"Śmierć Narutowicza jest […] dla mnie tym smutniejsza, że był to przyjaciel, którego nie chciałem narażać nawet na pracę, która go czekała na jego stanowisku, a naraziłem na śmierć niezasłużoną", mówił Piłsudski Ignacemu Rosnerowi, redaktorowi "Kuriera Polskiego", w wywiadzie pod koniec 1922 roku, niedługo po śmierci Gabriela Narutowicza z rąk zamachowca. Uderza w odniesieniu do prezydenta to słowo "przyjaciel", którym przecież Piłsudski nie szafował. Czy faktycznie panów łączyła przyjaźń?
Józef Piłsudski - zobacz serwis specjalny
Na pewno łączyła ich pewna wspólnota doświadczeń. Krąg rodzin ziemiaństwa na Litwie, inteligencji polskiej, a później również działaczy emigracyjnych nie był duży. Panów łączyło także dalekie powinowactwo – żoną Narutowicza była Joanna z Billewiczów Narutowiczowa, daleka kuzynka matki Piłsudskiego – Marii z Billewiczów. Wątki prywatnej znajomości Piłsudski podkreślał w wydanej po śmierci prezydenta broszurze "Wspomnienia o Gabrielu Narutowiczu".
Narutowicz przez długi czas był ministrem robót publicznych w kolejnych rządach począwszy od 1920 roku a następnie ministrem spraw zagranicznych aż do jesieni 1922 r., więc naturalnie miał kontakt z Piłsudskim jako Naczelnikiem Państwa. W latach 1920–1922 mieszkał na terenie Łazienek Królewskich, w sąsiedztwie Belwederu. Wiemy również, że panowie rozmawiali przed wyborem Narutowicza na urząd Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Józef Piłsudski odradzał Narutowiczowi kandydaturę. Wyjaśniał też później, dlaczego sam nie kandydował. Mówił, że ma "lekki chód i ciężką rękę", a Narutowicz odwrotnie – ma "ciężki chód i lekką rękę", czyli że jest pobłażliwy, koncyliacyjny, ale też mniej sprawczy niż Piłsudski. Taki człowiek lepiej nadawał się na prezydenta w warunkach, które stworzyła konstytucja marcowa, ograniczająca rolę prezydenta do funkcji reprezentacyjnej.
Wszyscy ludzie Komendanta. Piłsudski zarządzał państwem poprzez nieformalny krąg władzy
Słynna karykatura Zdzisława Czermańskiego z okładki "Cyrulika Warszawskiego" przedstawia Piłsudskiego, który nie mieści się w ramie obrazu, którym była konstytucja marcowa. Jest to co prawda rysunek już pomajowy, ale czy nie ukazuje on powodów, dla których Piłsudski nie zdecydował się na udział w wyborach prezydenckich?
Urząd Naczelnika Państwa, który pełnił Piłsudski w latach 1918–1922, bardziej przypominał model prezydentury amerykańskiej – bezpośredniego sprawowania władzy wykonawczej we współpracy z rządem i parlamentem. W przypadku funkcji prezydenta tak, jak ją określała konstytucja marcowa, było zupełnie inaczej. Faktycznie Marszałek, ze swym dotychczasowym stylem sprawowania władzy, nie mieścił się "w ramach" konstytucji marcowej.
Przy czym należy pamiętać, że Marszałek nie nadużywał swoich uprawnień jako Naczelnik Państwa, a wykorzystywał je dla dobra Rzeczpospolitej. Wystarczy przeczytać książkę, którą o roli Piłsudskiego w tym czasie napisał Ignacy Daszyński - "Wielki człowiek w Polsce". Daszyński na pewno nie był klakierem Komendanta. Panowie bywali często w nie najlepszych stosunkach, miewali odmienne koncepcje i zapatrywania, a mimo to Daszyński twierdził, że Marszałek jest najlepszą osobą do pełnienia funkcji Naczelnika Państwa spośród wszystkich polskich polityków. Nie był w tej ocenie odosobniony. Nawet Wincenty Lutosławski, człowiek, który był prominentnym działaczem obozu narodowego, opublikował 26 listopada 1918 roku tekst pod tytułem "Dyktator", w którym oceniał, że Piłsudski jest optymalną osobą do sprawowania władzy w tym tak trudnym okresie odrodzenia Rzeczpospolitej i budowy państwowości, ze względu na swą sprawczość, doświadczenie i przymioty osobowe.
