zrobić coś, co profesor nazywa materiałem składkowym. Pierwsze próby pomnożenia komórek poza organizmem nie udały się. Szansą dla chorych jest materiał składkowy, czyli pobrany od więcej niż jednego noworodka. Takie przeszczepy już się stosuje.
Jednak profesor Jędrzejak, wraz z zespołem lekarzy, poszedł o krok dalej i jako pierwszy na świecie wszczepił trzy jednostki krwi.
- Co ciekawe wszczepia się tylko jedna z nich, a nie wiadomo, co robią te pozostałe. Jednak, jeżeli by próbować przeszczepić tylko jedną, to wyniki są bardzo złe - tłumaczy prof. Jędrzejczak. Zdaniem naukowca te dodatkowe jednostki prawdopodobnie pełnią rolę strażników tego materiału, który się ostatecznie wszczepia.
Na świecie ten sposób leczenia jest uznany i praktykowany. W ubiegłym roku w Europie wykonano 450 takich zabiegów.
(mb)