21 lipca 1955 r. o godz. 16.00 premier Cyrankiewicz wielkimi pozłacanymi nożycami niemieckiej firmy Tolle przeciął czerwoną wstęgę rozciągającą się w poprzek wejścia głównego nowego gmachu. Wśród zebranych gości rozległy się gromkie brawa i oklaski. Klaskał Bolesław Bierut, klaskał ambasador radziecki Antelejman Panomarienko. W chwilę potem imponujące drzwi budynku otwarto potężnym kluczem przyniesionym na czerwonej eleganckiej poduszce. Stało się – Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina został oficjalnie przekazany władzom PRL.
Dzień później w Święto Odrodzenia Polski na Placu Defilad odbyły się uroczystości z udziałem tysiąca warszawiaków – zorganizowano parady sportowców i młodzieży oraz wojskowe defilady. Na ulicach zapanowała powszechna radość – mimo że zdawano sobie sprawę co oznaczać miała ta budowla w stosunkach polsko-radzieckich, cieszono się z pierwszego w kraju drapacza chmur.
Pałac Kultury i Nauki ma już 53 lata. „Pekin”, „tort szalonego cukiernika”, „rakieta”, „pajac”, „patyk” – tak mieszkańcy stolicy zwykli określać niechciany dar Związku Radzieckiego dla Polski. Do dziś prezent od wschodniego Wielkiego Brata budzi skrajne emocje – dla jednych jest symbolem znienawidzonego imperializmu, socrealistycznym bezguściem burzącym architektoniczny ład miasta, innym bardziej kojarzy się z miejscem, z którym wiążą wspomnienia z lat młodości, natomiast pokolenia nie pamiętające Polski sprzed 1989 r. postrzegają Pałac raczej już tylko jako symbol popkultury.
Z niechcianym podarunkiem nigdy nie wiadomo co począć – a co dopiero gdy upominek ma ponad 230 m wysokości a jego ofiarodawcą jest sam Józef Stalin. Naczelny architekt Warszawy inż. mjr Józef Sagalin na decydującej przechadzce z Michajłowiczem Mołotowem, na której to ważyły się losy centrum stolicy, na pytanie swego rozmówcy „A jakbyście widzieli w Warszawie taki wieżowiec jak u nas?” miał odpowiedzieć niezbyt entuzjastycznie „No cóż, owszem”. Sam dla odbudowywanego po wojnie miasta marzył raczej o obiecywanym przez Rosjan metrze albo dzielnicy mieszkaniowej. Dostał jednak wyraźne wytyczne od polskich władz – miał ucieszyć się z propozycji.
Do budowy PKiN oficjalnie przystąpiono 22 lipca 1952 r., kiedy rozpoczęto wylewanie
Jedna z socrealistycznych rzeźb. Źr. Wikipedia.
fundamentów. Jednak już wcześniej wykonano liczne prace, które umożliwiły postawienie w centrum stolicy takiego kolosa. Przede wszystkim, odrzucając inne miejsca lokalizacji budynku (przy Porcie Praskim, przy Rakowieckiej i na Grochowie) wyburzono całe serce przedwojennej stolicy – z mapy Warszawy na zawsze zniknęło osiem ulic: Wielka, Sienna, Śliska, Złota, Pańska, część Chmielnej, połowa Zielnej, nieparzyste numery Marszałkowskiej – ogółem 197 przedwojennych adresów. Przyczyna takiego umiejscowienia daru była dość oczywista – ofiarowany prezent musiał być odpowiednio wyeksponowany.
Autorem projektu budynku był rosyjski architekt i absolwent petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych - Lew Rudniew, który pomysły dla swej artystycznej wizji czerpał z najróżniejszych wzorców. Natchnieniem dla jego pracy w Warszawie był m.in. Uniwersytet w Moskwie, nowojorski Municipal Building, renesansowe attyki Sukiennic oraz ratusz w Chełmie i Zamościu. Pałac musiał być monumentalny, wyrażający idee realizmu socjalistycznego, pasujący do zasady głoszącej, że „właściwa architektura” powinna być „socjalistyczna w treści i narodowa w formie”.
Początkowo projekt jaki powstał obliczono na budynek mierzący 120 m. – tyle zdaniem Rosjan miało wystarczyć aby olśnić Polaków, czego zresztą szczerze chciano. Ostateczną decyzję jednak podjęto w terenie i to polscy architekci ogarnięci manią wielkości mieli namawiać Rudniewa na drapacz chmur z prawdziwego zdarzenia. Gdy krążący nad miastem samolot wyznaczał wysokość budynku zaproponowaną przez stronę radziecką opętany jakimś amokiem Sagalin począł krzyczeć: „Wyżej! Wyżej!”. Towarzysze ze Wchodu usłuchali – na szczycie Pałacu zdecydowano się nawet umieścić potężną iglicę.
Plany „gmachu przyjaźni” przypieczętowała umowa polsko-radziecka z 5 kwietnia 1952 r. i choć Pałac miał być darem, władze PRL zobowiązały się do szeregu prac jakie wykonają przed rozpoczęciem budowy: należało dokonać rozbiórki kamienic niefortunnie stojących na terenie przeznaczonym pod budowę, doprowadzić instalację elektryczną i cieplno-wodociągową, wybudować osiedle mieszkaniowe dla zjeżdżających się rosyjskich robotników (Jelonki) oraz przygotować bazę rozładunkową i linie kolejowe umożliwiające dowóz materiałów. Gdy wszystko było już gotowe prace ruszyły w błyskawicznym tempie, biorąc pod uwagę nawet dzisiejsze możliwości techniczne współczesnych budowniczych. Robotników mobilizowano licznymi świętami i rocznicami, zachęcano do wyrabiania ponad 100% normy pracy – w tamtych czasach wierzono, że jest to najlepsza forma motywacji.
Pałac Kultury i Nauki pochłonął też swoje ofiary – według oficjalnych źródeł podczas budowy zginęło 16 osób w tym dwoje dzieci, którym na głowy zwaliło się rusztowanie. Ich grobami wciąż opiekuje się Zarząd PKiN. Po oddaniu do użytku Tarasu Widokowego Pałac przyciągał również licznych samobójców – z 30 piętra skakał Francuz, para zakochanych, którym rodzice nie pozwolili na ślub i pracownik PAN - u wyrzucony z pracy za związki z „Solidarnością”.
Dziś 42 –piętrowy Pałac Kultury i Nauki jest czwartym pod względem wysokości budynkiem w Europie i wciąż najwyższym w Polsce. Mieści w sobie liczne instytucje, kina, teatry, uczelnie wyższe, muzea, basen, kawiarnie. Politycy i architekci do chwili obecnej głowią się nad losem ikony komunizmu zastanawiając się czy budowlę wyburzyć, zasłonić wieżowcami, z może jeszcze bardziej wyeksponować. Ciekawe jak na ten problem zapatrują się lokatorzy Pałacu: koty, pustułki i para sokołów wędrownych, które uwiły sobie gniazdo tuż pod iglicą? Gdyby tylko mogły mówić…
Katarzyna Kakiet