Czym jest "październikowa niespodzianka"?
Choć z naszego punktu widzenia może wydawać się, że nikt tak nie zepsuł zachodniej debaty publicznej, jak Donald Trump, to szybki rzut oka na historię amerykańskich wyborów prezydenckich uświadomi nam, że to nie ten polityk wynalazł mowę nienawiści, kłamstwo polityczne i cyniczne wykorzystywanie doniesień medialnych.
W polityce, nie tylko Stanów Zjednoczonych, już dwieście lat temu zorientowano się, że wybory wygrywa się nie rzeczową debatą, lecz umiejętnym manipulowaniem emocjami tłumu. "Październikowa niespodzianka" (ang. "october surprise") jest jednym z elementów tego podejścia. I choć jest to zjawisko, które nie zawsze daje się okiełznać, i termin, którego się często nadużywa, to zarazem może być rzeczą, którą niektórzy potrafią umiejętnie sprowokować.
– Często to, co nam wydaje się przypadkowe, jest zaplanowaną częścią kampanii politycznej – zauważył Marek Wałkuski, amerykański korespondent Polskiego Radia, przewodniczący White House Foreign Press Group. – Coś, o czym myślimy, że nagle pojawiło się bez powodu, czasami jest doskonale przygotowane i w pewnym sensie uruchomione w takim momencie kampanii, w którym druga strona ma już mało czasu na odpowiedź – mówił w podcaście Wojciecha Cegielskiego "Świat".
Każdej kampanii prezydenckiej w USA towarzyszy bowiem pełne napięcia wyczekiwanie: będzie ta niespodzianka, czy jej nie będzie? Wskutek tego nie raz okrzyknięto "październikową niespodzianką" wydarzenia, których wpływ na nastroje wyborców był znikomy lub zgoła żaden.
Na tym właśnie przecież polegać ma siła "październikowej niespodzianki" - to informacja medialna lub powszechnie znany incydent, który pod koniec października (z reguły, choć bywają wyjątki) może przemodelować rozkład poparcia dla kandydatów na urząd prezydenta.
– Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych odbywają się w pierwszy wtorek listopada – wyjaśniał Marek Wałkuski. – Dlatego wszystko, co się wydarzy w październiku albo pod koniec października, dzieje się w ostatniej, najbardziej intensywnej i najważniejszej fazie kampanii wyborczej. October surprise jest więc zdarzeniem, które może zmieniać losy kampanii wyborczej, które pojawia się z zaskoczenia i zmienia temat debaty politycznej w Stanach Zjednoczonych. Jednocześnie, ponieważ zdarza się w ostatniej części kampanii, to ta strona, dla której ów niespodziewany fakt jest niekorzystny, nie ma już czasu na odpowiedź czy zmianę narracji – dodał.
Niejednokrotnie ogłaszano wystąpienie "październikowej niespodzianki" przedwcześnie. Jednak to, czy jakiś news rzeczywiście był ową "niespodzianką", można wnioskować dopiero po ogłoszeniu wyników wyborów, i to z dużą dozą niepewności. W historii Ameryki takich wydarzeń nie brakowało. Poniżej przedstawiamy niektóre z nich.
Oszustwa małe i duże
O tym, jak brutalna była walka o prezydenturę w XIX wieku, pisze w swej wielotomowej monografii "Prezydenci" Longin Pastusiak. Na przykład w 1840 roku "Wigowie czynili wszystko, by uniemożliwić ponowne zwycięstwo urzędującemu prezydentowi Van Burenowi":
"W rezultacie była to kompromitująca i niesmaczna kampania, w czasie której nie dyskutowano problemów kraju, a obrzucano się wzajemnie błotem. Plotki, kłamstwa i pomówienia dominowały w walce wyborczej roku 1840.
Wigowie po raz pierwszy zorganizowali śpiewającą kampanię. Śpiewali piosenki, kuplety, recytowali wiersze atakujące Van Burena i sławiące bohaterskie czyny Harrisona".
Demokrata Martin Van Buren miał jednak - przynajmniej tak mu się zdawało - asa w rękawie. Związani z jego partią prokuratorzy postanowili oskarżyć czołowych wigów o oszustwo w wyborach stanowych w 1838 roku, gdy płacono mieszkańcom Pensylwanii za podróż do Nowego Jorku i wielokrotne głosowanie. Z ogłoszeniem zarzutów postanowiono jednak poczekać do połowy października, by wywrzeć większe wrażenie na głosującym społeczeństwie.
