I tak jak szybkość nie wydaje się dla Stephana Micusa żadną wartością, tak podróże i muzyka są absolutną. Muzyczny nomad, uduchowiony podróżnik i kolekcjoner instrumentów zwiedził ogromną część Europy, Azji, Afryki i Ameryki Południowej. (...) w odróżnieniu od tego, co robi większość artystów z podobnymi zainteresowaniami, szuka nowych muzycznych możliwości i połączeń, jakich nikt dotąd nie dokonał. Aleksandra Tykarska
Dwa lata czekaliśmy na jego najnowszą płytę. Po „Inland Sea” z 2017 roku Stephan Micus pod koniec kwietnia zaprezentował najnowszy album „White Night”, wydany nakładem wytwórni ECM. Minęło pół roku. Można zapytać, jaki jest sens pisania recenzji z półrocznym opóźnieniem, ale w przypadku Micusa akurat szybkość wydaje się ostatnią rzeczą, do której warto przykładać wagę, a na wszystko przychodzi odpowiednia pora.
Multiinstrumentalista, śpiewak i etnomuzykolog samouk potwierdza to zresztą nie tylko swoją muzyką, na którą składają się ponad cztery dekady działalności artystycznej, w tym aż 23 (sic!) albumy wydane przez ECM, ale i całym swoim życiem. Micus urodził się w Niemczech w 1953 roku. Wzrastał w rodzinie, w której niespecjalnie przykładano wagę do muzyki, za to od małego do czynienia miał ze sztuką wizualną – jego ojciec był bowiem malarzem. Ominęło go więc uzależnienie od wyraźnego nurtu muzycznego, charakterystyczne dla wczesnych etapów dorastania, choć poddał się uniwersalnym marzeniom o graniu na gitarze (zaczął, gdy miał 12 lat) i o sile rocka (którego grał nawet na flecie). Objawienie przyszło, gdy jako nastolatek usłyszał klasyczną muzykę indyjską. Gdy tylko skończył szkołę w 1972 roku, wyruszył w podróż do Indii…
I tak jak szybkość nie wydaje się dla Stephana Micusa żadną wartością, tak podróże i muzyka są absolutną. Muzyczny nomad, uduchowiony podróżnik i kolekcjoner instrumentów zwiedził ogromną część Europy, Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Solowe podróże wykorzystuje do tego, żeby odnajdywać dawne, mało znane instrumenty tradycyjne i osoby, które zechcą mu pokazać, jak na nich grać. Jego intencją nie jest jednak granie na tych instrumentach w sposób tradycyjny. Micus – w odróżnieniu od tego, co robi większość artystów z podobnymi zainteresowaniami – szuka nowych muzycznych możliwości i połączeń, jakich nikt dotąd nie dokonał. Na instrumentach eksperymentuje. Imponujący jest nie tylko jego warsztat techniczny, ale przede wszystkim właśnie kolekcja instrumentów, wśród których są perski ney, indyjski sitar, japoński flet shakuhachi czy organki sho, do tego balijski suling, irlandzkie dudy o nazwie „uillean pipes”, afrykański dundun, ndingo z Botswany, malijskie ngoni, duduk, tiopska bagana, marokańskie guimbri, zachodnioafrykańskie bolombatto… Długo można by wymieniać egzemplarze z jego zbioru, wspomnę więc tylko, że na nich wszystkich Stephan Micus gra. I to solo.
Imponujący jest nie tylko jego warsztat techniczny, ale przede wszystkim kolekcja instrumentów, wśród których są: perski ney, indyjski sitar, japoński flet shakuhachi czy organki sho, do tego balijski suling, irlandzkie dudy o nazwie „uillean pipes”, afrykański dundun, ndingo z Botswany, malijskie ngoni, duduk, tiopska bagana, marokańskie guimbri, zachodnioafrykańskie bolombatto… (...) na nich wszystkich Stephan Micus gra. I to solo. Aleksandra Tykarska
"Imponujący" to więc określenie, które samo jakoś przychodzi do głowy, kiedy weźmiemy pod uwagę liczbę jego płyt i to, że za wszystkie kompozycje, inspiracje i nagrania odpowiada w całości sam. Jak opisać tu jego pozycję w katalogu ECM? Jeśli będziemy pamiętać, że w rozmowach na temat ECM-owskich premier płytowych zwykle wychodzi się od historii o tym, w jaki sposób Manfred Eicher dowiedział się o twórczości danego muzyka, a dopiero potem muzyk opowiada o swojej płycie, to Stephan Micus znowu stanowi odosobniony przypadek, bo jemu podczas sesji nagraniowych nie towarzyszy guru jazzmanów (Eicher był z nim tylko przy tworzeniu dwóch pierwszych płyt "Implosions" z 1977 i "Till the End of Times" z 1978 roku, które ukazały się pod szyldem JAPO, labelu powstałego w 1970 roku jako jazzowe i freejazzowe ramię ECM). Czy chodzi tu o budowane przez lata zaufanie do Micusa jako człowieka, czy o wiarę w jego propozycję muzyczną? Może o coś jeszcze innego?
A propozycję swoją Micus od 40 lat realizuje konsekwentnie i niezależnie. Jedni odrzucą ją od razu jako nużącą i zbyt natchnioną. Drudzy dostrzegą w tym muzykę kameralną, subtelnie improwizowaną, delikatną, uduchowioną i przesyconą emocjami. Micus przywodzi na myśl magię, lecznicze moce szamanów i medytacji oraz potęgę natury, co artysta osiąga, śpiewając. Sięga głęboko do dawnych i konkretnych tradycji, choć korzystając z ich muzycznych symboli, zaciera granice między państwami i narodami, czy w ogóle między formami kultury. Stephan Micus nadaje przez to zupełnie inny, bo pełniejszy sens określeniu "muzyka świata".
„White Night”, jak prawie każdy album Micusa, to ukłon w stronę jakiegoś motywu lub instrumentu. Motywem jest tu księżyc, bo, jak pisze sam Micus w dedykacji, „zawsze był źródłem magii w wielu kulturach”. Instrumenty to zaś jego charakterystyczna 14-strunowa gitara, afrykańska kalimba i popularny na terenie Bliskiego Wschodu duduk z Armenii. Radosny, ciepły dźwięk kalimby z Botswany oddaje najpełniej utwór „All the Way”, z kolei niski, melancholijny, dronowy duduk słychać świetnie w kompozycji „The Moon”. Płytę z dziesięcioma różnorodnymi kompozycjami zamyka niemal 10-minutowe „Eastern Gate”, niczym obraz przypominający o kierunku, w którym Micus od lat podąża w poszukiwaniu inspiracji.
„White Night”
Stephan Micus (14-strunowa gitara, gitara rezofoniczna, duduk, duduk basowy, czynele tybetańskie, sinding, kalimba, dundun, ney, whistle, śpiew)
ECM 2019
Ocena: 4/5
Aleksandra Tykarska
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.