Ignacy Daszyński. Błędny rycerz polskiego parlamentaryzmu
Ustawa zasadnicza była w tym zakresie zatem wymierzona w Piłsudskiego – jej autorzy z obozu narodowego zdawali sobie bowiem sprawę, przy szeroko zakreślonych kompetencjach prezydenta, będzie on najlepszym kandydatem na tę funkcję, dlatego kompetencje głowy państwa w konstytucji marcowej zostały tak poważnie okrojone, ograniczone praktycznie do zaszczytnych do funkcji reprezentacyjnych.
Piłsudski sam nie kandydował, ale jego opinia nadal mogła mieć kluczowe znaczenie. Narutowicz nie był jego pierwszym wyborem. Kogo Marszałek widział w fotelu prezydenta?
Piłsudski nie miał kandydatów, którym otwarcie udzielał poparcia przed głosowaniem. Miał jednak swoją opinię na temat tego, kto nie powinien sprawować funkcji prezydenta. Uważał, że niedobrze będzie, jeśli zwycięży kandydat obozu narodowego, Maurycy Zamoyski, który – przy wielkich jego zasługach – był największym posiadaczem ziemskim w Rzeczpospolitej. Marszałek uważał, że taka prezydentura będzie złym sygnałem dla chłopów, podstawowej rzeszy mieszkańców Polski, którzy oczekiwali na reformę rolną, na parcelację wielkich majątków ziemskich, a poprzez własność prowadzi droga do odpowiedzialności za nią, zaś odpowiedzialność do uobywatelnienia.
Wydaje mi się, że najbliżej Józefowi Piłsudskiemu było do swojego dawnego przyjaciela, Stanisława Wojciechowskiego, byłego działacza Polskiej Partii Socjalistycznej, z którym pod jednym kożuchem spali, przemycając przez Roztocze i Zamojszczyznę bibułę z Galicji do Królestwa. Byli na "ty", co u Marszałka było nieczęste, byli zaprzyjaźnieni. Ta kandydatura była mu najbliższa.
Chłopi nie głosowali na Zamoyskiego, endecja na Ignacego Daszyńskiego, odpadła także kandydatura połączonych klubów mniejszości narodowych – demokraty Jana Baudouin de Courtenay i skutkiem kolejnego przerzucania głosów dość niespodziewanie prezydentem został Gabriel Narutowicz. O jego wyborze zadecydowały głosy wszystkich klubów poza endecją oraz mniejszości narodowych, które nie mogły godzić się na promowaną przez endecję zasadę egoizmu narodowego, sprowadzającą się w praktyce w dążeniu do utworzenia katolickiego państwa narodu polskiego i stawiającą w ten sposób poza nawias życia politycznego sporą część społeczeństwa. Ta sama kumulacja głosów lewicy, centrum i mniejszości narodowych doprowadziła później do wyboru Stanisława Wojciechowskiego, któremu już jednak endecja nie zarzucała – jak to czyniono Narutowiczowi – że jest "wybrany przez Żydów".
Jan Baudouin de Courtenay. Człowiek, który naraził się wszystkim
Gdy po wyborze Narutowicza rozpętała się kampania oszczerstw endeckiej prasy uderzającej w prezydenta, Piłsudski zbagatelizował zagrożenie, do czego przyznawał się we "Wspomnieniach o Gabrielu Narutowiczu".
Myślę, że Piłsudski nie docenił fali nienawiści, która nagle wezbrała. Moim zdaniem miały na nią wpływ pierwsze sukcesy włoskiego faszyzmu – 28 października tego roku Mussolini przejął władzę we Włoszech. Jeszcze przed wyborem Narutowicza działy się sceny dantejskie: uliczne starcia bojówek endeckich z PPS-owskimi, bicie posłów, w tym Bolesława Limanowskiego, nestora PPS i weterana powstania styczniowego, niedopuszczanie "wybrańców narodu" z innej strony sceny politycznej na posiedzenie Zgromadzenia Narodowego, które zbierało się w celu wybrania głowy państwa. To wszystko absolutnie nie mieściło się w głowie. To, co się działo w Warszawie, możemy porównywać do ataku amerykańskich radykałów na Kapitol po przegranej Donalda Trumpa 6 stycznia 2021 roku.
