To było 40 lat temu, minęła już nie jedna, a dwie epoki, a może nawet więcej, bo czas i zmiany przyspieszyły solidnie. Zmiany muzyki, podejścia do folkloru, sztuki ludowej, rozumienia jej istoty, wykonawstwa. Tamten festiwal i epoka były zaprzeczeniem dzisiejszego podejścia do muzyki tradycyjnej, bo wtedy wszechwładnie panowały zespoły pieśni i tańca, których członkowie, choć mieli trochę wspólnego z sztuką ludową (strój, umiejętność śpiewania prostych pieśni), nie przenosili jej z pokolenia na pokolenie, a co najwyżej z estrady na estradę. Mały Joszko zapewne nie rozumiał tych różnic i zaprzepaszczonych oczekiwań, ale przemówiły do niego melodie inne od powszechnie znanych dźwięki, nieoczywiste. No i różnorodność muzyczna wynikająca z różnorodności regionalnej, która była widoczna i słyszalna na każdej ze scen. Bo obok zespołów ewidentnie mijających się z tradycją wiejską trafiały się na płockim festiwalu perły, czyli kapele, zespoły regionalne, które dzięki ich uczestnikom przybliżały magię, tajemnicę, przekazy, jakie jeszcze wtedy niosła ta muzyka.
Muzyka natury, ascetyczna, nasycona emocją, a przekazywana ciekawie dzięki maestrii instrumentalisty. To opowieść i zarazem wykład z zakresu wiedzy o instrumentach i ich możliwościach. Maria Baliszewska
Wtedy, w 1979 roku w Płocku, Joszko mógł usłyszeć kapelę braci Bednarzy, Adama Doleżuchowicza albo Balbinę Darłak z kapelą Karola Pisarczyka, beskidzkie zespoły Jodły i Gronie, które - choć były zespołami pieśni i tańca, to trzymały się blisko swojej tradycji w scenicznym opracowaniu. No i oczywiście swojego ojca, ikonę muzyki Beskidu, a wtedy już znakomitego muzyka i uduchowionego prezentera muzyki ludowej. Oczywiście mały Joszko najwięcej tej muzyki słyszał w domu w Istebnej, a i poza domem. Bo ona tam była wtedy żywa, nawet codzienna. Więc jego rozbudzona ciekawość muzyczna rosła wraz z nim i upływającymi latami, czego często miałam okazję być świadkiem. Zwłaszcza kiedy włączył się jako szesnastolatek w badania terenowe, które w roku 1988 prowadziła w Polsce rozgłośnia Westdeustcher Rundfunk, pomagając nam w dotarciu do niektórych wykonawców, ale i obserwując wykonawców i ich sztukę na własny użytek. Już wtedy Joszko miał wielki apetyt na wiedzę, tworzenie własnych melodii, zawsze zatopionych w rodzimej, beskidzkiej tradycji.
Dzisiaj to dojrzały muzyk, kompozytor, producent o szerokich zainteresowaniach - dość wspomnieć zespół Arka Noego i kolędy w tym wykonaniu oraz płytę „Kolędy ze Wschodu”, opartą na rdzennych kolędach życzących Lubelszczyzny, czy zespoły beskidzkie, z którymi współpracował albo Annę Marię Jopek, której towarzyszył podczas konkursu Eurowizji, nasycając jej muzykę własnymi improwizacjami. To muzyk kreatywny i poszukujący, poruszający się gładko między stylami, gatunkami, instrumentami.
„Człowiek z lasu” to właśnie całość i Joszko Broda w swojej najlepszej wersji, człowiek znający beskidzkie instrumentarium leśno-pasterskie od podszewki w pełni korzystający z ich możliwości brzmieniowych, wyrazowych. Maria Baliszewska
Płyta najnowsza „Człowiek z lasu” jest inna od kilku poprzednich, bardzo osobista, czysta intencjonalnie i dźwiękowo. Tu Joszko Broda jest dojrzałym multiinstrumentalistą, który nie odtwarza już tego, co usłyszał podczas kilku dekad życia, ale sam tworzy, inspirując się dźwiękami natury, swoją wyobraźnią przede wszystkim. A ma niemałą! Bo muzyka tej płyty, choć doszukać się można w niej motywów południa Polski, brzmi świeżo i autentycznie. Jest to muzyka bliska naturze zarówno dzięki instrumentom, na których Joszko gra, jak i przez melodyczną treść, czasem dosłowną, a czasem tylko zamarkowaną. Muzyka natury, ascetyczna, nasycona emocją, a przekazywana ciekawie dzięki maestrii instrumentalisty. To opowieść i zarazem wykład z zakresu wiedzy o instrumentach i ich możliwościach. Poprzednia płyta Joszki Brody "Debora" niezbyt mi się podobała, była niespójna, muzycznie niewyważona. „Człowiek z lasu” to właśnie całość i Joszko Broda w swojej najlepszej wersji, człowiek znający beskidzkie instrumentarium leśno-pasterskie od podszewki w pełni korzystający z ich możliwości brzmieniowych, wyrazowych. Jego inwencja jest wartością dodaną, tak jak osobiste podejście do muzyki.
Na szczególne uznanie zasługują improwizacje na drumli, pokazy muzyczne gry na piszczałkach różnej długości i o różnych możliwościach brzmieniowych, takie muzyczne refleksje, niespieszne, czasem nastawione na melodię, a czasem sam dźwięk. Na płycie znalazły się dwadzieścia dwa utwory na dwudziestu dwóch instrumentach: dwojnicy, drumli, kamieniu, liściu, siedmiu rodzajach fujarek, fujarze postnej, fujarze sałaskiej, rogu, okarynie, dzwonkach, gajdach, gęślach i skrzypcach. To las i góry. Bo instrumenty przede wszystkim rodem z Beskidu. Pierwotność, prostota, natura, wyciszenie w zbyt hałaśliwym świecie.
„To jest historia z lasu. Wolność i poszukiwanie” - pisze Joszko Broda w krótkim wstępie. Może trochę za krótkim, może odczuwam brak solidnej książeczki z opisem i zdjęciami instrumentów, może nawet brak dłuższej osobistej zapisanej wypowiedzi. Ale za Joszkę mówi jego muzyka. I dlatego warto sięgnąć po tę płytę i zatopić się w dźwiękach. Całkowicie akustycznych.
„Człowiek z lasu”
Joszko Broda solo
wyd. Joszko Broda 2019
Ocena: 4/5
Maria Baliszewska
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.