Stefan Kisielewski. "To był człowiek, który chodził własnymi drogami"
31 maja 1968 roku to pierwsza data w "Dziennikach" Stefana Kisielewskiego, zwanego "Kisielem", muzyka, pisarza, publicysty i polityka, bezkompromisowego komentatora rzeczywistości PRL, który niespełna trzy miesiące wcześniej został przez komunistów ukarany całkowitym zakazem druku.
08:43 Jerzy Kisielewski o Dziennikach Ewa Stocka-Kalinowska PR 2001.mp3 "Jest rzeczą straszną dla pisarza, kiedy czuje, że ma coś do powiedzenia i nie może tego powiedzieć. Widziałem, w jakim stanie ojciec wtedy był, jak bardzo męczył go fakt, że został pozbawiony kontaktu z odbiorcą". Jerzy Kisielewski wspomina początki pracy Stefana Kisielewskiego nad "Dziennikami" (PR, 2001)
"Polemista milczący, nie publikujący"
Te "pamiętniki żółciowca" (jak je sam nazywał) to na gorąco i z pasją spisywane notatki na temat spraw osobistych, przyjaciół, znajomych i wrogów, polityki kulturalnej państwa, książek, wydarzeń w kraju i za granicą, a także "okropnych bredzeń" w polskiej prasie. Prywatny charakter zapisków pozwalał Kisielewskiemu na jeszcze bardziej bezwzględną szczerość, niż ta, z której był znany w życiu publicznym. Nie szczędził przykrych słów nikomu, ani politycznym przeciwnikom, ani przyjaciołom, nie cofał się przed wulgarnymi epitetami, wyładowywał "drobne wściekłości, których nie sposób wylać gdzie indziej" (wpis z 7 czerwca 1968 roku).
Podziemne Radio Solidarość - zobacz serwis specjalny
– Ojciec wylewał do szuflady swoją irytację na otaczającą rzeczywistość, irytację nawet na bliskich znajomych, z czego potem wyszedł szereg nieporozumień, związanych między innymi z postacią Jerzego Turowicza – mówił Jerzy Kisielewski. – Wszyscy jednak mamy tak, że od bliskich, pokrewnych nam dusz wymagamy więcej – stwierdził.
01:53 Jerzy Turowicz o Stefanie Kisielewskim PR.mp3 Jerzy Turowicz: nikt nie był tak niezależny, jak on. Zawsze mówił, że nie jest członkiem redakcji "Tygodnika Powszechnego", ale że ma na ostatniej stronie swój własny organ prasowy. Wiemy zresztą, że czytelnicy od tej właśnie strony zaczynali lekturę (PR, 1996)
Początkowo Kisiel tworzył wyłącznie "w domu sobie a muzom", jednak z czasem, wraz ze słabnięciem zapisów cenzury, coraz częściej myślał o wydaniu "Dzienników", choć raczej nie za swego życia. W posłowiu z sierpnia 1982 roku zastanawiał się: "ciekawym, czy to się kiedyś ukaże?", najwyraźniej jednak miał nadzieję, że tak, skoro za chwilę napisał: "pozdrawiam nie znanego mi Przyszłego Czytelnika". Mniej optymizmu okazywał na początku swej diarystycznej drogi. Narzekał wtedy na "złe czasy", które nie pozwalają mu zostać "agresorem publicystycznym", miał też znacznie więcej obaw związanych z aparatem bezpieczeństwa:
Komitet Obrony Robotników - zobacz serwis historyczny
"Komuniści zrozumieli, że tak jak nie można każdemu sprzedawać karabinu, tak nie można każdemu pozwalać pisać, co chce. W rezultacie wyżywam swą agresywność w... niniejszym dzienniczku, którego chyba nikt nie przeczyta (pewno UB go w końcu zabierze)" (17 czerwca 1968)
Stefan, czyli Julia, czyli Tomasz
Dzieło powstawało przez dwanaście lat - do maja 1980 roku i zajęło szesnaście odręcznie wypełnionych zeszytów, ukrywanych i strzeżonych aż do upadku Polski Ludowej. Po śmierci autora w 1991 roku dwoje jego dzieci - Krystyna Kisielewska-Sławińska i Jerzy Kisielewski - doprowadziło w 1996 roku do wydania "Dzienników" w opracowaniu pisarza Ludwika Bohdana Grzeniewskiego (1930-2008). Redaktor tomu rozszyfrował personalia większości postaci pojawiających się w zapiskach, a w przypisach odsyła czytelników do tekstów tajnie publikowanych przez Kisiela pod różnymi pseudonimami - zarówno w polskiej prasie (jako m.in. Julia Hołyńska), jak i w oficynach emigracyjnych (seria powieści wydanych w Instytucie Literackim w Paryżu pod nazwiskiem Tomasza Stalińskiego).
