Stoją za nim w końcu dwie legendy amerykańskiego komiksu. Frank Miller to jegomość, który na spółkę z Alanem Moorem w połowie lat 80-tych zmienił oblicze komiksu superbohaterskiego. Zakończył oficjalnie jego okres dojrzewania, i przeniósł trykociarzy w dorosłość. Podobny wpływ miał na postać Batmana, której nadał niespotykanej wcześniej głębi. Obecnie, po ekranizacjach jego kolejnych komiksów, jest już bardziej ikoną popkultury, niż znanym scenarzystą. Podobnego formatu autorem jest Jim Lee. Na jego X-menach i Punisherach wychowała się większość dzisiejszych, dwudziesto- i trzydziestoletnich fanów historyjek obrazkowych, do dziś zresztą dostających wypieków na dźwięk jego nazwiska. Poza tym to nie tylko autor, ale i inicjator wielu komiksowych inicjatyw. Pomysł wydawnictwa DC, by łączyć w pary znanych autorów i powierzać im nowe serie ze znanymi na całym świecie bohaterami, wydawał się strzałem w dziesiątkę. Czy jednak dzieło zaspokoiło pokładane w nim przez fanów z całego świata nadzieje?
Miller pokazał już początki działalności Batmana w „Roku Pierwszym”, a w obu częściach „Powrotu Mrocznego Rycerza” jego powrót z emerytury. Tym razem postanowił zaprezentować swoją wizję ‘środkowej części’ kariery Batmana. Mroczny Rycerz zatraca się w niekończącej się walce z bandytami. Nocne eskapady bo dachach Gotham stają się jego obsesją, a strach, który budzi w przestępcach, śmiejąc się im w twarz - jego narkotykiem. Krótko mówiąc – Nietoperz coraz bardziej oddala się od rzeczywistości. Łącznikiem Batmana z normalnością okazuje się być Robin – Cudowny Chłopiec, cyrkowiec, który traci rodziców w podobny sposób co Zamaskowany Mściciel. Batmanowi pozostaje wziąć go pod swoje nietoperze skrzydła, nie pozwolić się załamać, wytrenować do walki z przestępczością i… wziąć za niego odpowiedzialność.
Relacja Batmana z jego pomocnikiem od lat jest wykpiwana i rzadko się do niej wraca. Pomysł, by superbohater przemierzał miasto z pstrokato ubranym nastolatkiem w kusych spodenkach nie tylko trąci myszką (czy też nietoperkiem), ale i pedofilią, co w dobie politycznej poprawności jest niedopuszczalne. O ile jednak stare historie o tej parze kojarzone są z ich komicznym, czy też naiwnym charakterem, Miller zdecydował się na zbrutalizowanie przekazu. Gotham to nie tylko gotycka metropolia pełna przestępców, to prawie Sin City. Przestępcy są źli, policjanci jeszcze gorsi, a Batman jest sadystycznym psychopatą, świetnie zdającym sobie sprawę z tego, że jest kryminalistą. Starcia z bandytami obfitują w krew, wybite zęby i otwarte złamania, od brutalności nie stroni też sam Robin.
Cykl Millera i Lee świetnie się czyta i tak samo ogląda, nie jest on jednak pozbawiony mankamentów. Sama historia skupia się na budowaniu relacji i więzi między Nietoperzem, a jego pomocnikiem, przeplatana jest jednak wątkami, w których autorzy wprowadzają nowych bohaterów. Chociaż herosów (i złoczyńców) ze świata DC przewija się w albumie co najmniej tuzin, to z ich obecności niewiele wynika. Być może Miller zaplanował kumulację pobocznych wątków z którymś z kolejnych zeszytów, tylko że seria zatrzymała się zeszyt dalej, niż kończy się wydany w Polsce album. Naprawdę ciekawi mnie co z tego wyniknie, tylko że cykl od roku stoi w miejscu.
Pozostaje też pytanie – do kogo ten komiks jest skierowany? Dla młodzieży jest zdecydowanie zbyt mroczny i brutalny. Starsi odbiorcy, jeśli już sięgają po komiksy, to niekoniecznie po superbohaterskie. A to właśnie do nich Miller kieruje nawiązania do klasyki komiksu sprzed stu lat. Docelowymi odbiorcami tego albumu są więc chyba sympatycy autorów, co w Polsce oznacza wspomnianych 30-latków, wychowanych na zeszytach wydawanych w latach 90-tych przez wydawnictwo TM-Semic. I tym osobom, jak mi się wydaje, mogę polecić ten album. Mnie zapewnił on przyjemną lekturę. Pozostaje mieć tylko nadzieję że Miller i Lee nie odpuścili sobie tej serii zupełnie, i doczekamy się ciągu dalszego.
Przemysław Pawełek