Poranny kanonier
Stanisław Lem był postacią nietuzinkową, co uwidaczniało się już w samym rozkładzie dnia pisarza.
– Lem idzie spać o dziewiątej wieczorem. O wpół do dziesiątej, jeżeli nie pójdzie spać, jest już kompletnie nieprzytomny i właściwie kontakt z nim jest zerwany. Nie wiem, gdzie Lem pracuje. Bo żeby maszynę do pisania postawić na biurku, trzeba najpierw kilka ton książek z niego uprzątnąć. Natomiast budzi się przed czwartą rano i do śniadania stuka na maszynie i to olbrzymie ilości – wyjaśniał literat i przyjaciel fantasty Aleksander Ścibor-Rylski w audycji Walentyny Toczyskiej z cyklu "Pisarz miesiąca".
18:56 stanisław lem - potwór inteligencji___pr iii 52487_tr_0-0_100289198e481b4a[00].mp3 Potwór inteligencji – audycja Walentyny Toczyskiej o Stanisławie Lemie. (PR, 0.02.1975)
Był przy tym niezwykle hałaśliwy.
– Ja przez szereg lat, zwłaszcza w okresie gdyśmy jeszcze jeździli na narty, miałem względną przyjemność mieszkać pod Lemem. On zazwyczaj brał pokój nade mną. O świcie najpierw się zaczynało straszliwe dudnienie, ponieważ Lem, przynajmniej zanim się nie ożenił, nie miał w zwyczaju nosić rannych pantofli, tylko od razu wkładał buty narciarskie i w tych butach tłukł się po pokoju. Potem zaczynała się straszliwa kanonada maszynowa (w ogromnym tempie on pisze na maszynie, mimo że pisze tylko dwoma palcami), a maszynę ma dość głośną – dodawał Ścibor-Rylski na antenie Polskiego Radia.
Problem polegał na tym, że Lem sporządzał bardzo szczątkowe notatki, zwykle od razu siadał do maszyny i pisał pod natchnieniem. Niestety równie często był później niezadowolony z efektu, co skutkowało kolejnymi godzinami nad klawiaturą i kolejnymi wyrzucanymi do kosza kartkami. Kanonada trwała w najlepsze.
Gabinet pisarza był jego ulubionym miejscem, miał tu dostęp do bogatego księgozbioru i… zapasów słodyczy.
Kliknij w obrazek i zobacz nowy serwis specjalny poświęcony Stanisławowi Lemowi - galaktykalema.pl:
Człowiek, który mógł zjeść wszystko, pod warunkiem, że było słodkie
Łakocie były pierwszą miłością Stanisława Lema. Autor "Solaris" był uzależniony od słodyczy w stopniu, który zadziwić może niejednego łasucha. Cukierki, suszone morele, skórka pomarańczowa w czekoladzie, a przede wszystkim chałwa, przewijają się w jego opowieściach o sobie z szokującą częstotliwością.
Ulubionym miejscem Lema w latach dzieciństwa we Lwowie był sklepik pana Kawursa. Jako chłopiec zachodził do niego po szkole lub wracając z wagarów na Wysokim Zamku. W sklepiku można było nabyć (lub chociaż popatrzeć na) tak upragnioną chałwę. Tam też Lem wydał zaoszczędzone pieniądze na wieść o wybuchu wojny. Kupił cukierki, bo wiedział, że ze słodyczami może być krucho i trzeba zrobić zapasy, po czym… nie zdołał oprzeć się pokusie i je zjadł.
W warunkach okupacyjnych, kiedy brakowało podstawowych produktów żywnościowych, zjadanie wszystkiego, co nadawało się do zjedzenia, nie może dziwić. Zwłaszcza jeśli to coś było słodkie. "A ponieważ zawsze byłem łakomy, wyszukałem tam wśród porzuconych przez Niemców rzeczy ładne, okrągłe placuszki, przyjemnie słodkie. Myślałem, że to chałwa, a to była perwityna, środek pobudzający, który dawano na przykład lotnikom. Jadłem ją tak długo, aż zacząłem się cały trząść – jakoś na szczęście przeżyłem" mówił Lem w rozmowie z Tomaszem Fijałkowskim w wywiadzie-rzece "Świat na krawędzi".