– "Dzienniki" stały się dziś dokumentem tamtych czasów, choć ułomnym ze względu na nastrój ojca "żółciowca", który nie kryje, że wykrzywia opinię, bo jest wściekły albo zmęczony – opowiadał Jerzy Kisielewski. – Autentyczność tego dokumentu działa nawet na młodych ludzi, których w 1968 roku jeszcze nawet nie było na świecie. Zbieram niezasłużone wyrazy sympatii, których ktoś nie zdążył przekazać ojcu i przelewa je na mnie lub na moją siostrę. A jeśli ktoś, nie mogąc się za "Dzienniki" obrazić na ojca, obraża się na mnie, to bierzemy wszystko z dobrodziejstwem inwentarza – dodał.
Wszyscy obrażeni powinni jednak pamiętać, że nie mieliby w ogóle powodów do obrazy, gdyby nie dwa przypadkowe słowa rzucone w emocjach przez Stefana Kisielewskiego w przededniu marca 1968 roku. Od nich wszystko się zaczęło.
Zobacz serwis specjalny "Marzec '68"
Wróbel, wół i ciemniaki
29 lutego 1968 roku odbyło się nadzwyczajne zebranie Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich, w czasie którego część członków ZLP potępiła usunięcie z repertuaru Teatru Narodowego "Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka. Wolności wypowiedzi dla twórców kultury domagali się m.in. Antoni Słonimski, Paweł Jasienica, Leszek Kołakowski, January Grzędziński oraz Andrzej Kijowski, który napisał na tę okazję rezolucję w ostrych słowach domagającą się ukrócenia państwowej cenzury. Do tego tekstu odniósł się Stefan Kisielewski, który swoje wystąpienie zakończył słowami:
"Opowiadam się za rezolucją kolegi Kijowskiego, która stawia sprawę całościowo na tle tej skandalicznej dyktatury ciemniaków w polskim życiu kulturalnym, jaką obserwujemy od dłuższego czasu".
Sformułowanie "dyktatura ciemniaków" wywołało burzę, przyćmiło sam dokument Andrzeja Kijowskiego i stało się jednym z haseł wykorzystanych przez PRL-owską propagandę jako przykład "burżuazyjnego" i inteligenckiego oderwania Kisiela od rzeczywistości własnego kraju. Władysław Gomułka miał poczuć się osobiście dotknięty tą inwektywą, choć w istocie była ona skierowana do cenzorów, a nie przedstawicieli najwyższej władzy. To nie przeszkodziło pierwszemu sekretarzowi tak zmanipulować tę frazę, by pogrążyć pisarza w oczach ludu.
19 marca w czasie wystąpienia przed warszawskim aktywem partyjnym w stołecznej Sali Kongresowej Gomułka wypomniał przeciwnikom cenzury, że jako twórcy chętnie pobierają państwowe dotacje, a przecież "te dotacje i subwencje powstają z pracy narodu, z pracy tych, których jaśnie oświecony wróg Polski Ludowej - Kisielewski, określił pogardliwie mianem ciemniaków".
Stefan Kisielewski nie mógł na to nic odpowiedzieć, bo już wówczas był pozbawiony możliwości publikowania. Jego ostatnim wydrukowanym w 1968 roku tekstem był felieton "Opozycja na ślepo" w "Tygodniku Powszechnym" z 3 marca. Zaraz potem nałożono na autora całkowitą cenzurę. Sprawę "ciemniaków" skomentował Kisiel w swoich "Dziennikach" prawie rok później. 15 stycznia 1970 roku pisał:
"Ubeki chodzą za mną natrętnie, jednocześnie ktoś mi mówił, że towarzysz Wiesław gdzieś tam bardzo krzyczał i żądał ukarania nas (mnie i Jasienicy, Grzędziński już chyba ostatecznie jest za wariata). No cóż, Wiesio wygrał rozgrywkę partyjną, teraz weźmie się za nas - akurat Zjazd Literatów pod bokiem. Nie boję się, tylko mi żal, że mi nie dadzą pracować nad swoimi rzeczami, a taki najmłodszy już nie jestem. No, ale cóż: więzienie jest dla ludzi, Kuroń i Modzelewski dostali znów po trzy i pół roku, czemuż ja mam być gorszy od komunistów? Wszystko jest możliwe - pamiętam przecież bzdurę, jaką zrobiono z Wańkowiczem. A do mnie cała pretensja, to owe słowo »ciemniaki«, co mi się wypsnęło prawie przypadkiem. Zaiste, że »słówko wróblem wyleci, a powróci wołem«. I to jakim".
03:12 Marek Nowakowski o Kisielu PR 2000.mp3 Marek Nowakowski: poznałem go w 1968 roku. Był dziarski, tryskał energią i humorem, chociaż już wtedy był pobity (PR, 2000)
Czerwiec 1976 - zobacz serwis specjalny
Terror, humor, absurd
Wprawdzie za "dyktaturę ciemniaków" do więzienia Kisielewskiego nigdy nie wsadzono, ale kilka dni po nałożeniu na pisarza cenzury, a jeszcze przed atakiem Gomułki kara została wymierzona "drogą nieoficjalną". 11 marca 1968 roku na Starym Mieście w Warszawie 57-letni Kisiel zmierzał właśnie na spotkanie ze swym przyjacielem pisarzem Stanisławem Stommą, gdy został pochwycony przez nieznanych sprawców, a następnie w jednej z bram brutalnie pobity za pomocą pięści, pałek i kopniaków, na tyle fachowo, by cierpiał, lecz uszedł z życiem. Wszystko wskazywało na to, że to akcja komunistycznych służb. Oczywiście "chuliganów" nigdy nie złapano.
