18 marca mijają 103 lata od podpisania pokoju kończącego wojnę polsko-bolszewicką.
Kiedy obie delegacje spotkały się w Rydze, sytuacja była właściwie patowa dla obu stron: Polska rozgromiła pod Warszawą i nad Niemnem wojska bolszewickie, ale nie miała siły na dalszą walkę; z perspektywy Sowietów cała koncepcja niesienia rewolucji na bagnetach zderzyła się czołowo z rzeczywistością. Co miały "ugrać" obie delegacje dla swoich państw?
Oba państwa chciały maksymalnie wyzyskać ten stan rzeczy. Polska odniosła oczywiste zwycięstwo, armia sowiecka została pokonana. Nie było to jednak zwycięstwo totalne. Wojna mogła zostać wznowiona wiosną, po kilkumiesięcznym stanie ni pokoju, ni wojny. Rezerwy ludzkie sowieckiej Rosji były nieporównywalnie większe, podobnie było z terytorium. Piłsudski słusznie wskazywał: "Możemy zdobyć Smoleńsk, ale to niczego nie zmieni". Polska nie mogła swobodnie dyktować woli drugiej stronie. Ze strony sowieckiej celem było wynegocjowanie takich warunków pokoju, które nie byłyby przypieczętowaniem klęski, tylko jej złagodzeniem – tak, aby zachować możliwości przetrwania klęski i ofensywnej polityki w przyszłości.
Traktat Ryski kończył wojnę z bolszewikami i marzenia o Międzymorzu
W archiwach Radia Wolna Europa zachowało się nagranie doktora Karola Poznańskiego, jednego z członków polskiej delegacji, który wspomina, że podpisanie traktatu opóźniło się ze względu na to, że dyplomata nie mógł znaleźć czynnej drukarni, której mógł zlecić wydruk dokumentu. Ta anegdota nie świadczy o wyżynach profesjonalizmu. Kto nas reprezentował w Rydze?
Jeśli chodzi o stronę polską, to decydującą inicjatywę przejął Sejm Ustawodawczy – jako Parlament i Konstytuanta postanowił wydelegować swoich przedstawicieli po to, żeby nie dopuścić do przejęcia w tej sprawie inicjatywy przez obóz marszałka Piłsudskiego. Obawiano się, że dąży on do eskalacji konfliktu z Moskwą, co groziłoby zerwaniem negocjacji. W normalnych warunkach kluczową rolę odgrywaliby dyplomaci zawodowi, przedstawiciele Ministerstwa Spraw Zagranicznych, być może z samym ministrem Eustachym Sapiehą na czele. Szef resortu miał jednak znakomite relacje z Piłsudskim i był wykonawcą jego woli.
Negocjacje w Rydze prowadzono w sposób eksperymentalny, właściwie bez zawodowych dyplomatów, delegacja składa się z przedstawicieli parlamentu, a na jej czele stanął Jan Dąbski, poseł witosowego PSL "Piast". Osobistością wybijającą się w polskiej delegacji był niewątpliwie prof. Stanisław Grabski, który – w związku z przewlekłą chorobą Romana Dmowskiego – pełnił funkcję lidera Narodowej Demokracji, najsilniejszego wówczas ugrupowania w polskim Sejmie.
A co z delegacją sowiecką? Na jej czele stał Adolf Joffe, którego prof. Marek Urbański na antenie Polskiego Radia nazwał kiedyś żartobliwie "pierwszym cywilizowanym bolszewikiem".
Joffe był dyplomatą młodej jeszcze służby zagranicznej Rosji sowieckiej. Cieszył się dużym zaufaniem samego Lenina. Był to człowiek do zadań specjalnych: prowadzenia szczególnie trudnych rokowań pokojowych, negocjował m.in. pokój z Estonią.
Ważnym wątkiem podczas rozmów pokojowych była kwestia mienia zagrabionego przez bolszewików. Na mocy ustaleń zawartych w Rydze do Polski wrócił m.in. obraz Jana Matejki "Bitwa pod Grunwaldem" i Szczerbiec. A co nie powróciło do tej pory?
