W XIX wieku, obrzęd zaduszny zwany dziadami (ku czci zmarłych antenatów – czyli właśnie dziadów), z przywoływaniem duchów, z przeznaczoną dla nich ucztą obrzędową, odprawiany był jeszcze w niektórych rejonach Litwy, Prus i Kurlandii oraz na wschodnich rubieżach Polski.
W całej Polsce wierzono, że w noc poprzedzającą Dzień Zaduszny cienie zmarłych wychodzą w procesji z cmentarza, udają się do pobliskiego kościoła i słuchają tam mszy, którą celebruje zmarły proboszcz.
Powszechnie uważano, że w tę właśnie noc, dusze zmarłych – z łaski Bożej – mogą odwiedzać swe domostwa. Zostawiano więc dla nich uchylone na noc drzwi i furtki, a na stole albo na parapecie okiennym chleb i inne jadło, a czasami także kwartę lub flaszkę z wódką. Na Podlasiu gotowano dla duszyczek kisiel owsiany i pełną jego miskę pozostawiano przez całą noc na stole.
Wiara w obecność dusz zmarłych na ziemi, w dniu ich święta i obyczaj ugaszczania dusz najdłużej zachowali wyznawcy prawosławia, także mieszkający na Kresach Wschodnich. W ich domach w przeddzień listopadowego święta pieczono chleby i pierogi, gotowano bób, groch i soczewicę oraz kutię i wraz z wódką stawiano na stole, aby w nocy dusze zmarłych mogły się pożywić. W dzień zaś wszystkie te potrawy zanoszono na cmentarz i składano na mogiłach, wylewając na nie także parę kropli wódki.
We wszystkich regionach Polski jałmużnę i jedzenie szczodrze rozdawano dziadom kościelnym – żyjącym z kwesty pobożnym pielgrzymom, chodzącym od kościoła do kościoła. Wierzono, że modlitwa dziada – człowieka bożego, będzie na pewno wysłuchana. Proszono więc, aby zechciał modlić się za zmarłych w imieniu wręczających mu ofiarę krewnych. Za każdą duszę wymienioną z imienia, dawano mu więc pieniądze i chleb, które wcześniej dzielono na tyle kawałków, ile zmarłych osób było w rodzinie, a nawet gorącą kaszę, którą w garnuszkach przynoszono pod kościół lub pod mur cmentarny; bo w Dzień Wszystkich Świętych i w Dzień Zaduszny zawsze można było spotkać, siedzących tam i modlących się głośno dziadów kościelnych.
W przeszłości – i głównie na terenach wschodnich – w pobliżu cmentarzy i na rozstajnych drogach, rozpalano wielkie ogniska, aby dusze mogły ogrzać się przy nich, przed długą, powrotną drogą w zaświaty. Ponadto ogień miał chronić ludzi przed złymi duchami i upiorami. Ognie zaduszkowe rozpalano więc zawsze na mogiłach osób zmarłych gwałtowną śmiercią, a zwłaszcza na grobach samobójców, pogrzebanych pod murem cmentarnym.
Dzisiaj wszystkie te praktyki, wierzenia, obrzędy odchodzą w przeszłość, ale zarówno dawne, jak i obecne obchody Świąt Zmarłych łączy ta sama niezmienna idea – jest nią nieprzemijająca pamięć, dzięki której, zgodnie z sentencją non omnis moriar, nie wszystko w nas umiera.
***
Tekst pochodzi z książki "Polskie obrzędy i zwyczaje doroczne" dr Barbary Ogrodowskiej, wyd. Muza, Warszawa 2010.
Więcej tekstów dotyczących ludowej obrzędowości dawniej i dziś w dziale świętujemy.