Inkowie cały czas elektryzują, a wszelkie odkrycia z nimi związane, te większe i te mniejsze, te naprawdę ważne i te nic nie warte, wciąż z niesłabnącą siłą przykuwają uwagę mediów. Stworzone przez ten zagadkowy lud w ciągu zaledwie około stulecia imperium, raczej dzięki przebiegłości, a nie sile militarnej, padło nagle i niespodziewanie za sprawą garstki kastylijskich konkwistadorów, owładniętych obsesją bajecznych bogactw Eldorado. Ta „nagła śmierć” uczyniła je, paradoksalnie, nieśmiertelnym. A przecież, jak na ironię, żywy do dziś symbol inkaskiej tożsamości, ostatni władca Ataw Wallpa został zgładzony przy udziale swoich ziomków. Inna rysa na zmitologizowanym obrazie: Inkowie w ramach oficjalnego kultu państwowego praktykowali ofiarę ludzką. Z okazji intronizacji nowego władcy każda z prowincji miała dostarczyć w tym celu kontyngent z dzieci. Cokolwiek by nie mówić o okrucieństwach białych „brodaczy”, do tego by się nie posunęli nigdy.
Wydana przez PIW książka Mity, rytuały i polityka Inków, autorstwa dwóch najwybitniejszych chyba polskich specjalistów od cywilizacji andyjskiej, Jana Szemińskiego i Mariusz Ziółkowski, z pewnością nie powstrzyma miłośników fantastycznych teorii przed snuciem kolejnych, ale dla osób poważnie zainteresowanych tematem będzie bez wątpienia nie lada gratką. Choć w tytule mowa o Inkach, od razu jednak pada zastrzeżenie: tradycja inkaska nie obejmuje wszystkiego, co andyjskie – twierdzą autorzy. Nawet w okresie największej potęgi państwa Inków region andyjski stanowił mozaikę etniczną, kulturową i językową.
Wiele elementów prekolumbijskich rytuałów przeżywa się do dziś. Czy zatem mielibyśmy do czynienia z nie do końca wymarłą religią czy religiami? W pewnym stopniu tak, ale nie można, zdaniem badaczy, rekonstruować religijności inkaskich elit na podstawie współczesnego folkloru andyjskiego. To jakby wnikać w chrześcijaństwo św. Augustyna, słuchając opowieści górala spod Murzasichla – sięgają po plastyczne porównanie uczeni. W odróżnieniu od Meksyku żadnemu kronikarzowi nie udało się zresztą wnikliwie opisać tej elitarnej religijności. A ta miała jeszcze do tego swą wersję męską i kobiecą. Krótko mówiąc: źródła są szczupłe, niekompletne, stanowiąc prawdziwą udrękę dla badacza. Jak to – powie ktoś – mamy przecież przełożone na polski Dzieje Inków przez nich samych opisane. Czy więc inkaska interpretacja historii, elitarny inkaski model świat są już nie do odtworzenia? Owszem, tyle tylko że mity i legendy Inków „cenzurowano”, a po śmierci każdego władcy historię „oczyszczano”. Historyków i depozytariuszy tradycji, mistrzów khipu („pisma węzełkowego”) uznawano nieraz za element „wywrotowy i niebezpieczny”. Wiadomo, „kto rządzi przeszłością, ten rządzi teraźniejszością”.
Co ciekawe, obaj autorzy czasem się spierają. Ziółkowski sądzi, że nie istniała uniwersalna czy nawet imperialna religia w państwie Inków, Szemiński twierdzi natomiast, że taka religia istniała: powstać miała ona Tiwanaku, organizmie państwowym uważanym za poprzednika mocarstwa Inków. Miała być ona – zdaniem Szemińskiego – religią uniwersalną, adresowaną do całej ludzkości, misyjną i ekspansywną. Po upadku Tiwanaku „jedna z lokalnych kontynuacji owej religii stała się religią imperium w XVI i XVI wieku”. Religia ta wykazywała – zdaniem Szemińskiego - otwartość na inne kulty, było w niej miejsce na importowane bóstwa i rytuały.
To właśnie w ruinach Tiwanaku indiański prezydent Boliwii, Evo Morales, tuż po swojej elekcji odbył ceremonię intronizacji na Apa Malku („najwyższego wodza” w języku Indian Ajmara) ludów płaskowyżu Altiplano i przyjął dary od społeczności indiańskich z całej Ameryki. Wydaje się, że mocno zmitologizowana pre-kolumbijska przeszłość Ameryki Łacińskiej przeżywa tam obecnie prawdziwy renesans.
Jerzy Rohoziński
Jan Szemiński, Mariusz Ziółkowski , Mity, rytuały i polityka Inków, PIW, Warszawa 2006