Historia

Bogowie, komety, zmiany klimatu i kawałki drewna. Ile jest prawdy w mitach o potopie?

Ostatnia aktualizacja: 24.09.2024 05:59
Od Bliskiego Wschodu przez Skandynawię i Wyspy Brytyjskie, po Meksyk, Karaiby, Polinezję, Chiny i Indie - wszędzie ludzie snują opowieści o potopie, z którego ocalała garstka osób wybranych przez Boga lub bogów. Czy to przypadek?
Wyrobrażenie arki Noego według rysunku Efraima Mojżesza Liliena
Wyrobrażenie arki Noego według rysunku Efraima Mojżesza LilienaFoto: Polskie Radio/grafika na podstawie zasobów domeny publicznej

Niemożliwe

Niełatwo pojąć naturę powodzi. Woda, z którą mamy do czynienia na co dzień, wydaje się z reguły żywiołem względnie uporządkowanym i przewidywalnym, niezależnie od tego, czy to woda w rzece, jeziorze lub morzu, czy woda z kranu, ze studni lub w butelce. Wiemy, że tam, gdzie jest jej dużo, jej nurt albo prąd może być niebezpieczny, jednak wystarczy po prostu nie podejmować ryzyka - czyli trzymać się suchego lądu - by nie musieć walczyć o życie.

Powódź jest inna: wdziera się tam, gdzie, jak sądziliśmy, jesteśmy bezpieczni, w miejsca, które dotąd znajdowały się z dala od wody i które właśnie z tego powodu nazwaliśmy suchym lądem. Dlatego nadejście powodzi jest takim szokiem dla zdrowego rozsądku i naszej codzienności. W relacjach osób, które doświadczyły powodzi w Polsce w 1997 roku, często pojawiały się słowa "niemożliwe" i "nie do pomyślenia".

Tym większym wstrząsem musiały być powodzie dla prehistorycznych ludzi, a prawdopodobnie również dla jeszcze wcześniejszych ewolucyjnie przedstawicieli gatunków człekokształtnych. Nasi praprzodkowie nie mieli przecież żadnej wiedzy na temat hydrologii, geologii czy ekologii. Dziś również większość z nas jej nie ma, ale możemy przynajmniej zdać się na specjalistów - nie zmienia to faktu, że w bezpośrednim zetknięciu z katastrofą nasza świadomość jest niemal równie bezbronna, jak psychika praludzi.

Niszczycielski żywioł wody zawsze wywoływał przerażenie, a jego śmiercionośna siła na pewno skutkowała traumą, i to już przed tysiącami, a może nawet milionami lat. Woda była przy tym jednym z ambiwalentnych fenomenów nieujarzmionej natury - z jednej strony stanowiła źródło życia, z drugiej miała w sobie prawdziwie apokaliptyczny potencjał. Była niepojęta i jako taka od początku związana była z religią. W tej właśnie perspektywie można było tłumaczyć zaistnienie powodzi jako manifestację boskiego gniewu.

Wiele kultur Europy, Azji oraz innych kontynentów stworzyło mity o katastrofalnej powodzi, która miała być karą (lub odpłatą czy zemstą) bożą za grzechy popełnione przez jednostki lub całe grupy ludzkie. Judeochrześcijańską wersją tego mitu jest starotestamentowa opowieść o potopie i arce Noego, jedna z najbardziej popularnych narracji w naszej kulturze (wystarczy wspomnieć, że najsłynniejszy polski zespół wykonujący chrześcijańskie piosenki nazywa się właśnie "Arka Noego").


Posłuchaj
15:43 woda 1987.mp3 Prof. Marian Jurkowski: woda ma dwa znaczenia: woda jest dobra i woda jest zła; bez wody nie możemy żyć, ale woda może nas także zabić, zniszczyć. I te dwa elementy we wszystkich mitologiach się powtarzają; we wszystkich religiach, we wszystkich wierzeniach, we wszystkich obyczajach (PR, 1987)

 

"Noe, człowiek prawy"

Biblijny mit o potopie pochodzi z dość szerokiego okresu między IX-III wiekiem przed naszą erą. Opisany jest w czterech rozdziałach Księgi Rodzaju i stanowi element szerszej opowieści o stworzeniu świata i pierwszym okresie istnienia ludzi. Motorem fabuły jest decyzja Boga o zniszczeniu ludzkości, która była "niegodziwa", a przy okazji również innych stworzeń, choć o ich grzechach nie ma tam mowy:

"Wreszcie Pan rzekł: »Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem«". (wszystkie cytaty według "Biblii Tysiąclecia").

