37 lat temu, 16 grudnia 1981 r., w czasie pacyfikacji strajku w Kopalni Węgla Kamiennego Wujek w Katowicach milicja użyła broni palnej. Zginęło wtedy dziewięciu górników, wielu zostało rannych. Śmierć górników kopalni "Wujek" była największą tragedią stanu wojennego.
Zdaniem Piotra Dmitrowicza skandalem jest, że sprawcy masakry nie zostali i nie zostaną już skazani. - Popełniono wiele błędów w latach 90. Wtedy zaczęła się dyskusja na temat tego, czym był stan wojenny. Zaczęto podważać to, że była to wojna z własnym narodem. Z drugiej strony Czesław Kiszczak i Wojciech Jaruzelski bardzo sprytnie budowali swoją narrację, sugestywnie zrzucali winę, że Polska stanęła na skraju przepaści. Te bzdury były później powtarzane przez różne media. Do dziś jest tak, że dyskusje o stanie wojennym trwają. One są ważne, ale nie powinny dotyczyć jednej kwestii, odpowiedzialności Kiszczaka i Jaruzelskiego - powiedział historyk.
Gość Polskiego Radia 24 nie miał wątpliwości, że generałowie Kiszczak i Jaruzelski ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za masakrę kopalni Wujek. - Oni kierowali tym państwem. Bez ich zgody pacyfikacja nie miałaby miejsca - podkreślił. Jego zdaniem komuniści wprowadzając stan wojenny liczyli się z o wiele większym oporem. - Byli na tyle zdeterminowani, że gdyby w innych miejscach doszło do strajków, to nie zawahaliby się użyć broni. To była kwestia pierwszych grudniowych dni. Oni zdawali sobie sprawę, że jeżeli nie złamią oporu społeczeństwa, to stan wojenny może okazać się klęską. Była pełna determinacja i odpowiedzialność z ich strony - podsumował Piotr Dmitrowicz.
W kopalni Wujek zginęło sześciu górników, jeden zmarł kilka godzin po operacji, dwóch kolejnych na początku stycznia 1982 r. Dla Józefa Czekalskiego, Krzysztofa Gizy, Ryszarda Gzika, Bogusława Kopczaka, Zenona Zająca, Zbigniewa Wilka, Andrzej Pełki, Jan Stawisińskiego i Joachima Gnidy była to ostatnia szychta w życiu. 22 górników zostało postrzelonych.
Dzień 16 grudnia łączy się również z dramatycznymi wydarzeniami, do jakich doszło 11 lat wcześniej na Wybrzeżu. W 1970 roku, do robotników w Stoczni im. Lenina w Gdańsku, ogień otworzyło wojsko. Dzień później doszło do masakry w Gdyni. W tym roku minęło 48 lat od krwawej rozprawy ze strajkującymi.
– W zakładowym domu kultury w porcie gdyńskim założono główny komitet strajkowy. To nie spodobało się władzy komunistycznej. Przestał on działać po kilkunastu godzinach kiedy wydano rozkaz jego likwidacji. Do domu kultury wtargnęli funkcjonariusze milicji obywatelskiej. Przebywających tam 30 osób zostało brutalnie pobitych i wywiezionych do więzienia w Wejherowie. Następnego dnia padły strzały w kierunku stoczniowców idących do pracy – przypomniał Robert Chrzanowski, współautor książki "Zbrodnia bez kary. Grudzień ’70 w Gdyni. Przebieg wydarzeń, represje, walka o prawdę".
Zdaniem gościa Polskiego Radia 24, "Gdynia miała zapłacić za Gdańsk i strach, jaki towarzysze w tym mieście przeżywali patrząc na płonący komitet wojewódzki". – Miała zostać ukarana za to, co było o wiele groźniejsze dla władzy komunistycznej niż uliczne zamieszki, rozbijanie witryn sklepowych, czy podpalanie budynków. Mam na myśli zdolność do samoorganizacji ludzi, którzy nie zwracają uwagi na sekretarza partyjnego lecz sami dopominają się o swoje prawa – dodał historyk Instytutu Pamięci Narodowej.
Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od kul milicji i wojska zginęły 44 osoby (w tym 8 w Gdańsku i 18 w Gdyni), a ponad 1160 zostało rannych.
Polskie Radio 24/tj/db
-------------------------
Data emisji: 16.12.2018
Godzina emisji: 14.06, 16.06