Otóż jeśli mamy do czynienia z bohaterem tak pogmatwanym, jak gordyjski węzeł, jeśli jego zachowanie budzi w nas obrzydzenie, a momentami powoduje, że naszym ciałem wstrząsa dreszcz, jeśli mamy ochotę wyjść z własnej skóry, wedrzeć się na strony powieści i potrząsnąć bohaterem tak, by się opamiętał i wreszcie – jeśli współczujemy, a mimo tych wszystkich „jeśli” nie potrafimy powiedzieć czy bohatera lubimy, czy nie, niewątpliwie mamy do czynienia z literaturą wielką.
I „Łaskawe” taką stanowią, co jest dowodem na to, że chyba po raz pierwszy światowa krytyka literacka XXI wieku nie pomyliła się ani o jedną kropkę w swych opiniach. Te bowiem aż kipiały od epitetów: „nowy Dostojewski”, „pierwszy epos tego stulecia”.
Niesamowity już zdaje się być fakt, że Littel pisał książkę, która zawarła się w ponad tysiącu stronach, zaledwie rok. Sama dokumentacja pochłonęła natomiast kilka lat. I niech to będzie podstawowy argument na to, że ów czterdziestodwuletni facet, który wziął się za temat możliwe, że najczarniejszy w naszych dziejach, potraktował i nas i swoją pracę z największą powagą i szacunkiem. „Łaskawe” są bowiem efektem pracy bardziej chyba, niż efektem natchnienia. Zdanie to przyziemne może zbyt na literaturę, ale nie odbierające jej praw do bycia wielką.
Podróż z Maksymilianem zaczynamy daleko w czasach powojennych. Na wstępie już powitani, jako „bracia” możemy popaść w uczucie, jakie nawiązuje się między bardem a słuchaczami, kapłanem a wiernymi: zasłuchanie w oczekiwaniu na wyjątkową opowieść. Zabieg ten, próby przybliżenia się do czytelników przez narratora pierwszoosobowego, będącego jednocześnie głównym bohaterem wydarzeń, zdaje się być zaproszeniem do wysłuchania bardzo intymnego monologu. Maks wie jednak, iż w miarę, jak opowieść będzie rosnąć, kolejni czytelnicy zaczną się wycofywać, obrzydzeni tym, co usłyszą. Dlatego tłumaczy, iż „Łaskawe” są przede wszystkim opowieścią dla niego samego, próbą ostatecznego podsumowania życia.
Nie jest to jednak hitlerowska spowiedź z morałem. W powieści nakładają się na siebie różne warstwy, i dopiero, gdy każdą rozpatrzymy z osobna, jesteśmy w stanie pojąć ogrom tragedii, jakiej doświadczył Maks i jego pokolenie. Morału jednak nie ma i choć zaglądałam do książki jeszcze wiele razy po przeczytaniu, jedyne zdanie, jakie mogłoby pretendować do morału, znajdujemy na stronie pierwszej, dotyczy opowieści i brzmi ono: „Z resztą was też ona dotyczy, sami zobaczycie”. Przeplatają się więc w „Łaskawych” obserwacje wojny takiej, jaką podręczniki do historii wypieściły patosem z taką wojną, jakiej nie znamy: ewakuacja obozu w Lublinie, Stalingrad. Wszystko to szokuje, napawa obrzydzeniem. Gdy Aue odsłoni przed czytelnikiem także dwie „warstwy” człowieczeństwa, drzemiące w każdym z bohaterów (prócz jednej kobiety...), nie pozostaje nam inna odpowiedź na pytanie „Unde Malum?”, jak odpowiedź: „Z nas”.
Aue w oczach swych przełożonych jest bowiem żołnierzem dobrym: sumiennym, pracowitym, bez nałogów. Jego raporty przygotowywane dla nich są ścisłe, szczegółowe, a samemu Aue bardzo zależy na tym, by jak najlepiej odzwierciedlały to, co się dzieje w koszarach, gdyż dobre Niemcy i zdrowe Niemcy muszą się w przyszłości oprzeć także na błędach, które popełniane są aktualnie przez żołnierzy, a które raporty Maksa wyłapują. Ścisła obserwacja pozwala nam, wiedzionym przez Aue, odkryć iż pod przykrywką sztywnego niemieckiego bon – tonu, który pryska dopiero na froncie, gdy w oczy zagląda strach, pod przykrywką haseł i ideologii, kryją się najczarniejsze zachowania, najgorsze instynkty i największe zboczenia. Przekonani o wyższości swej rasy, Niemcy nie zauważają swego upadku, a jeśli już – to tłumaczą go sobie wedle własnych upodobań, jako zgodny z planem. Aue sam jest mordercą własnej matki, obsesyjnie owładniętym kazirodczą miłością do swej siostry, której dzieci jest być może ojcem, do tego zdradza homoseksualne upodobania. Ta najbrudniejsza warstwa jego psychiki wynurza się zawsze w momentach zagrażających życiu lub zdrowiu. Jakby w obliczu nadchodzącej z zewnątrz klęski, jedynym bunkrem bezpiecznym była wyobraźnia. To ona pozwala nie zwariować tak, by zauważył świat, przełożeni, koledzy. Nie ma w tym morału, jest czyste ukazanie, jakich ucieczek chwyta się człowiek, jakich perwersji i wariacji, by w tym świecie, który jest „na zewnątrz” nie zwariować, by nie stracić uznania i charakteru w oczach innych.
Dlatego „Łaskawe” są powieścią przypominającą jajko z niespodzianką. W miarę upływu przeczytanych stron uświadamiamy sobie bowiem coraz bardziej, że Littel wykonał nie tylko pracę dokumentowania szczegółów dotyczących wojny, ale przede wszystkim udało mu się udokumentować postępujący upadek psychiki ludzkiej, jako coś, co dla krwawych wydarzeń na świecie, staje się jedyną formą obrony przed szaleństwem i przed śmiercią.
Agata Sosnowska