918 - taki numer otrzymał Piechowski po przyjeździe do Auschwitz w wagonie bydlęcym w czerwcu 1940 r. W pierwszej chwili nie zdawał sobie jednak sprawy z piekła, jakie w tym właśnie miejscu miało się rozpętać za sprawą Niemców.
- Nikt z nas nie rozumiał dlaczego, nie wiedział, o co chodzi i gdzie jest. Kiedy dostaliśmy pasiaki i numery, wszystko się wyjaśniło - wspominał Piechowski w rozmowie z Maciejem Foksem z pisma "Pamięć.pl".
Jak tłumaczy więzień Auschwitz, Niemcy perfekcyjnie zaplanowali w Oświęcimiu machinę śmierci - przybyli tam więźniowie mieli sami, własnymi rękoma, zbudować w miejscu dawnych polskich koszar wojskowych obóz - swoje późniejsze miejsce kaźni. Gdy do Auschwitz zaczęły napływać co raz to nowe transporty więźniów, naziści uznali, że jedynym rozwiązaniem "przeludnienia" obozu jest eksterminacja jego mieszkańców.
Stwarzanie pozorów
Niemcy zabijali więźniów na wiele sposobów. Jednym z nich była śmierć głodowa oznaczająca powolne konanie w celi śmierci. Taki właśnie los spotkał ojca Maksymiliana Kolbego, którego osobiście poznał w obozie Piechowski. Był on także świadkiem podjęcia przez zakonnika dobrowolnej decyzji o oddaniu swego życia za innego więźnia obozu, Franciszka Gajowniczka. Jego - i innych dziewięcioro losowo wybranych osób - miała spotkać kara śmierci za próbę ucieczki z obozu, której podjął się jeden z więźniów.
Choć w obozie panowały katastrofalne warunki bytowe, to z okazji przyjazdu wysokich nazistowskich dygnitarzy, władze obozu stwarzały pozory, że jego więźniowie egzystują w znośnych warunkach.
"Jedzenie dobre, noclegi dobre, praca trudna, ale możliwa" - zanotował wysłannik Czerwonego Krzyża po wizycie w obozie 1 marca 1941 r. Tego dnia obóz wizytował jeden z największych niemieckich zbrodniarzy - Heinrich Himmler. Na jego powitanie kuchnia obozowa zaserwowała prawdziwy, mięsny gulasz. - Powiedziałbym, że to była komedia w dwóch aktach - skwitował Piechowski.
Kilkadziesiąt lat wcześniej, gdy przebywał w niemieckim obozie, nie było mu jednak do żartów. Więźniowie Auschwitz pracowali do granic wytrzymałości, choć dziennie dostawali przydział tylko 15-25 dkg chleba oraz łyżkę margaryny lub marmolady. Piechowski wspomina, że wiele razy brakowało mu sił do pracy; gdyby zobaczyli to Niemcy, niechybnie by go zabili. Pewnego razu życie uratował mu obozowy kapo - wysłał go do lżejszej pracy magazynowej przy zaopatrywaniu oddziałów SS.
Język niemiecki na ratunek
Traf chciał, że to właśnie wówczas Piechowski poznał ludzi, z którymi obmyślił plan ucieczki z obozu. Byli nimi: Ukrainiec Eugeniusz Bendera oraz dwaj Polacy, ksiądz Józef Lempart i Stanisław Jaster. Ten ostatni był członkiem Związku Organizacji Wojskowej, konspiracyjnej komórki stworzonej w KL Auschwitz przez dobrowolnego więźnia obozu, Witolda Pileckiego. Piechowski przypomina, że podczas ucieczki Jaster zabrał ze sobą jeden z raportów przygotowanych przez bohaterskiego rotmistrza.
- Te drzwi były zawsze zamknięte, ale wtedy po raz pierwszy ktoś zostawił je uchylone. Wszedłem i od razu rzucił się na mnie Niemiec. Zaczął mnie kopać, krzyczeć: Ty przeklęty złodzieju, polski psie! Ty nie wiesz, że tu nie wolno wam wchodzić! W tym magazynie było wszystko: broń, granaty i mundury. Wiedziałem, że muszę się po nie jakoś dostać - wspominał Kazimierz Piechowski w reportażu Anny Rębas.
Plan ucieczki zakładał przedostanie się czteroosobowego komanda do jednego z magazynów, zaopatrzenie się w mundury i broń SS; a następnie odjazd "służbowym" otwartym kabrioletem marki Steyr 220. Plan ten nigdy nie zostałby zrealizowany, gdyby Piechowski płynnie nie znał języka niemieckiego. To właśnie znajomość języka swych oprawców zaważyła na tym, że strażnicy podnieśli więźniom w przebraniach SS szlaban torujący drogę wyjazdową z obozu.
Po jego opuszczeniu uciekinierzy porzucili samochód, założyli cywilne ubrania i ukrywali się w okolicznych gospodarstwach. Z wyjątkiem Jastera, który udał się do Warszawy, byli więźniowie Auschwitz powędrowali na Wschód. Tam też Piechowski rozpoczął działalność konspiracyjną w Armii Krajowej.
09:50 Ucieczka - reportaż Anny Rębas, wspomina Kazimierz Piechowski.mp3 Kazimierz Piechowski opowiada o brawurowej ucieczce z Auschwitz w reportażu Anny Rębas z radiowej Jedynki. (PR, 25.09.2012)
Syndrom Auschwitz
Choć Piechowskiemu udało się przeżyć, to przez długi czas piekło Auschwitz wracało do niego m.in. w snach. Pewnego razu dał się namówić żonie i - po latach - odwiedził teren byłego niemieckiego obozu Auschwitz.
- Gdy przechodziliśmy przez bramę "Arbeit macht frei", coś mnie szarpnęło. To jeszcze nic strasznego, pomyślałem. Blok 2, tu zacząłem staż w Auschwitz. Dalej w prawo, Blok Śmierci. Weszliśmy na dziedziniec, zobaczyłem Ścianę Śmierci (...). Przez moment niczego nie słyszałem, a prócz góry pokrwawionych trupów niczego nie widziałem. Wywaliłem się - opowiada Piechowski, który na powrót bolesnych wspomnień z czasów wojny stracił przytomność. - To syndrom Auschwitz... - wyjaśnił.
45:45 2015_01_2 12_08_01_PR3_Godzina_Prawdy.mp3 - Zagrałem na tym, że Niemcy mieli się ponad wszystkich i uznali, że głupi więźniowie nic nie mogą wymyślić - wspominał Kazimierz Piechowski ucieczkę z Auschwitz w audycji Michała Olszańskiego z cyklu "Godzina prawdy". (PR, 2.01.2015)
PAP/mr/im