– Jest to człowiek, który potrafi słodyczy zjeść niesłychaną ilość, nieustannie się przy tym odchudzając. Znany jest taki okres w jego życiu, kiedy został wzięty przez żonę na bardzo ostrą dietę. Prawie nic nie jadł: grzankę na śniadanie, czarną kawę, jakiś kawałek gotowanego mięsa. A ciągle tył. Wszyscy zachodzili w głowę, jak to jest możliwe. Okazało się, że Lem zgromadził w garażu zapas chałwy. Wykradał się chyłkiem, kiedy nikt nie widział, i po kilo, półtora tej chałwy dziennie zjadał - mówił Aleksander Ścibor-Rylski.
Nie była to zresztą jedyna kryjówka pisarza. Gdy Lem przeprowadzał się w latach 80. do nowego mieszkania i w starym lokum odsunięte od ścian zostały regały z książkami, na podłogę wysypały się tysiące papierków po cukierkach – skrzętnie ukrywanych przez pisarza dowodów "zbrodni".
Nic dziwnego, że przy takim trybie życia Stanisław Lem zapadł na cukrzycę. Z tego powodu musiał ograniczyć spożywanie słodyczy, w związku z czym wizyty w sklepach spożywczych, gdzie na półkach stały uwielbiane przez niego chałwy, stanowiły prawdziwą próbę charakteru.
"Kiedy [Lem] w podeszłym wieku rozchorował się na cukrzycę, mawiał, że akt samobójstwa, polegający na zamknięciu się w gabinecie z pięciokilową puszką tureckiej chałwy, nie byłby wcale takim złym pomysłem" – pisał syn Lema, Tomasz, w "Awanturach na tle powszechnego ciążenia".
Jak Lem nie został pionierem elektromobilności
Inną miłością Lema było majsterkowanie. Stanisław Lem kochał wszystko, co mechaniczne, a przede wszystkim samochody. O własnym pojeździe, jak twierdzi jego przyjaciółka Ewa Lipska, zaczął marzyć tuż po wojnie, kiedy samochód był dobrem ekstremalnie trudno dostępnym. Ale i na tę przeciwność losu pisarz starał się znaleźć sposób.
Stanisław Lem debiutował jako poeta i naukowiec
– Gdzieś w latach 1946-1947 postanowił sam skonstruować samochód – mówiła Ewa Lipska, przyjaciółka pisarza w audycji Joanny Szwedowskiej z cyklu "Opowieści po zmroku". – Poznał wówczas Romana i Halinę Husarskich, którzy byli rzeźbiarzami i mieli pracownię w Przegorzałach pod Krakowem. Poszli razem do jakiegoś dowództwa okręgu wojskowego i poprosili o dokument pozwalający na zbieranie szmelcu. Próbowali z tego złomu zmontować samochód, w którym ludzie siedzieliby jak w samolocie – za sobą. Wyobrazili sobie, że rama karoserii będzie ze szczątków Messerschmitta, motor miał być elektryczny, a prąd miał pochodzić z akumulatora. Oczywiście nic z tego nie wyszło, ale Stanisław Lem uważał to za niezwykle ekscytujące, że mógł chodzić i szukać różnych elementów.
58:04 Dwójka Opowieści po zmroku 5.04.2016.mp3 Audycja Joanny Szwedowskiej z cyklu "Opowieści po zmroku" poświęcona wspomnieniom o Stanisławie Lemie. (PR, 5.04.2016)
Być może, jakimś niezwykłym zbiegiem okoliczności (może w którymś z chętnie przez Lema czytanych czasopism technicznych) Lem zainspirował się projektem produkowanych od wczesnych lat 50. trójkołowców z serii Messerschmitt Kabinenroller, określanych jako "skutery kabinowe". W ten sposób anegdota znalazłaby ciekawą pointę we współczesności – niemiecki producent rozważa wznowienie linii pojazdów z… silnikiem elektrycznym.
Ostatecznie z autorskiego projektu nie wyszło nic, skończyło się na niemieckim wozie P-70, po którym był wartburg, potem mały fiat, i w końcu mercedes.