Piłsudski nie przypuszczał jednak, że nienawiść może się skumulować do tego stopnia, że w państwie, które szczyciło się tym, że nie ma królobójców w swojej historii, dojdzie do tak potwornej zbrodni. Co istotne, ta nienawiść była podsycana przez elity - przez osobę duchowną, zasłużonego skądinąd dla harcerstwa, a z drugiej strony zafascynowanego faszyzmem, nienawidzącego Żydów i Piłsudskiego – księdza Kazimierza Lutosławskiego; przez generała Józefa Hallera przemawiającego do młodzieży endeckiej, że wybór Narutowicza jest "sponiewieraniem" narodu, publicystę "Rzeczpospolitej" Stanisława Strońskiego, który haniebnie nawoływał do "usunięcia zawady" Narutowicza, a po zamachu głosił "ciszej nad tą trumną", i który, nota bene, pod koniec życia uznał te swoje działania za swój największy błąd życiowy. Haniebny czyn zamachu na głowę państwa musiał stanowić dla Piłsudskiego wstrząsające zaprzeczenie pięknego dzieła odbudowy państwa po latach niewoli.
Stanisław Stroński - odpowiedzialność publicysty
Morderca Eligiusz Niewiadomski w czasie procesu nie ukrywał, że celem tak naprawdę miał być Piłsudski. Czy wiemy, jak ta informacja wpłynęła na Marszałka?
Dla Piłsudskiego rzecz była tym bardziej wstrząsająca, że o motywach sprawcy dowiedział się ze sprawozdania z procesu (były one drukowane w gazetach, bo proces był jawny). Zabójca prezydenta mówił wprost, że Narutowicz został zabity niejako przypadkowo, w zastępstwie Józefa Piłsudskiego. Stanowiło to dla niego duży cios.
Trzeba przy tym podkreślić, że dla Józefa Piłsudskiego ataki na jego osobę nie były pierwszyzną. Miał doświadczenie operetkowego – jak mówił – zamachu stanu na niego samego i rząd w nocy z 4 na 5 stycznia 1919 roku. Zbeształ wówczas jego organizatora, płk. Mariana Januszajtisa-Żegotę, zresztą towarzysza broni, legionistę i członka legionowej rady pułkowników (Januszajtis-Żegota nie został nawet wyrzucony za próbę puczu z wojska, co więcej, świetnie się sprawił w wojnie polsko-bolszewickiej jako dowódca 12 Dywizji Piechoty).
Podobnie potraktował drugiego organizatora, Eustachego Sapiehę, który później został zresztą ambasadorem w Wielkiej Brytanii i współpracownikiem Piłsudskiego z przekonania, że Marszałek jest najlepszym wyborem dla Polski. Kolejny zamach na Komendanta planowano latem 1920 roku. Następny był dziełem ukraińskiego nacjonalisty, Stefana Fedaka, który we wrześniu 1921 roku oddał do Piłsudskiego kilka strzałów we Lwowie. Nie wspominając już o podejmowanych przez bolszewików próbach zlikwidowania Marszałka. To wszystko tworzyło atmosferę życia pod ostrzałem "z prawa i lewa".
Operetkowy pucz Januszajtisa i Sapiehy
A jednak ten zamach, w którym "w zastępstwie" zginął Narutowicz, był dla Piłsudskiego największym ciosem. Zginął bowiem człowiek, który reprezentował majestat Rzeczpospolitej, ponosząc śmierć po nagonce, którą zorganizowały czynniki mieniące się najbardziej patriotycznymi. To zostawiło w nim tak dramatyczny ślad, że to wspomnienie – jak relacjonowała Aleksandra Piłsudska – zmieniło go. Po śmierci Narutowicza to już był inny Ziuk niż ten, o którym pisali Daszyński i Wincenty Lutosławski.
