21:49 mark rothko___v2013003856_tr_0-0_11124867cc1152fd[00].mp3 "Mark Rothko". Audycja Michała Montowskiego i Magdaleny Mikołajczuk z cyklu "Kultura w Radiowej Jedynce" (PR, 23.06.2013)
Poszukiwanie swojego stylu
Urodzony w żydowskiej rodzinie w 1903 roku, na terenie dzisiejszej Łotwy, wchodzącym wówczas w skład Imperium Rosyjskiego, Amerykanin Mark Rothko uchodzi za jednego z najpopularniejszych malarzy abstrakcjonistów drugiej połowy XX wieku. Jego obrazy regularnie biją kolejne rekordy pod względem wysokości cen osiąganych na najważniejszych aukcjach sztuki współczesnej.
Artysta mieszkający od dziesiątego roku życia w Stanach Zjednoczonych tworzył swoja sztukę już od lat 20., ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie był to ten Rothko, którego dziś cenimy. Styl jego obrazów z tamtego czasu często ulegał zmianie i właściwie jest trudny do określenia. Jest jednocześnie pełen niejasnych odniesień do mitologii i literatury oraz pozostaje pod wyraźnym wpływem wyrazistych nauczycieli malarza. Dopiero Rothko, który radykalnie zerwał z malarstwem figuratywnym i przestał opierać treści swoich dzieł na wpisanej w nie anegdocie, jest tym, którego świat pokochał.
Malarz barwnych pól
Ten Rothko to malarz tak zwanych barwnych pól. Obrazy, które tworzył od 1948 roku aż do samobójczej śmierci w roku 1970, to najczęściej monochromatyczne kompozycje jednej, dwóch lub trzech barw, które kształtem przypominają prostokąty. Niepodważalne jest to, że w przeciwieństwie do większości dzieł zaliczanych do abstrakcjonizmu drugiej połowy XX wieku, obrazy te rzeczywiście robią wrażenie. Natomiast otwarte pozostaje pytanie, na czym polega ich oddziaływanie.
Światło i barwa
Rothko operuje właściwie tylko dwoma środkami wyrazu: światłem i barwą. Poza rezygnacją z jakichkolwiek odniesień do malarstwa figuratywnego czy anegdotycznego, artysta właściwie rezygnuje również ze środka wyrazu, jakim jest faktura. Ogromna większość dzieł malarza powstała przy pomocy miękkich pędzli, na które Rothko nakładał farbę bardzo oszczędnie, na samym czubku, właśnie po to, żeby móc rozprowadzić ją równomiernie, możliwie najcieńszą warstwą.
Już ów ascetyzm środków wyrazu (tylko światło i barwa) sugeruje, że artysta miał bardzo przemyślany pomysł na swoją sztukę. W połączeniu z konsekwencją – przez około dwadzieścia lat Rothko namalował kilkaset obrazów opartych na powyższym schemacie – powstaje wrażenie, że twórca znalazł w swoich dziełach jądro jakiejś pierwotnej istoty sztuki, które teraz po prostu eksploatuje jak odnalezione, nieskończenie bijące źródło.
Jeśli dodamy do tego fakt, że w pewnym momencie, co prawda po wielu latach mozolnej pracy, Rothko staje się malarzem bardzo popularnym, to nie da się ukryć, że powstaje wrażenie, iż mamy do czynienia z "wielką sztuką". Pytanie tylko, na ile jest to wrażenie, a na ile rzeczywiście tak jest.
Oddziaływanie barwnych plam
A więc światło i barwa. Kolory prac Marka Rothki robią ogromne wrażenie. Artysta bardzo często sam mieszał pigmenty i inne środki chemiczne, w sobie tylko wiadomy sposób, przez co barwy na jego obrazach są niepowtarzalne. Ponadto potrafił w niesamowity sposób zestawiać ze sobą barwy, przez co wytwarzało się pomiędzy nimi napięcie.
Często efektem tego było na przykład wrażenie ruchu, bo jedne barwy w zestawieniu z innymi zdawały się powiększać lub zmniejszać. Obraz żył i wciągał w siebie odbiorcę, co było dodatkowo spotęgowane tym, że Rothko uprawiał głównie malarstwo wielkoformatowe, więc jego obrazy stawały się istotnym elementem organizującym przestrzeń, w której były eksponowane. Na ogół, zresztą, występowały samotnie lub w towarzystwie kilku obrazów utrzymanych w podobnej tonacji.
Budowanie nastroju
Z drugiej strony traktując swoje dzieła jako plamy barw, które dają światło, Rothko do perfekcji opanował umiejętność wywoływania określonych nastrojów. Nastroje te rzeczywiście udzielają się odbiorcom. W obrazach Rothki można odnaleźć źródło wielu, często skrajnie różnych emocji. Część jego dzieł utrzymanych w stonowanych, ciepłych barwach wywołuje uczucie spokoju, inne na przykład te bardziej mroczne są w stanie katalizować uczucia często bardzo głębokie, które niektórzy porównują wręcz do przeżyć religijnych. Otwartą sprawą pozostaje kwestia, gdzie jest granica między czysto fizjologicznym oddziaływaniem barw na ludzkie emocje a łączonym z nimi przeżyciem wyższego, duchowego rzędu. Prawdopodobnie jednak jest to pytanie nierozstrzygalne i każdy musi odpowiedzieć sobie na nie sam.