Polskie aspiracje w materii zwrotu dóbr kultury były na tyle poważne, że gdyby zostały wykonane klauzule ustanowione przez traktat ryski, byłby to ogromny sukces. Przyjmuje się jednak, że zrealizowano ok. 15 proc. tego, co należałoby wykonać, by wypełnić postanowienia traktatu ryskiego w tej materii. W Rosji nadal znajdują się takie skarby jak "Metryka Litewska" (zbiór odpisów dokumentów z kancelarii Wielkiego Księstwa Litewskiego) i biblioteka Stanisława Augusta Poniatowskiego, zagrabiona w czasie rozbiorów. Po podpisaniu traktatu strona sowiecka stosowała taktykę przewlekania negocjacji, aby tych warunków nie wypełnić. Sowieci uzależniali realizację postanowień traktatu od ogólnego stanu polsko-sowieckich stosunków politycznych, czego warunkiem były z kolei – z perspektywy Moskwy – ustępstwa polityczne Polski. Rzeczpospolita nie przystawała na nie, bo godziły one w polską rację stanu. Wyjątkiem był układ Dąbski-Karachan z 6 października 1921 roku, dotyczący wydalenia z Polski kierownictwa ukraińskiej armii Petlury oraz emigracji "białych" Rosjan.
Jakie były inne ustępstwa, których oczekiwali Sowieci?
Przykładem pozostaje z pewnością inicjatywa zwołania konferencji rozbrojeniowej w grudniu 1922 roku. Sowieci proponowali obustronne rozbrojenie, co oczywiście było pułapką. Rosji sowieckiej, ze względu na jej ustrój i wielkość terytorium, nie sposób było kontrolować, aby wyegzekwować wykonanie takich postanowień. Konferencja na szczęście zakończyła się niepowodzeniem. Innym przykładem była próba wymuszenia na Polsce jesienią 1923 roku sowieckiego tranzytu dostaw do Niemiec, gdzie powstała atmosfera rewolucyjna. Strona polska wiedziała, że ten "konwój humanitarny", jakbyśmy dzisiaj to określili, służyłby do zasilenia elementów rewolucyjnych i w efekcie mógł się przyczynić do utworzenia komunistycznego reżimu w Niemczech. Polska odmówiła przejazdu przez swoje terytorium.
"Europie groził totalitaryzm". Co by się stało, gdyby Polska przegrała Bitwę Warszawską?
To tylko przykładowe punkty zapalne w stosunkach polsko-sowieckich. Ich funkcją było prowadzenie nieustającej gry na zwłokę w sprawie realizacji postanowień traktatu ryskiego. Ostatnie dwa epizody, które można w tym kontekście przywołać, chociaż nie wiążą się one z traktatem ryskim, to wymiana pamiątek po Leninie i Piłsudskim w 1933 roku. Drugim było dobrowolne przekazanie przez stronę sowiecką Polsce trumny ze szczątkami króla Stanisława Augusta w 1938 roku. Polska strona o to nie prosiła, ale Sowieci zdecydowali się na ten gest w związku z likwidacją kościoła św. Katarzyny, który był dotychczasowym miejscem pochówku ostatniego króla. Poza tym stosunki polsko-sowieckie w latach 30. były już tak napięte, że o żadnej realizacji mowy nie było, wystarczy wspomnieć Akcję Polską NKWD w 1937 roku, której ofiarą padli Polacy, którzy po podpisaniu traktatu ryskiego nie powrócili do ojczyzny.
W efekcie ustaleń w Rydze upadła koncepcja federacyjna Piłsudskiego, zakładająca powstanie państw buforowych między Polską i sowiecką Rosją. To chyba najbardziej doniosły skutek traktatu.
Dalekosiężna koncepcja Piłsudskiego, zakładająca przebudowę Europy Wschodniej poprzez m.in. budowę państwa ukraińskiego – niezależnego, ale związanego sojuszem z Polską – i federację obejmującą ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego – wymagała totalnego powalenia Rosji. Tylko wówczas Moskwa dałaby sobie podyktować pokój na warunkach polskich. Na to po prostu nie mieliśmy sił. W takiej sytuacji perspektywą polskiej racji stanu, zwłaszcza w pojęciu reprezentujących nas w Rydze środowisk związanych z Narodową Demokracją, była Linia Dmowskiego. Była to propozycja granicy, którą jeszcze w czasie paryskiej konferencji pokojowej przedłożył Dmowski. Mówiąc w skrócie, wiodła ona od Dyneburga, zostawiając Mińsk po stronie polskiej, dalej biegnąc na południe, mniej więcej 70 km na wschód od późniejszej linii traktatu ryskiego. Na południu rozgraniczenie nie byłoby na rzece Zbrucz (jak przyjęto w Rydze), ale zostawiając Kamieniec Podolski po stronie polskiej.
