Media donoszą, że u dzikich dalekich „uczniowie uczą się jak bić żonę”. No cóż, trudno się mówi, jeździmy tam tylko na wycieczki. Jednak kiedy trafiamy na wiadomość, że u dzikich bliskich przyjęto zakon, „zgodnie z którym przemoc w rodzinie przestanie być przestępstwem kryminalnym”, a miejscowy patriarcha twierdzi, że jest ona „wartością tradycyjną” – to robi się nam niepokojąco ciepło. Czyżby to był niezbywalny element pansłowiańskiego ducha?
A jak to wyglądało kiedyś i do niedawna u nas, w polskiej kulturze tradycyjnej? Wywodzi się ona przede wszystkim z korzenia biblijnego (zwykle w wersji Biblia pauperum), także dlatego, iż „historia badań nad religią Słowian jest historią rozczarowań” (prof. Stanisław Urbańczyk). W niektórych rejonach Podkarpacia i Małopolski kolędnicy jeszcze parę lat temu chodzili z „Rajem”. traktującym o wygnaniu za przyczyną niewiasty, a po przedstawieniu śpiewali którąś ze znanych w całej Polsce kantyczkowych, kontrreformacyjnych kolęd: „Ach! Zła Ewa narobiła / kłopotu nas nabawiła / z wężem sama rozmawiała / i jabłuszka kosztowała / Adam z Raju wypędzony / zostawił płód zarażony” (XVII w.) czy „Z Raju pięknego miasta / wygnana jest niewiasta / dla jabłka skuszonego / przez węża podanego […] Byś była dobra żonka / słuchałabyś małżonka / strzegłabyś się rozmowy / niecnotliwej wężowej” (1630), pierwotnie śpiewaną notabene na melodię popularnej wówczas piosenki Jechał chłop do miasta, spadła mu z woza niewiasta.
Status kobiety zatem zmiennym jest – żony cokolwiek naruszony, zaś panny nieskalany. Dla panny polska kultura ludowa, a dla waćpanny kultura szlachecka, żywi cześć. Czystej, niewinnej jak lilija, z wianuszkiem na głowie. Co do żony sprawa już wygląda zwyczajowo inaczej, o tym za chwilę. Ale jest też trzeci element, który komplikuje ten prosty podział i wprowadza do niego dodatkowy wymiar – chodzi o sankcjonowaną religijnie nieczystość rytualną kobiety związaną z menstruacją. Wprawdzie oficjalne nauczanie kościoła (zwłaszcza od Tomasza z Akwinu) kładzie nacisk na grzech jako zasadnicze źródło nieczystości rytualnej to jednak Kodeks Prawa Kanonicznego (zliberalizowany nieco w 1983) wprowadzał wiele zakazów rytualnych dla kobiet od sprawowania funkcji liturgicznych począwszy, a na zakazie śpiewania przez kobiety w chórach w kościele czy przepisie, że „bielizna ołtarzowa musi być uprana przez mężczyzn zanim jej dotkną kobiety” kończąc. Poniekąd więc temu zakazowi śpiewania zawdzięczamy, że do niedawna czy nawet do dziś przetrwało wiele dawnych form pozaliturgicznych nabożeństw, kultywowanych w domach czy przed kapliczkami, wiele starych pieśni i lokalnych stylów wykonawczych.
Jest taki moment obrzędowy w życiu (wciąż dość powszechnie praktykowany), kiedy te wszystkie elementy statusu kobiety są w szczególny sposób obecne, przecinają się w nim, ogniskują. To oczywiście wesele i ślub, przy czym dopiero od soboru trydenckiego (1545-1563) był to ślub kościelny. Gdyby zadać pytanie o centralnego bohatera tego obrzędu, pewnie wielu odpowiedziałoby, że jest nim para młoda – panna młoda i pan młody. Dzisiaj taka odpowiedź byłaby niedaleka od prawdy, ale nie w przypadku wesela tradycyjnego, gdzie centralną postacią wesela była panna młoda, a ściślej jeszcze mówiąc konkretna, wychodząca za mąż kobieta, a także, pośrednio, kobieta w ogóle. Obrzęd weselny trwał kilka dni, a nawet dłużej, ponieważ jego definitywnym zakończeniem była dopiero przeprowadzka młodej do domu młodego, która odbywała się nierzadko tydzień po ślubie. Większość epizodów obrzędowych wesela, które składają się na jego całość, dotyczyła tylko i wyłącznie kobiety, młodej oraz kobiet młodszych (drużek) i starszych (czepiarek) – wicie wianka, rozpleciny, oczepiny, przebabiny. Scenariusz wesela w wersji dla młodej był dużo bardziej dynamiczny niż dla młodego. Status bohaterki wesela poprzez odprawienie obrzędu zmieniał się pod wieloma względami i nieodwołalnie. Pożegnanie ze stanem panieńskim i z rodzinnym domem sprawia, że młoda symbolicznie umiera, jest świadkiem, a zarazem uczestnikiem inscenizacji swojej przyszłości.