Tymczasem społeczeństwo, mimo zabiegów gazet należących do demokratów, nie uznało tego za wielką sensację. Być może uznało, że każdy polityk jest oszustem, więc wigowie robili tylko to, co wszyscy inni. Van Buren przegrał z Williamem Harrisonem, który zresztą (i to była prawdziwa niespodzianka!), prezydentem był bardzo krótko, bo miesiąc po zaprzysiężeniu umarł na zapalenie płuc.
Czterdzieści lat później, 20 października 1880 roku, gazeta "New York Truth" opublikowała treść listu napisanego rzekomo przez Jamesa Garfielda, kandydata republikanów na prezydenta. Autor epistoły wyrażał tam wyraźne poparcie dla nieograniczonego przyjmowania chińskich imigrantów do USA, co w obliczu powszechnej wówczas ksenofobii było stanowiskiem nie do przyjęcia przez amerykańskich obywateli i polityków.
"Miało to pozbawić Garfielda poparcia ze strony robotników przeciwnych sprowadzaniu taniej siły roboczej z Chin" – pisze Longin Pastusiak. – "List zawierał dwa ewidentne błędy ortograficzne, których wykształcony Garfield by nie popełnił. Fałszerstwo wyszło na jaw i nie przysporzyło demokratom głosów".
Garfield wygrał jednak zaledwie o włos z Winfieldem Hancockiem, dlatego po latach uznano, że publikacja fałszywego listu mieści się w definicji "październikowej niespodzianki".
Znacznie bardziej oczywista wydaje się "październikowa niespodzianka" w kampanii prezydenckiej w 1884 roku. Republikański kandydat James Blaine podczas zebrania wyborczego nie zdystansował się do słów jednego z mówców, który jednym bon motem zaatakował równocześnie przeciwników prohibicji, katolików oraz mieszkańców południowych stanów. Tego samego dnia wziął udział w kolacji, w której zasiadł do stołu z amerykańskimi bogaczami, co zostało odebrane jako poddanie się korupcji.
"Obydwa te wydarzenia miały miejsce na 6 dni przed wyborami i zostały znakomicie wykorzystane przez demokratów. Wiele osób wycofywało swe poparcie dla Blaine'a. choć wcześniej zapowiadali, że poprą jego kandydaturę" - podsumował Longin Pastusiak.
I tak właśnie Blaine poniósł klęskę, głównie za sprawą irlandzkich wyborców z Nowego Jorku.
Amerykańskie nietolerancje
Zanim w 1920 roku republikanin Warren Harding wygrał wybory prezydenckie, musiał stawić czoła plotce, która w rasistowskiej części społeczeństwa USA padłą na żyzny grunt. W październiku tego roku zaczęto rozgłaszać, że Harding miał czarnoskórych przodków. Owa wieść - zupełnie nieprawdziwa - gruchnęła jednak na kilka tygodni przed wyborami, dając sztabowi kandydata czas na reakcję. Dowodzenie, że w Hardingu płynie wyłącznie krew białych, zdominowała jednak jego kampanię. Plotka ostatecznie nie zaszkodziła jego zwycięstwu.
Problem czarnoskórych, tym razem w innej odsłonie, powrócił dwadzieścia lat później. Gdy Franklin Delano Roosevelt jako pierwszy w dziejach prezydent USA starał się o trzecią kadencję, trwała już II wojna światowa. Choć Stany Zjednoczone przystąpiły do niej dopiero w grudniu kolejnego roku, kwestie wojskowe i międzynarodowe musiały stać się dominantą kampanii prezydenckiej w 1940 roku.
W czasie kampanii Roosevelta krytykowano m.in. za fakt, że w wojsku amerykańskim wciąż praktykowano segregację ze względu na kolor skóry – a przecież demokrata od ośmiu lat urzędujący w Białym Domu powinien coś z tym zrobić. Prezydent jednak, zgodnie z tradycją "październikowych niespodzianek", postanowił jednak zająć się tą sprawą dopiero w ostatniej chwili. Wówczas zrobił coś, co według wielu komentatorów dało mu zwycięstwo.
Na kilka dni przed wyborami Roosevelt awansował pułkownika Benjamina O. Davisa na generała brygady, czyniąc z niego pierwszą czarnoskórą osobę, której nadano ten stopień. Jednocześnie ogłosił utworzenie 332. Grupy Myśliwskiej, jednostki lotniczej uformowanej wyłącznie z Afroamerykanów. Wprawdzie problem segregacji rasowej w armii wcale nie zniknął, ale gest prezydenta spotkał się z ciepłym przyjęciem elektoratu.