Dlaczego zatem cofnęliśmy się o kilkadziesiąt kilometrów na zachód w stosunku do tej koncepcji?
Moim zdaniem linia Dmowskiego nie była możliwa do wynegocjowania. Gdyby delegacja polska przy niej obstawała, negocjacje najpewniej by się załamały. Wbrew powtarzanym niekiedy opiniom strona sowiecka nie była ustępliwa. Pozostaje też pytanie, czy nawet gdyby przy stole obrad udało się wynegocjować realizację linii Dmowskiego, Polska w takim kształcie byłaby silniejsza, czy może słabsza. Według spisu powszechnego z 1921 roku Polacy stanowili 68 proc. mieszkańców kraju – poszerzenie więc granic do Linii Dmowskiego oznaczałoby wyraźny spadek tej wartości. Dmowski oczywiście zakładał polonizację ludności słowiańskiej zamieszkującej państwo, ale w warunkach dwudziestolecia międzywojennego było to po prostu nie do wykonania.
Na mocy traktatu ryskiego wycofaliśmy się z zajmowanego przecież przez Wojsko Polskie Mińska. To dobitny symbol pewnej rezygnacji z ambicji rozgrywania polityki narodowościowej na Wschodzie. Może dlatego obecny reżim w Mińsku planuje uczynienie 17 września świętem państwowym? Czy w tym kontekście nie żyjemy ciągle w cieniu traktatu ryskiego?
To, że tak jest, wynika z ciążenia sowieckiego dziedzictwa w tym nieszczęśliwym kraju. Trzeba sobie jasno powiedzieć, co było lepsze dla Białorusinów i Ukraińców: czy przynależność do państwa polskiego, w którym co prawda mogli mieć poczucie bycia obywatelami drugiej kategorii (choć strona polska dawała umiarkowanym Ukraińcom ofertę polityczną, ukraińska partia UNDO miała się zupełnie nieźle, zdobyła reprezentację w parlamencie, a nawet wicemarszałka Sejmu V kadencji 1938-1939), czy zasmakowanie sowieckiego raju w tym samym czasie w postaci zsyłek, masowego terroru, a przede wszystkim tragedii Hołodomoru? Oczywiście historyk ma obowiązek powiedzieć, że Polska w granicach traktatu ryskiego nie potrafiła rozwiązać problemu mniejszościowego. Była jednak dla słowiańskich mniejszości nieporównywalnie lepszą perspektywą niż raj komunistyczny. W tym kontekście nie możemy mówić o "cieniu" traktatu ryskiego nad naszą historią. Pozwolił on bowiem na biologiczne i kulturowe przetrwanie Ukraińców i Białorusinów. Nie można jednak zaprzeczyć, że pozostawanie dwóch głównych ośrodków – Mińska i Kijowa – w granicach ZSRR utrudniało rozwiązanie problemu mniejszości w jakikolwiek sposób. O tym nie wolno nie pamiętać.
Jak traktat ryski wpisywał się w ówczesny krajobraz Europy?
W Rydze wynegocjowaliśmy tyle, ile się dało w ówczesnych warunkach. Nigdy nie jest tak, że jedna strona osiąga sto procent założonych celów. Pokój był kompromisowy – niezależnie od tego, że później Sowieci czynili wszystko, aby go podważyć. Granica została przesunięta znacząco na wschód w stosunku do tego, co oferowała Polakom mediacja brytyjska w tzw. Linii Curzona latem 1920 roku. W kontekście europejskim pokój ryski był bardzo istotnym dopełnieniem niewykończonej budowli, jaką stanowił ład wersalski. Jego architekci wiedzieli jak urządzić Europę Zachodnią i podzielić upadłe Austro-Węgry, przyjmując bardzo szczegółowe postanowienia. Ale zupełnie już nie mieli pojęcia, jak rozwiązać problemy Europy Wschodniej. To zadanie musiała wziąć na siebie Polska. Pokój wersalski został ocalony na prawie dwadzieścia lat. Był to cenny czas.
Rozmawiał Bartłomiej Makowski
Więcej o Bitwie Warszawskiej i wojnie polsko-bolszewickiej znaleźć można w serwisie www.bitwa1920.gov.pl: