21 listopada 1953 roku ujawniono raport, który podsumował cztery lata wnikliwych badań i nie pozostawił suchej nitki na domniemanym odkryciu. Brakujące ogniwo naszej ewolucji nigdy nie istniało, a odnalezione kości należały do średniowiecznego człowieka, orangutana oraz szympansa. "Człowiek z Piltdown" nigdy nie zasiedlał terenów Wielkiej Brytanii, ale cała sprawa stawia wiele sensacyjnych pytań.
Angielskie odkrycie
W 1912 roku paleontolog amator, Charles Dawson oraz kustosz działu geologii British Museum, Artur Smith Woodward, ogłosili, że na terenie żwirowni w miejscowości Piltdown wykopali fragment czaszki nieznanego nauce naczelnego. Swoje znalezisko opisywali jako brakujący element łańcucha ewolucji człowieka, pomost między naczelnymi a homo sapiens. Ich "odkrycie" padło na podatny grunt – świat ówczesnej nauki był bowiem przekonany, że taki naczelny, inaczej zwany hominidem, musiał istnieć, a znalezienie jego szczątków miało być tylko kwestią czasu. Spekulowano, że "brakujące ogniwo" musiało mieć dużą, podobną do ludzkiej, czaszkę, ale mniejszą szczękę z ostrymi kłami, na wzór małpiej. "Człowiek z Piltdown" niesamowitym trafem spełniał oba te warunki.
Jak zauważył dr Karol Piasecki z Zakładu Antropologii Historycznej Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego w audycji Marii Bobrowskiej z lutego 1998 roku, odkrycie miało swoje silne lobby w środowisku naukowym tamtych czasów. – Takie znalezisko od razu lokowało Anglię i hrabstwo Sussex na szczycie paleoantropologii, czegoś tak starego w Europie do tamtej pory nie było – mówił badacz.
04:03 Człowiek z Piltdown - aud. Marii Bobrowskiej.mp3 "Człowiek z Piltdown" - fragment audycji Marii Bobrowskiej z cyklu "Uczeni i szarlatani". (PR, 1998)
Już po ogłoszeniu odkrycia, doszło do kolejnych sensacji. Pierre Teilhard de Chardin, francuski jezuita i przyjaciel Dawsona, natrafił na zniszczony kieł pasujący do żuchwy. W 1914 roku robotnicy wykopują na kościane narzędzie, podobne do maczugi. Natomiast rok później, Charles Dawson znajduje kolejne szczątki hominida, jedynie dwa kilometry od miejsca swojego poprzedniego odkrycia. Pasmo sukcesów antropologicznych kończy jednak nagła śmierć Dawsona w sierpniu 1916 roku.
Pytania i wątpliwości
Z czasem jednak w sprawie "Człowieka z Piltdown" zaczęło pojawiać się coraz więcej wątpliwości.
- Wiemy bez wątpienia, że była to wielka mistyfikacja, dokonana częściowo dla żartu, częściowo dla sławy, ale ze świadomością, że po latach wyjdzie ona na jaw - stwierdził gość audycji.
W innych częściach świata znajdowano jeszcze starsze szczątki, które jednak nie wykazywały żadnego podobieństwa z odkryciem Dawsona. Kości wylądowały więc w muzealnym magazynie i tkwiły w nim aż do roku 1949. Wtedy rozpoczęto czteroletnie badania, które miały definitywnie ocenić czy szczątki są prawdziwe. Projekt zakończono w listopadzie 1953 roku, a jego wniosek był miażdżący – "Człowiek z Piltdown" to zbiór średniowiecznych kości człowieka i dwóch różnych małp.
Grafika ukazująca, jak mógł wyglądać domniemany "Człowiek z Piltdown". Źr. Forum
Naukowcy wykryli, że szczątki zamoczono w specjalnym roztworze, który sprawił, że kości wyglądały na starsze niż w rzeczywistości. Różna zawartość fluoru w czaszce i szczęce sugerowała, że nie mogły one należeć do jednego osobnika. Ponadto część zębów specjalnie spiłowano, tak aby lepiej wpasowały się w szczękę. Mit brakującego ogniwa ostatecznie runął.
Podejrzany – Arthur Conan Doyle
Choć definitywnie wiemy dzisiaj, że hominid z Piltdown nigdy nie istniał, autor oraz motywy tej mistyfikacji nie są już tak jasne. Większość naukowców skłania się ku teorii, że odpowiedzialnym za całe fałszerstwo był Charles Dawson – w końcu to on jako pierwszy przedstawił swoje "znalezisko". Paleontolog miał zgromadzić w swoim mieszkaniu kolekcję kości wymarłych zwierząt, z których większość okazała się fałszywa. Inny trop prowadził do znajomego Dawsona, pisarza Arthura Conana Doyla, autora książek o Sherlocku Holmesie. Miałby to być przyjacielski psikus, który szybko wymknął się spod kontroli. Jeszcze inni badacze wskazują na kolejnego podejrzanego – pracownika Muzeum Historii Naturalnej, Martina Hintona, który miał mieć osobisty konflikt z kustoszem działu geologii, Woodwardem i zemścić się na nim, poprzez zdyskredytowanie jego naukowej reputacji.
Kim był autor jednej z największych, naukowych mistyfikacji w dziejach? Tego możemy nigdy się już nie dowiedzieć. "Człowiek z Piltdown" wciąż jednak pozostanie przykładem, jak wiele uwagi poświęca się ewolucji człowieka i jak żmudnym i długim procesem jest weryfikowanie dawnych znalezisk.
PP