W 1964 roku próbowano w kampanii wykorzystać inne uprzedzenia Amerykanów. W owym czasie prawie w całych Stanach Zjednoczonych praktykowano penalizację aktów homoseksualnych (w 1962 roku jako pierwszy wycofał się z niej stan Illinois). Gdy więc niecały miesiąc przed wyborami "za zakłócanie porządku z innym mężczyzną" aresztowano Waltera Jenkinsa, doradcę urzędującego prezydenta Lyndona Johnsona, wydawało się, że incydent zaszkodzi demokratom.
Tak jednak się nie stało. Społeczeństwo okazało się znacznie mniej homofobiczne, niż się spodziewano. Poza tym skandal został szybko zapomniany, gdy tydzień później nadeszła seria międzynarodowych sensacji politycznych - odsunięcie Chruszczowa od władzy, wyborczy triumf Partii Pracy w Wielkiej Brytanii i pierwsza chińska próba broni jądrowej. Johnson, kreujący się na odpowiedzialnego męża stanu w niespokojnym świecie, z łatwością pokonał rywali.
Czasem jednak do wywołania przedwyborczego trzęsienia ziemi nie potrzeba wcale poważnych doniesień. Wystarczy przywołać życiowy błąd sprzed 24 lat. Przekonał się o tym republikanin George W. Bush, któremu 2 listopada 2000 roku telewizja Fox przypomniała, że w 1976 roku został aresztowany za jazdę po alkoholu (była więc to bardziej "listopadowa niespodzianka").
Niektórzy twierdzili, że informacja, jako przestarzała, została przyjęta przez publiczność ze wzruszeniem ramion. Inni uważali, że rewelacje te kosztowały Busha juniora głosy w kilku stanach. Warto odnotować, że prezydent Bush był pierwszym od 1888 kandydatem, który mimo zwycięstwa w Kolegium Elektorów zdobył mniej głosów w głosowaniu powszechnym od demokraty Ala Gore'a.
Ameryka kontra świat
Gdy na początku października 1972 roku amerykańska władza uzyskała w Paryżu porozumienie z Wietnamem Północnym w sprawie warunków traktatu pokojowego, Henry Kissinger, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, natychmiast wrócił do Stanów Zjednoczonych, by przygotować konferencję prasową i ogłosić nowinę. Taki sukces na pewno mógł pomóc w reelekcji pracodawcy Kissingera - prezydenta Richarda Nixona (Partia Republikańska).
Dziennikarzy zaproszono na 26 października 1972 roku. Kissinger dobrze wiedział, że końcówka października to najlepszy moment na taką "niespodziankę". Tymczasem niespodzianka nadeszła z innej strony. 22 października Wietnam Południowy ogłosił, że nie zgadza się na paryskie porozumienie pokojowe, a Wietnam Północny obraził się na prośbę Amerykanów o więcej czasu na negocjacje.
Kissinger robił dobrą minę do złej gry i na konferencji prasowej zapowiedział: "pokój jest blisko". To prawdopodobnie przysporzyło Nixonowi wielu zwolenników, choć kolejne lata pokazały, że pokój wcale nie był blisko. "Nixon już po wyborach w 1972 roku nakazał rozpocząć zmasowane, okrutne i niszczące bombardowania DRW" (Demokratycznej Republiki Wietnamu) – pisze Longin Pastusiak.
Kissinger był jednym z tych, którzy świadomie wykreowali "październikową niespodziankę" jako narzędzie walki politycznej w kampanii prezydenckiej. W roku 1980 przekonanie o decydującym wpływie "niespodzianki" na wynik wyborów było na tyle silnie ugruntowane, że podjęte zostały bezprecedensowe kroki w celu przejęcia kontroli nawet nie nad samym zjawiskiem, ale nad ewentualnością jego zaistnienia w przestrzeni medialnej.
W październiku 1980 roku republikański sztab wyborczy Ronalda Reagana z przerażeniem myślał o tym, że demokrata Jimmy Carter może łatwo uzyskać reelekcję, jeśli tuż przed głosowaniem ogłosi sukces w trwających negocjacjach w sprawie amerykańskich zakładników przetrzymywanych przez Irańczyków w Teheranie. Postanowiono więc wykonać ruch wyprzedzający.
Już w lipcu 1980 roku William Casey, szef sztabu Reagana, w oświadczeniu dla amerykańskich mediów "ostrzegł" przed możliwością użycia "październikowej niespodzianki" przez administrację Cartera. Wtedy właśnie termin ten wszedł na stałe do repertuaru publicystyki w USA.
Na tym nie koniec. W przeświadczeniu, że Carter będzie chciał tak sterować negocjacjami, by uzyskać porozumienie z Iranem tuż przed dniem wyborów, ludzie Reagana zorganizowali szeroko zakrojoną akcję wywiadowczą. Za pośrednictwem kontaktów w amerykańskiej armii i w międzynarodowym środowisku dyplomatów monitorowali przebieg pertraktacji, a nawet - jak chcą niektórzy - aktywnie działali na rzecz fiaska rozmów z Irańczykami.