Tego dnia kilkunastoletniego Jerzego Kisielewskiego odprowadził do domu przyjaciel rodziny Jerzy Waldorff. Po latach obaj wspominali w Polskim Radiu chwilę, gdy bardzo przejęci podeszli do poturbowanego Stefana Kisielewskiego.
– Zaczął pan mówić ojcu, że to straszne, że został tak po chamsku na ulicy pobity przez bojówkę milicyjną – opowiadał Jerzy Kisielewski. – I kiedy dość patetycznie powiedział pan, że wolałby, żeby to pana spotkało, ojciec popatrzył panu głęboko w oczy i powiedział: "wiesz, Jerzy, ja ci to mogę załatwić" – śmiał się.
05:11 Jerzy Kisielewski i Jerzy Waldorff PR.mp3 Jerzy Waldorff i Jerzy Kisielewski wspominają poczucie humoru Stefana Kisielewskiego (PR, bez daty)
Pobicie położyło się jednak cieniem na życiu Stefana Kisielewskiego w kolejnych miesiącach, a nawet latach. Poczucie zagrożenia towarzyszyło mu długo. To z tego względu nawet w prywatnych zapiskach dziennikowych nie zdradzał zbyt wiele na temat bliskich mu ludzi, a w niektórych przypadkach, co Ludwik Grzeniewski zauważył we wstępie do "Dzienników", czasem dodatkowo zamazywał nawet pseudonimy opisywanych osób - wszystko na wypadek, gdyby zeszyty dostały się "w ręce ube-ube-ubezpieczalni". Z tego samego powodu zapełnione bruliony deponował u tych członków rodziny, którzy nie mieli niczego wspólnego z działalnością polityczną. Chciał mieć pewność, że jego diariusz będzie bezpieczny.
"Dzienniki" były jednak wyrazem nie tylko "drobnych wściekłości", lecz także dokumentowały radosne chwile biografii autora. 30 lipca 1970 roku Stefan Kisielewski wyrażał ostrożny optymizm z powodu dość istotnego przełomu w życiu zawodowym:
"Rzecz najważniejsza: mój artykuł w »Ruchu Muzycznym« o awangardzie został puszczony i idzie! Wracam więc do pisania, na razie o muzyce, a potem? Potem w najlepszym wypadku w ramach cenzury może i o innych rzeczach? Trochę to obmierzłe, choć życiowo niezłe. No, ale wracam do bezpłciowego pisania nie pokajawszy się za »ciemniaków«, jak gdyby nigdy nic. Sam nie wiem, czy to sukces, czy nie. Tak czy owak wygodne - zwłaszcza ze względu na »dzieło«... Cha, cha!".
04:54 Kisiel Stomma Kliszko cenzura Krystyna Miłotworska RWE 1981.mp3 Stefan Kisielewski wspomina, jak Zenon Kliszko oburzył się na "próbny" felieton pisarza, dzięki któremu miał on wrócić do publikowania swoich tekstów (RWE, 1981)
Mimo częściowego powrotu do łask Kisielewski nie porzucił jednak "Dzienników" i dokonywał kolejnych wpisów przez całą następną dekadę. Ostatnia regularna notatka to swoista klamra całej historii tego dzieła. 16 maja 1980 roku zapisał:
"Piątego było zebranie Literatów, oddziału warszawskiego. Bardzo śmieszne, przypominało owo sławne sprzed dwunastu lat, 29 lutego 1968. Także w ZAIKS-ie, ludzi masę, poszczekaliśmy sobie, ja bardzo wesoło, o tajnych wydawnictwach, że stałem się optymistą, bo tyle rzeczy wydano. Przemawiali m.in. Jacek Bocheński (też pierwszy raz po dwunastu latach) , Szczypiorski o cenzurze, Wolicki zjeżdżał partię. Lipski, Drawicz, Bratkowski (o konieczności reform) i inni".
Pod tą datą pojawiło się także ponure proroctwo. Relacjonując sprawę aresztowania Mirosława Chojeckiego, twórcy Niezależnej Oficyny Wydawniczej "NOWa", napisał: "w sumie rzecz jest przerażająca: jeśli partia nie ma ani żadnych argumentów, ani ludzi, to w końcu weźmie się do kija. Absurd bez wyjścia!".
Jak się wkrótce okazało, Kisiel znów miał rację.
***
Korzystałem z "Dzienników" Stefana Kisielewskiego opublikowanych przez Iskry w Warszawie w 1996 roku
mc