"Ojciec okazał się kierowcą obdarzonym temperamentem. Objawiało się to tym, że wjeżdżając na jakąś górę, np. na Obidową, musiał wyprzedzić wszystkie napotkane po drodze samochody. Nie było to zadaniem łatwym, kiedy konkurencja dysponowała wartburgami i skodami, toteż P-70 należało zmuszać do największego wysiłku; owocowało to różnymi awariami. Do żelaznego repertuaru podróży z ojcem należało wygotowanie się wody z chłodnicy. Matka była w takich wypadkach wysyłana na poszukiwania wody, którą od dobrych ludzi przynosiło się w bańce na mleko. Podczas tych zabiegów stojący przy drodze w kłębach pary pojazd, z ojcem za kierownicą lub majstrującym przy silniku, mijały wszystkie uprzednio wyprzedzone samochody" – pisał Tomasz Lem w "Awanturach na tle powszechnego ciążenia".
Geniusz w krainie zabawek
Pasja do majsterkowania kiełkowała w nim zresztą od najmłodszych lat.
"Miałem też słabość do chodzenia na tandetę i nabywania starych, częściowo już rozpadających się przedmiotów, takich jak magneto samochodowe, stare iskrowniki, szpulki z nawiniętym drutem, cewki. Diabli wiedzą, po co – ale lubiłem to bardzo. Przywleczone do domu części służyły mi do budowy rozmaitych urządzeń. Ojciec kupił mi zresztą, z drugiej ręki, zestaw do budownictwa metalowego. Strasznie kochałem wyładowania elektryczne: zrobiłem cewkę Ruhmkorffa, zrobiłem transformator Tesli" – wspominał w "Świecie na krawędzi".
W czasie sowieckiej okupacji sporządził modele czołgów i armatek, które fotografował. Niewinna igraszka przybrała niebezpieczny obrót, bo Lemowskimi zabawkami zainteresowało się… NKWD.
Przy okazji wspominania w "Świecie na krawędzi" o rozpoczęciu studiów medycznych jeszcze we Lwowie, Lem wyjawił, na co przeznaczył pierwszą ratę swojego comiesięcznego stypendium. "Za całe te pieniądze kupiłem rurki Geisslera – takie rurki próżniowe wypełnione gazami, które pięknie świecą pod wysokim napięciem. Do dziś mam szczątki maszyny Wimshursta, która wytwarza iskry wysokiego napięcia; rozkoszowałem się kolorowymi wyładowaniami, zawsze bowiem miałem takie dziwne zainteresowania" - mówił.
Największą zabawkową miłością Lema były jednak kolejki elektryczne.
– Zjada śniadanie, odkłada maszynę do kąta, czy tam gdziekolwiek jest miejsce w pokoju, od tej pory jeździ samochodem, odwozi żonę do pracy, bawi się z synem. Puszcza słynne kolejki, których synowi nie wolno dotykać, żeby nie zepsuł. Psuje tatuś – mówił w Polskim Radiu Aleksander Ścibor-Rylski. – Formalnie zabawki są syna, tylko że one stoją tak wysoko, żeby – broń Boże – dziecko nie mogło ich dosięgnąć.
Żeby oddać sprawiedliwość Lemowi, trzeba dodać, że chętnie wykonywał "z niczego" zabawki dla syna, takie jak na przykład napędzany na korbę model kolejki linowej na Kasprowy.
Dopiero pod koniec życia Lem stracił zainteresowanie gadżetami. Do ostatnich dni pisał na maszynie, odmawiając korzystania z komputera. Był też niezwykle sceptyczny wobec internetu. W czasach, gdy powszechnie mówiono jeszcze przede wszystkim o dobrodziejstwach sieci – globalizacji, powszechnej komunikacji i łatwym dostępie do wiedzy – Lem dostrzegał jej ciemną stronę. Przestrzegał przed pornografią, hazardem, dezinformacją, a nawet hejtem. Lem podsumowywał: internet "jest to przede wszystkim nowe pole dla szerzenia rozmaitych plugawych czynności".
bm