W ten sposób pojęcie "październikowej niespodzianki", ledwie ogłoszone światu, zostało od razu powiązane z teoriami spiskowymi. Zwolennicy Reagana uważali, że Carter celowo przeciąga negocjacje w celu zyskania doraźnej korzyści politycznej, przeciwnicy zaś, w oparciu o kilka świadectw, oskarżali sztab Reagana o zakulisowe działania na szkodę porozumienia (argumentu dostarczył im potem fakt, że zakładników uwolniono dosłownie kilka miut po zaprzysiężeniu Reagana na prezydenta USA).
We wszczętych po latach śledztwach nie znaleziono dowodów na tak cyniczne działanie republikanów. Wiadomo tyle, że ostatnie dni przed wyborami prezydenckimi w 1980 roku zdominowała wieść, że zakładnicy na pewno nie zostaną uwolnieni przed dniem głosowania. Można założyć z dużym prawdopodobieństwem, że sytuacja ta przysłużyła się kampanii Reagana, który w listopadzie dosłownie zmiażdżył kandydaturę Cartera.
Hasła "Iran" i "Reagan" powróciły w 1992 roku, gdy George Bush senior starał się o reelekcję. Zaledwie cztery dni przed wyborami niezależny doradca prawny Lawrence Walsh oskarżył byłego sekretarza obrony Reagana Caspara Weinbergera o kłamstwo na temat jego udziału w skandalu Iran-Contras, czyli sprawy nielegalnej (ale z błogosławieństwem Reagana) sprzedaży broni Iranowi.
Republikanie wpadli we wściekłość. Nie mieściło się im w głowie, że Lawrence Walsh, również republikanin, może chcieć zaszkodzić wyborczym szansom kandydata własnej partii. Faktycznie prawnik mógł mieć udział w porażce prezydenta Busha w 1992 roku, gdy do władzy doszedł demokrata Bill Clinton. Bush senior dał jednak prztyczka w nos Walshowi, bo jedną z jego ostatnich decyzji przed opuszczeniem Białego Domu było ułaskawienie Caspara Weinbergera.
Bliski Wschód to temat, który XXI wieku w polityce i przestrzeni medialnej USA zajmuje jedno z czołowych miejsc. 27 października 2004 roku Osama bin Laden opublikował nagranie wideo, w którym przyznał się do przeprowadzenia zamachów we wrześniu 2001 roku, a prezydenta Busha juniora nazwał dyktatorem, który ograniczał wolność za pomocą ustawy Patriot Act. To wystąpienie zostało jednak odebrane w Ameryce jako potwierdzenie wielkości prezydenta, który rozpoczął swoje urzędowanie od wszczęcia wojny ze światowym terroryzmem.
Wpływ na wybory od zawsze miała również sytuacja gospodarcza. Uważa się, że globalny kryzys finansowy w latach 2007-2009 miał wpływ na zwycięstwo demokraty Baracka Obamy w 2008 roku, tym bardziej, że i jemu prawdopodobnie przysłużyła się tamtej jesieni "październikowa niespodzianka". Wprawdzie wielki krach na giełdzie nastąpił jeszcze na początku października 2008 roku, ale jego skutki trwały oczywiście długo. Świeża porażka idei kapitalistycznej odciągnęła na chwilę wyborców od amerykańskiej prawicy.
– Na pewno kryzys finansowy, który zdarzył się w ostatniej fazie kampanii wyborczej, pomógł Obamie, dlatego że poprzednikiem Johna McCaina, z którym Obama wtedy rywalizował, był republikański prezydent George W. Bush – powiedział Marek Wałkuski. – Kryzys obciążał Partię Republikańską, nie tylko Busha, ale także McCaina, który w kampanii wyborczej zapowiadał kontynuację polityki gospodarczej Busha – dodał.
Proszę państwa, to jest październikowa niespodzianka!
"Kampania wyborcza 2015-2016 była wyjątkowo brudna, pełna inwektyw, kłamstw, wzajemnych oskarżeń" – pisze Longin Pastusiak w książce "Prezydenci USA w XXI wieku". – "Trump zapowiadał, że jeżeli wygra wybory, to posadzi do więzienia swoją rywalkę Hillary Clinton. Proponował, aby przed ich debatą telewizyjną oboje poddali się testom antynarkotykowym. Ta kampania wyborcza była brudnym politycznym show, w którym w powodzi skandali, inwektyw i oskarżeń na dalszy plan zeszły różnice programowe".
