Nie trzeba prowadzić wnikliwych analiz, by dojść do wniosku, że z polskim plakatem filmowym nie dzieje się dobrze. Wystarczy spojrzeć na witryny kin czy słupy na których rozwieszane są plakaty, by stwierdzić, że wszystkie wyglądają podobnie. Czy źródła tego negatywnego zjawiska należy szukać w tym, że prace te kupowane są razem z tzw. pakietem reklamowym?
Na początku pragnę podkreślić, że moim zdaniem, polskiego plakatu filmowego już nie ma. To co kiedyś było koncepcją promocji filmu poprzez plakat stało się przeszłością. Dziś spotykamy się z plakatami, które przysyłane są przez producenta w pakiecie. Takie prace zawierają takie a nie inne elementy promocyjne i nie można tego zmieniać. Myślę też, że niedobrze dzieje się z samymi polskimi filmami, które bardzo nieudolnie wzorują się na stylu amerykańskim. Ale np. w Niemczech do rodzimych filmów tworzone są plakaty zgodne z tamtejszymi zasadami. Te prace odbiegają od standardu hollywodzkiego, gdzie pojawia się zazwyczaj typowa fotografia i napis. Zatraciliśmy to, co było najcenniejsze w naszym plakacie.
Jakie są główne źródła tego zjawiska?
Powodów jest kilka. Przede wszystkim wzorujemy się na tym co zachodnie. Nie szanujemy naszej polskiej kultury. Kolejny powód to brak odpowiednio wykształconych ludzi którzy mieli by chęci i umiejętności produkowania plakatów do polskich filmów. Kiedyś istniały specjalne instytucje, które zajmowały się produkcją plakatów filmowych. Działały autonomicznie i dbały o to by te plakaty powstawały i były jak najlepsze.
Uważa pan, że w Polsce nie ma żadnej agencji, której zależałoby na reklamowaniu filmów poprzez tzw. artystyczny plakat filmowy?
Właśnie nie. Kiedyś stroną wizualną i promocji filmów zajmowały się specjalne instytucje. Były powołane przede wszystkim do zajmowania się materiałami potrzebnymi do promocji filmu. Ludzie, którzy się tym zajmowali rzeczywiście byli specjalistami. By jakiś plakat mógł reklamować film, oceniany był przez artystyczną komisję, w której zasiadali najwybitniejsi polscy graficy, tacy jak Tomaszewski, Świerzy. Wielokrotnie w agencjach, które zajmują się promocją filmów, spotkałem ludzi, którzy kompletnie nie znają się na plakacie. Są to często przypadkowi ludzie, nieposiadający odpowiedniego wykształcenia, byli matematycy czy fizycy i to oni decydują, jaki plakat będzie reklamował dany film. Myślę, że ciągle jedną nogą jesteśmy w starym systemie zarządzania. Cieszę się, że poprawiła się trochę sytuacja plakatów teatralnych. Teatry zrozumiały, że za niewielkie pieniądze można realizować świetne plakaty reklamujące spektakle. Te plakaty mają trochę wspólnego z tymi dawnymi pracami. Oczywiście zmieniły się czasy, podobnie zmieniła się sztuka. Plakat do spektaklu czy filmu można wyprodukować za niewielkie pieniądze. Wyprodukowanie ok. 1000 sztuk plakatu kosztuje 2 – 3 tys. złotych. To jest tania, a bardzo dobra reklama. Oczywiście o wiele droższe są miejsca, w których można te prace powiesić, ale dziś te plakaty nie muszą być wieszane tylko na ulicach. Funkcją plakatu jest informowanie, a gdzie zawiśnie nie jest istotne.
Warto też by zatrzymywał wzrok, pobudzał odbiorcę.
Plakat dobry, to ten który intryguje i jest w stanie zainteresować odbiorcę. Obecnie plakaty rzadko spełniają tę funkcję. Mało jest ciekawych, dobrych plakatów. Na szczęście Wiele osób dostrzega ten problem i zastanawia się co z tym problemem począć. Na przykład, wspólnie z Polskim Instytutem Filmowym zastanawiamy się jak zmienić tę sytuację. Póki co, nie mogę zdradzać szczegółów naszej pracy, ale wierzę, że się to uda.
Niedawno rozmawiałam z panią Marią Kurpik z Muzeum Plakatu w Wilanowie. Jednym z rozwiązań, które proponuje są konkursy dla najlepszego plakatu, które mogłyby towarzyszyć np. filmowym konkursom.
Pomysł jest dobry, tylko najpierw te plakaty musiałyby być. Ja mam doświadczenie realizacji plakatów filmowych ostatnimi laty, głównie dla Studia Filmowego Zebra i wiem ile trudu musiał włożyć Juliusz Machulski, by przekonać firmy zajmujące się dystrybucją do tego, by do filmu „Vinci” zrealizować plakat w polskim, a nie w amerykańskim stylu. To było smutne doświadczenie. Stanęło wreszcie na tym, że powstały dwa plakaty. Jeden polski, a drugi taki trochę niby amerykański.
Dlaczego dystrybutorzy wybierają buble?
Myślę, że wynika to z pewnych naszych kompleksów. Odrodzenie jest potrzebne nie tylko w dziedzinie plakatu. Dopóki Polacy nie zaczną zastanawiać się, w którym miejscu są i jakie są nasze wartości nic się nie zmieni. Dopóki będziemy ślepo czerpali tylko z tego, co podsuwa nam zachód i będziemy wierzyli, że oni są lepsi od nas, plakat nie ma szans na odrodzenie. Podobne przykłady można mnożyć. Jesteśmy zachłyśnięci tym, co mają oni. Nie pamiętamy jednak o tym, że dla niektórych stanowi to czysty biznes. Dochodzi do tego, że np. jeśli ktoś chce otworzyć firmę produkującą kanapki, to musi w tym celu sprowadzić bułki ze Stanów, bo nasze nie są równie dobre. Polacy latają takimi liniami, jakimi chcą, a np. w Niemczech to jest niedopuszczalne, by urzędnik leciał innymi liniami jak niemieckie. Nie dorośliśmy do tego, co jest polskie.
Czyli zaprzepaściliśmy dorobek polskiej szkoły plakatu? Gdy polski plakat filmowy przeżywał swój „złoty okres” przez długi czas stanowił inspirację dla „grafików ulicy” na całym świecie.
Obecnie przygotowuję wspólnie z Dorotą Folgą-Januszewską i Justyną Czerniakowską książkę poświęconą plakatowi filmowemu i okazuje się, że jeszcze przed pojawieniem się tzw. “polskiej szkoły plakatu“ dochodziło do bardzo ciekawych rozwiązań plakatowych. Już przy niemych filmach pojawiali się twórcy, którzy podejmowali się realizacji takich prac. Artyści związani z polską szkołą plakatu zapoczątkowali nowy sposób tworzenia plakatu filmowego. Był on bardziej subiektywny i artystyczny. To rzeczywiście przyczyniło się do wielkiego sukcesu naszego plakatu filmowego. Do dziś odbywa się wiele wystaw polskiego plakatu filmowego. Zarówno tego starszego, jak i nieco nowszego. Wśród kolekcjonerów te plakaty osiągają dziś bardzo wysokie ceny, mimo tego, że kiedyś drukowane były w tysiącach egzemplarzy. Ze względu na to, że były rozwieszane na słupach, płotach czy innych miejscach, wiele uległo zniszczeniu, tak że niektórych jest po kilka egzemplarzy.
Najbardziej doceniane chyba po dzień dzisiejszy są prace Henryka Tomaszewskiego. Pan uzyskał dyplom w szkole mistrza. Czego nauczył pana profesor?
Henryk Tomaszewski przyczynił się do rozwoju Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Szkoła ta uczyła przede wszystkim pracy z samym sobą. To wbrew pozorom jest bardzo trudne. Od Tomaszewskiego nie wychodzili ludzie, którzy robili takie prace jak on. Było to wręcz niedobre. On uczył odnajdywania osobowości, co zresztą my profesorowie kultywujemy do dnia dzisiejszego. To jest najważniejsze w sztuce, by znaleźć swoje miejsce i umieć ze sobą pracować. Liczy się osobowość artysty, bez względu na to o jakiej dziedzinie mówimy.
Dziś coraz częściej narzeka się na brak wspomnianych przez pana osobowości. Tylko pozostaje otwarte pytanie: Czy wina jest po stronie odbiorców, którzy lubią to co nie wymaga zbyt dużego wysiłku intelektualnego w odbiorze, czy też po stronie nadawców, którzy starają się zadowolić masowego odbiorcę?
Rola sztuki jest wychowywanie i kształcenie. Nie jest dobrze jeśli artysta tworzy tylko to, co odbiorca chce. Społeczeństwu o wysokiej kulturze, a za takie uważam polskie społeczeństwo, nie można proponować tylko tego, co proponuje nam obca kultura. My posiadamy jakąś historię, kulturę, tradycję, która wiąże się z naszym pojmowaniem tożsamości. Problemem jest to, że staliśmy się konsumentami. I coraz mniej tworzymy. Nie widzimy tego wszystkiego, co dała nam historia.
Pan stworzył kilkadziesiąt plakatów filmowych. Jedne z moich ulubionych to „Adopcja”, "Akcja Bororo" czy „Brittanic w niebezpieczeństwie”. Zastanawia mnie jakie są etapy powstawania plakatu filmowego i to, na ile treść filmu musi pana inspirować, być ciekawa.
Najpierw trzeba obejrzeć film, by odpowiedzieć sobie na pytanie: o co chodziło twórcy? Następnie trzeba się zastanowić jak poprzez swój język można zaznaczyć to, co powiedziane jest w filmie. Jeżeli wykonywało się plakat do polskiego filmu, to duże ułatwienie stanowiła np. rozmowa z reżyserem. Za pomocą statyki trzeba opowiedzieć coś, co jest ruchomą historią. Czasem te decyzje nie są łatwe. Osobiście zdarzało mi się kilkakrotnie tworzyć dwa plakaty do jednego filmu. Jeden podobał się bardziej reżyserowi, drugi mi. A i tak ostatecznie wytwórnia decydowała, że wydrukowane zostaną oba.
Wierzy pan w odrodzenie polskiego plakatu filmowego?
Wierzę, że będzie lepiej. Mamy coraz bardziej świadome społeczeństwo. Ta Polska to jest jakiś kraj, a nie pucybut karmiony papką przysłaną z zagranicy. Przykładem tego są teatry, które zaczynają robić bardzo ciekawe plakaty. Wierzę, że niebawem to samo stanie się z plakatem filmowym.
Rozmawiała Magdalena Zaliwska