Z Tadeuszem Dominikiem rozmawiała Magdalena Zaliwska
Tadeusz Dominik, Ogród XII, 1971, wł. Muzeum Narodowe w Krakowie
Pana prace inspirowane są naturą. Nie kopiuje jej pan, tylko przedstawia w swoich pracach w sposób przetworzony. Wypracowana technika, to zasługa współpracy z profesorem Janem Cybisem, który wyznawał zasadę, że obraz nie może kopiować natury jak fotografia?
Profesor Cybis zawsze jeśli malował pejzaż, przenosił się w plener. Jeśli malował martwą naturę, to do pracowni. Jeszcze dwa lata po zakończeniu studiów, starałem się kontynuować tę metodę. Z czasem kompletnie z tym zerwałem, ponieważ poczułem, że warto jest dać sobie możliwość do fantazjowania. W moich wcześniejszych pracach ten styk z naturą był widoczny. Jeśli malowałem np. drzewa, pola czy lasy, to było to łatwo rozpoznawalne jako pejzaż. W późniejszych pracach, zacząłem coraz bardziej przedstawiać swój punkt widzenia. Ta metoda wynika z tego, że zawsze uważałem, że obraz nie jest dekoracją czy ładna tapetą, jest czymś więcej. W obrazie zawsze chodzi o coś więcej, niż na danym obrazie się widzi. Zawsze dochodzi do tego ludzki odbiór, który jest przecież bardzo zróżnicowany. Działanie obrazu na każdego jest zupełnie inne.
Tak jak pan wspomniał, na początku swojej drogi artystycznej próbował pan malarstwa figuratywnego. Swój punkt widzenia, zaczął pan ujawniać w późniejszych pracach. Do tego trzeba dojrzeć?
Dojrzeć, to właściwe słowo. U mnie to trwało kilka lat. Przechylałem się raz na jedną, raz na drugą stronę. Aż nastał ten przełomowy moment, kiedy zerwałem z wiernym odtwarzaniem natury. Wynika to z mojego osobistego przekonania. Niewielu jest dziś artystów, którzy tworzą godne uwagi malarstwo figuratywne. Wiele z tego typu prac przypomina popłuczyny po historii sztuki. Mnie to nie interesuje. Jestem cały przepełniony zachwytem dla natury. Prawdopodobnie zostało to we mnie zapisane w genach, jako dziecku ze wsi. Oczywiście nie ukrywam, że zdarzyło mi się jeszcze powracać kilka razy, do tego wiernego odtwarzania natury. Stało się to np. wtedy, gdy rodziły mi się dzieci.
Tak narodził się cykl „Macierzyństwo"?
Dzieci przysłoniły mi cały świat. Nie mogłem tego nie zaznaczyć w swojej twórczości. Nie mogłem tego odtwarzać w jakiś nierealny sposób. Sama technika narzuca precyzję wykonania i odtworzenia. W tych drzeworytach byłem najbliżej natury, jak to tylko możliwe.
W pana abstrakcyjnych pracach, duże i zrazem jedyne ułatwienie interpretacyjne stanowią tytuły. Gdyby np. nie podpisał pan pracy „Amazonia” myślę, że nieliczni odbiorcy doszukaliby się w pracy podobnych skojarzeń.
Gdyby porównać moją pracę do prac realistów, to rzeczywiście różnica byłaby znacząca.
Nie myślał pan by pozostawić zupełną swobodę odbiorcom i nie podopisywać prac tak sugestywnie?
Jeśli chodzi o pracę „Amazonia”, to poprzez tytuł podpowiadam oglądającym, żeby spróbowali sobie wyobrazić Amazonię. Oczywiście nie muszą z tego korzystać, bo każdy widzi to, co chce. Każdy widzi swój obraz w tym obrazie. Bardzo często dostaje listy albo telefony z informacją, że ktoś znalazł w moim obrazie, podobne dla niego odczucia.
W pana pracach widoczne jest śmiałe, zamaszyste nakładanie farby. Pana uczniowie powtarzają, że nie uznaje pan korekty. Dlaczego?
Uważam, że raz postawionej kreski nie należy zmieniać. Czasem jednak jest tak, że gdy namaluję obraz muszę do niego wrócić, bo coś nie daje mi spokoju. Czasem to nie jest duża sprawa, ale muszę to poprawić. Z pewnością nikomu więcej by to nie przeszkadzało, ale ja nie mogę spokojnie spać. Uważam, że jest coś takiego, jak uczciwość artysty co do detalu. A te wyraziste pociągnięcia pędzlem wynikają z tego, że pracuję bardzo szybko. To zostało mi do dnia dzisiejszego.
Zbigniew Herbert powiedział kiedyś o pana twórczości, że jest niezwykle optymistyczna. Czy to wynika z pana natury?
Myślę, że tak jest. Miałem bardzo trudne dzieciństwo i młodość. Czasem aż trudno jest mi do tego wracać. Przetrwałem to wszystko dzięki ogromnemu optymizmowi i absolutnej wierze w przyszłość. Nawet mój profesor Jan Cybis powiedział kiedyś, że o mnie, nie należy się martwić, bo mnie się nawet siekierą nie dobije.
Podobno już jako dziecko malował pan patykiem, na twardych wydeptanych ścieżkach.
Rodzina opowiadała mi, że już jako trzylatek potrafiłem zamalować kilka metrów takiej ścieżki. Były one wąskie, ale długie, więc pole do popisu miałem duże. Pamiętam, że malowałem batalistyczne sceny, które zasłyszałem od moich rodziców czy dziadków. Z dużym zainteresowaniem słuchałem tych opowieści i starałem się je ilustrować. Ponieważ moja rodzina była bardzo biedna o papierze do rysowania, mogłem tylko pomarzyć. Nie miałem łatwego dzieciństwa. Było wiele trudnych sytuacji, ale wspominam ten czas z dużą radością. O wszelkich minusach staram się zapomnieć.
Mimo trudności udało się panu dostać na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie.
Jako młody człowiek nie myślałem o tym. Gdy rozpoczęła się okupacja, te myśli oddaliły się jeszcze bardziej. Nie mogłem jednak żyć bez malowania. Gdy jako młody chłopak trafiłem do wojska, zupełnie przypadkowo przeczytałem notkę, że niebawem odbędą się egzaminy wstępne do Akademii Sztuk Pięknych. Poczułem, że muszę wziąć przepustkę. Udało mi się dotrzeć z Mińska Mazowieckiego do Warszawy. Ponieważ cały czas rysowałem, miałem doskonale opanowany rysunek. Egzaminy poszły mi bardzo dobrze. Zostałem przyjęty. Cieszyłem się, że pod okiem pedagogów będę mógł pracować nad swoim warsztatem.
Ekspozycja w Królikarni została przygotowana z okazji pana 80 urodzin. Czego by pan sobie życzył?
Żebym żył jak najdłużej i tworzył jak najwięcej prac.
Wystawę „Za oknem jest ogród…” można oglądać do 18 stycznia 2009.
Wystawie towarzyszy obszerny katalog zawierający opracowanie większości prac Tadeusza Dominika z prywatnych, galeryjnych i muzealnych kolekcji, który został przygotowany wspólnie z Fundacją Polskiej Sztuki Nowoczesnej.