Lęki abstrakcjonistów
Czystość odbioru tego rodzaju sztuki może jednak zburzyć fakt, że malarze abstrakcjoniści cierpią na lęk przed niekorzystnym, z ich punktu widzenia, zakwalifikowaniem. Z jednej strony mogą bowiem być okrzyknięci geniuszami, czego w dzisiejszych czasach niezbitym dowodem będą rekordowe sumy za ich dzieła, które na aukcjach będą gotowi zapłacić najbogatsi kolekcjonerzy sztuki, jak ostatecznie stało się z twórczością Rothki. Z drugiej jednak strony może być też tak, że ich twórczość zostanie uznana za zwykłą sztukę dekoracyjną. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że w drugiej połowie XX wieku oba zjawiska występują nieraz niebezpiecznie blisko siebie, a rolę demiurgów orzekających, co jest sztuką przez duże „S”, a co nie, przyjęli na siebie popularni krytycy albo, co jeszcze bardziej absurdalne, rolę „wskaźników” pełnią wartości osiągane przez dzieła współczesnych artystów abstrakcyjnych na najdroższych aukcjach świata. W ten sposób o randze dzieła decyduje jego potencjał sprzedażowy. To oczywiste nadużycie. Żeby jednak nie było to tak rażące, zastępy marszandów i często sami twórcy robią wiele, aby swoją sztukę „uwznioślić”. Nie inaczej było w przypadku Marka Rothko.
„Mistyczna” nadbudowa
Rothko buntował się, gdy określano go mianem malarza kolorysty. Uważał, że w jego malarstwie nie chodzi o samo fizjologiczne doświadczanie barw, ale o przeżycie wręcz metafizyczne, które będzie odbiciem przeżycia, którego on sam doświadczał, tworząc obraz.
Znamienna wydaje się historia z pierwszym wielkim zamówieniem, jakie dostał Mark Rothko. W 1958 roku właściciel nowo wybudowanego ekskluzywnego nowojorskiego budynku Seagram Building zamówił u artysty serię obrazów wielkoformatowych, które miały zdobić ściany ekskluzywnej restauracji „Four seasons”, którą otwarto w budynku. Artysta miał pełną wolność, a kontrakt był bardzo lukratywny. Legenda głosi, że Rothko namalował zamówione obrazy, ale po wizycie wraz z żoną w restauracji doszedł do wniosku, że bardzo bogaci klienci nie są ludźmi, którzy będą w stanie docenić jego sztukę oraz, że w ogóle nie jest to miejsce sprzyjające jej kontemplacji. Rothko wykorzystał klauzulę w kontrakcie umożliwiającą mu zatrzymanie obrazów przy jednoczesnej rezygnacji z bardzo wysokiego honorarium.
Buntownicza legenda
Nie da się ukryć, że wydarzenie rozpropagowało artystę jako wielkiego buntownika, o dużej wrażliwości społecznej (Rothko miał poglądy zbliżone do komunistycznych), który staje w obronie niezależności oraz „sacrum wielkiej sztuki”, która nie pozwala na zestawianie jej ze zjawiskami jawnie kapitalistycznymi. Mocy temu gestowi dodawało to, że zaproponowany kontrakt pochodził od bardzo bogatego producenta alkoholi, który był w stanie „kupić” wówczas każdego artystę na świecie. Od czasu skandalu wywołanego zerwaniem kontraktu Rothko już tylko zyskiwał na znaczeniu jako wielki współczesny twórca. Niektórzy, jak na przykład Agnieszka Morawińska, która w 2013 roku, piastując stanowisko Dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, zorganizowała wystawę 17 prac Marka Rothko, określają go nawet mianem „ostatniego romantyka”. Wypowiedź powyższa pochodzi z audycji Michała Montowskiego i Magdaleny Mikołajczuk, która była wyemitowana na antenie Polskiego Radia.
Alternatywna wersja zdarzeń
Całe wydarzenie nabiera jednak innego znaczenia, jeśli spojrzeć na nie, jak chcą niektórzy, z nieco innej strony. Istnieją bowiem zwolennicy teorii, że Mark Rothko, który w 1958 roku był już dość popularnym twórcą, pozostającym pod opieką zawodowych marszandów, specjalnie podpisał kontrakt na obrazy do restauracji „Four seasons”, żeby go następnie z premedytacją zerwać. Nie da się zaprzeczyć, że artysta musiał od początku zdawać sobie sprawę, dla kogo ma zrealizować zamówienie i w jakich okolicznościach obrazy będą eksponowane. Skąd wzięłaby się więc tak nagła zmiana planów? Idąc za tą hipotezą można dojść do wniosku, że artysta co prawda stracił bardzo lukratywne wynagrodzenie, ale w efekcie, po niedługim czasie, w związku ze skandalem wywołanym zerwaniem kontraktu, wartość jego obrazów na aukcjach sztuki gwałtownie wzrosła. Trudno stwierdzić, jakie były prawdziwe motywacje ale nie da się zaprzeczyć, że jest to hipoteza prawdopodobna, a całe zdarzenie mogło rzeczywiście pomóc wykreować „artystyczną” i co za tym idzie merkantylną wartość sztuki Marka Rothki, czyniąc z niego współczesnego kapłana „wielkiej sztuki”, z pretensjami do metafizyki.
Wewnętrzna siła obrazów
Jakkolwiek było, jego dzieła mają swoją wartość, niezależnie od przypisywanych im także przez samego twórcę znaczeń. Na szczęście. Nawet bez „metafizycznej” nadbudowy wystawiają się one na bardzo surową ocenę widzów polegającej jedynie na warstwie emocjonalnej. Warto jednak zaufać sile obrazów Rothki „bez filtra”. W bezpośrednim odbiorze bronią się same.
az