Przyszłości często niepewnej, o czym inne kobiety informowały ją za pośrednictwem odpowiednich pieśni śpiewanych na weselu np. za stołem, przestróg ogólnych, takich np. jak ta z Kocudzy: „Oj dołem dołem słoneczko idzie / już nasza Meniusia do ślubu idzie / […] Penie Boże daj że jej szczeście / bo ona już idzie, już pod chłopskie pieście / Oj pieście, pieście i pod palice / osteńcie się z Bogiem wy moje rodzice” czy bardziej konkretnych, przywołujących już indywidualne doświadczenie śpiewającej (a tylko na weselu można się było poskarżyć w pieśni na męża bez konsekwencji) jak ta z Pilicy koło Zawiercia: „Takiego chłopa mam, rad gorzałkę pije / jak przyjdzie do domu, to mi skórę bije / A bije mnie bije ino raz na tydzień / ale wcoraj pedział, ze będzie kazdy dzień / Matko moja matko co będziemy robić / cy się mom utopić, cy się nozem przebić? / Nie będe się topić ani nozem bodła / tylko będę cierpieć, póki będe mogła / Prosiła ja Boga zebym się wydała / teraz Boga prosę zebym owdowiała”. Dochodziły do tego wątki z przeszłości – tej prawdziwej, a nie kontraktowej miłości (bo germańsko-słowiańska zbitka ma[h]lzenstvo oznacza umowę, kontrakt) czy też aborcji u babki, albowiem stwierdzenie, że na wsi życie seksualne przed ślubem nie istniało, jest oczywistą nieprawdą. „Kochajze mie kochaj, cegoś mie napocon / nie daj opłakiwać moim siwym ocom” [Władysławów koło Biłgoraja]. „Zieleni się trawka w rogu na cmentarzu / bierze ślub Marysiu przy wielgiem ołtarzu” [Kocudza]. W każdym razie „bez powodu jej nie bije” – jak często uważano na wsi. Przypadki odwrotne były bardzo rzadkie, chyba że na zaścianku czy w miasteczku „wybiła męża pani Pawłowska”. Za to na porządku dziennym były konflikty między młodą żoną a matką męża, czyli świekrą: „O moja synowo nie otwiroj gęby / jak weznę kamienia wybija ci zęby / o moja teściowo i jo tak potrafię, jak weznę kamienia w same zęby trafię” - jednak sprowadzały się one do dość okrutnej i bezwzględnej agresji słownej i psychicznej, a nie fizycznej.
A co z tą wątrobą, ktoś zapyta. Według wróżki, terapeutki, jasnowidzki, doradczyni i mistrzyni magii – Marii Bucardi, której porady jutubowej zasięgnąłem, w wątrobie gromadzą się złe uczucia i myśli, złość, frustracje, zniechęcenie, niezadowolenie, brak szczęścia, których żona, kobieta jako domowa strażniczka prometeuszowego ognia nie może przeżywać. Najprostszym ludowym remedium na to jest wybicie, w tym celu najlepiej jest – przeczytałem to na jednym z forów internetowych – przełożyć raz w tygodniu babę przez kolano. A tak w ogóle, Moi Kochani – jak często zwraca się do swoich słuchaczy wróżka Maria – wątroba gnije od marskości.
Remek Hanaj
Posłuchaj:
zespół Jarzębina „Dołem, dołem słoneczko idzie”
Jan Cytryniak „Nieszczęsliwa wiosna”
Śliczne Goździki „Róża”, kompozycja weselna
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.