Gdy więc na początku października portal WikiLeaks zaczął publikować zawartość elektronicznej skrzynki pocztowej Johna Podesty, szefa sztabu wyborczego demokratki Clinton, Donald Trump, nominat Partii Republikańskiej, nie posiadał się z radości. Na wiecach wyborczych wołał: "kocham WikiLeaks!".
E-maile Podesty, wykradzione najprawdopodobniej przez rosyjską grupę cyberszpiegów Fancy Bear (powiązaną z GRU), zawierały wiele faktów kompromitujących dla Hilary Clinton, demaskowały kandydatkę demokratów jako hipokrytkę, głoszącą publiczne poglądy odmienne od prywatnych, a także jako osobę powiązaną z osobistościami amerykańskiej finansjery.
Ale to był dopiero wstęp do zasadniczej "październikowej niespodzianki", którą ujawniono – zgodnie z regułami gatunku – na ostatniej prostej kampanii, jedenaście dni przed datą wyborów prezydenckich. 28 października 2016 roku ówczesny dyrektor FBI James Comey, dawniej wieloletni członek Partii Republikańskiej, obwieścił, że wznawia zamknięte latem tego roku śledztwo w sprawie służbowych e-maili, które Hillary Clinton - jako sekretarz stanu w administracji Obamy (2009-2013) - niefrasobliwie wysyłała z prywatnego adresu poczty elektronicznej.
Wznowienie argumentowano odnalezieniem dodatkowej korespondencji Clinton z tego okresu przechowywanej na laptopie byłego kongresmana Anthony'ego Weinera, który w latach 2011-2017 w serii oskarżeń okazał się przestępcą seksualnym, niestroniącym od internetowych kontaktów z nieletnimi.
W tym momencie zarówno dla Hillary Clinton, jak i całej Partii Demokratycznej stało się jasne, że wybory 8 listopada są już przegrane. I choć 6 listopada Comey przyznał, że e-maile w laptopie Weinera były duplikatami i Clinton nie ma nic wspólnego z tym komputerem, było już za późno, by cokolwiek naprawić. Wiele osób uważało zresztą, że ponowne zainteresowanie sprawą tej korespondencji na dwa dni przed głosowaniem tylko bardziej zaszkodziło kandydatce demokratów. Donald Trump wygrał wybory znaczną przewagą punktów elektorskich (choć w głosowaniu powszechnym zdobył prawie trzy miliony mniej głosów od kontrkadydatki).
W 2018 roku inspektor generalny w departamencie sprawiedliwości USA wydał opinię, że wznowienie śledztwa w sprawie Clinton tuż przed wyborami było "rażącym błędem w ocenie sytuacji". Ciekawostką jest fakt, że w kolejnym roku prezydent Trump przygotował dla wszystkich "majową niespodziankę" i nagle zwolnił Jamesa Comeya ze stanowiska szefa FBI. Niektórzy komentatorzy zwracali uwagę, że stało się to tuż po tym, jak Comey ogłosił, że FBI wszczyna śledztwo w sprawie wpływu rosyjskich służb na wynik wyborów w 2016 roku.
Po latach wielu komentatorów utrzymuje, że mało rzeczy tak bardzo zasługuje na miano "październikowej niespodzianki", jak wydarzenia z końcówki prezydenckiej kampanii w 2016 roku. Politolog Daniel Drezner pisał w "Washington Post", że "wznowienie przez Jamesa B. Comeya w 2016 roku śledztwa FBI w sprawie e-maili Hillary Clinton jest największą październikową niespodzianką współczesnej prezydentury".
Prof. David Greenberg, historyk z Uniwersytetu Rutgersa, nazwał incydent ze wznowieniem śledztwa "jedyną październikową niespodzianką, która mogła mieć bezpośredni wpływ na wynik wyborów".
***
Bibliografia:
- Longin Pastusiak, "Prezydenci. Stany zjednoczone od Jerzego Waszyngtona do Ronalda Reagana", Warszawa 1987 (tom pierwszy i drugi) i 1988 (tom trzeci)
- Longin Pastusiak, "Prezydenci USA w XXI wieku", Warszawa 2022
- Taylor Gee, "15 October Surprises That Wreaked Havoc on Politics, portal Politico.com, 4 października 2016
- "Should We Brace for Another October Surprise?", Andrea Alexander rozmawia z prof. Davidem Greenbergiem, rutgers.edu, 1 października 2024
- Jeff Greenfield, "The October Surprise May Be Arriving Shortly", portal Politico.com, 15 października 2024
***
Michał Czyżewski