"Ostatnim momentem, który mnie zmusił do decyzji, było utworzenie rządu, przypominającego mi bezecnej pamięci rząd, z powodu którego wyszedłem ze służby państwowej, nie chcąc swoim imieniem i służbą popierać ludzi, którzy, zdaniem moim, brali udział w najcięższej zbrodni, dokonanej Polsce — w zabójstwie Prezydenta Rzeczypospolitej, Gabriela Narutowicza, mego zresztą osobistego przyjaciela", wyjaśniał motywy zamachu majowego Piłsudski w wywiadzie dla "Kuriera Porannego" z 26 maja 1926. Zatem śmierć Narutowicza rzutowała też na decyzję o zamachu majowym.
Z uwagi na atmosferę, w jakiej doszło do zamachu, Józef Piłsudski niewątpliwie obciążał moralną odpowiedzialnością za śmierć Narutowicza cały obóz narodowy. Ale jego motywy nie ograniczały się do pamięci o tym tylko dramacie.
Musimy pamiętać o wydarzeniach z jesieni 1923 roku, rok po zabójstwie prezydenta, kiedy powstał pierwszy rząd Chjeno-Piasta, koalicji endecji i prawicy ludowej. Spowodował on tak dramatyczne protesty w całej Polsce, że rząd zamierzał wprowadzić pierwszy stan wyjątkowy, a związki zawodowe groziły wprowadzeniem strajku generalnego. W Krakowie, Tarnowie, Zagłębiu Borysławskim dochodziło do przeogromnych wystąpień porównywalnych tylko z rewolucją 1905 roku. Wojsko i policja strzelały do demonstrantów, padały ofiary – to była przyczyna kolejnej traumy. W maju 1926 roku Marszałek chciał początkowo przeprowadzić demonstrację zbrojną, żeby skłonić prezydenta Wojciechowskiego do zdymisjonowania drugiego rządu Chjeno-Piasta – z udziałem endecji obwinianej za zamachy z 1919, 1920, 1922 i wreszcie dramat 1923 roku, ale sprawy wymknęły się spod kontroli…
Zatem tragedii z 16 grudnia 1922 roku nie powinniśmy, Pańskim zdaniem, rozpatrywać tylko jako dzieła szaleńca?
Pamiętać musimy, że dramatyczne wydarzenia grudnia 1922 roku i maja 1926 roku, wraz z tymi wcześniej wymienianymi, układały się w sekwencję , która wynikała z próby odpowiedzi na podstawowe pytanie. Czy odrodzona Polska ma być, podobnie jak dawna Rzeczpospolita, państwem wielu narodów i wielu religii, złączona ideą narodu politycznego, który obejmuje wszystkich, którzy chcą być jej obywatelami. Czy też katolickim państwem narodu polskiego, takim, jakim go widział obóz narodowy.
Traktat ryski. Prof. Kornat: prowadziliśmy dyplomację eksperymentalną
Był to podstawowy spór, który legł nie tylko u podstaw mordu na Narutowiczu, ale też zaprzepaszczenia podczas rokowań z bolszewikami w Rydze szansy odbudowy ładu w naszej części Europy w myśl koncepcji federacyjnej. Marszałek konstatował z żalem, że Polska nie rozumie i nie chce przyjąć dziedzictwa myśli jagiellońskiej. Z drugiej strony dla Piłsudskiego, jako człowieka, który już dwa tygodnie po powrocie z uwięzienia w Magdeburgu doprowadził do uchwalenia ordynacji wyborczej i stworzył podstawy nowoczesnego polskiego parlamentaryzmu, oddając władzę w ręce Sejmu, fakt, że w ławach poselskich zasiadają reprezentanci mniejszości narodowych, którzy nie zawsze odczuwali związek z odradzającą się Polską, stanowił osobisty dylemat.
Ten dramatyczny dylemat był nie tylko problemem Marszałka. Nie potrafiło z nim sobie poradzić całe polskie społeczeństwo II Rzeczpospolitej, czego śmierć Narutowicza okazała się najtragiczniejszym przykładem.
Rozmawiał Bartłomiej Makowski