Od razu jednak starotestamentowy Bóg ustala wyjątki. Zagładę przeżyć ma "Noe, człowiek prawy", który "wyróżniał się nieskazitelnością wśród współczesnych sobie ludzi", a także jego rodzina oraz - wbrew wcześniejszym zapewnieniom - po dwoje przedstawicieli wszystkich gatunków zwierząt. Uratować się mają na olbrzymim statku nazwanym "arką". Bóg zwraca się bezpośrednio do Noego, dając mu instrukcje budowy okrętu oraz listę pasażerów:

"sprowadzę na ziemię potop, aby zniszczyć wszelką istotę pod niebem, w której jest tchnienie życia; wszystko, co istnieje na ziemi, wyginie,  ale z tobą zawrę przymierze. Wejdź przeto do arki z synami twymi, z żoną i z żonami twych synów. Spośród wszystkich istot żyjących wprowadź do arki po parze, samca i samicę, aby ocalały wraz z tobą od zagłady. Z każdego gatunku ptactwa, bydła i zwierząt pełzających po ziemi po parze; niechaj wejdą do ciebie, aby nie wyginęły".

(Warto odnotować, że w kolejnym rozdziale Księgi Rodzaju pojawiają się znacznie bardziej rygorystyczne kryteria selekcji zwierząt - wiąże się to z powstawaniem poszczególnych części tekstu w różnych epokach.)

W biblijnej opowieści wszystko wydarza się zgodnie ze złowieszczym planem Boga. Gdy Noe z rodziną oraz zwierzętami wchodzą na pokład arki, zaczyna padać 40-dniowy deszcz, który powoduje katastrofalną powódź trwającą aż 150 dni. Woda zakrywa najwyższe szczyty górskie i zabija wszystkie żywe istoty łącznie z ludźmi. Gdy dzieło zagłady zostaje wykonane, potop kończy się, arka osiada "na górach Ararat", a potem następuje powtórka historii Adama i Ewy, czyli stworzenie świata na nowo, tym razem bez usterek:

"Bóg przemówił do Noego tymi słowami: »Wyjdź z arki wraz z żoną, synami i z żonami twych synów. Wyprowadź też z sobą wszystkie istoty żywe: z ptactwa, bydła i zwierząt pełzających po ziemi; niechaj rozejdą się po ziemi, niech będą płodne i niech się rozmnażają«."

Sens mitu o potopie wskazuje na to, że tylko "moralnie zdrowa" część populacji może liczyć na uniknięcie boskiej kary śmierci i że tylko "ludzie prawi" powołani są do dalszego reprodukowania społeczeństwa. Odwróceniem tego sensu staje się dopiero nowotestamentowa opowieść o Chrystusie, który wykorzystuje wodę nie do zniszczenia, lecz do ocalenia człowieka (a przynajmniej jego duszy). Praktyczną realizacją tej antytezy w tradycji chrześcijańskiej jest do dziś obrzęd chrztu.

Apokaliptyczna widowiskowość opowieści o potopie przemawiała - i wciąż przemawia - do wyobraźni odbiorców, nic więc dziwnego, że pewna część amatorów i naukowców nie ustaje w próbach udowodnienia, że arka Noego istniała naprawdę, albo że przynajmniej naprawdę miała miejsce tak tragiczna powódź, jak zostało to opisane w Księdze Rodzaju. Próby te nierzadko trafiają do publiczności w kostiumie ustaleń czy odkryć naukowych. Czy te spekulacje są uprawnione?

Poszukiwacze zaginionej arki

Masyw Araratu, złożony z dwóch szczytów (Mały Ararat i Wielki Ararat), leży dziś na terytorium Turcji, ale historycznie są to ziemie należące do Armenii, najstarszego chrześcijańskiego kraju na świecie. Ormianie traktują więc Ararat jako część swojej narodowej tożsamości, a opowieść o biblijnym potopie ma istotny wpływ na ich kulturę. W ich języku Armenia to "Hajastan" i nazwę tę ludowa etymologia wywodzi od praprawnuka Noego imieniem Haik (ustalenia historyków są rzecz jasna odległe od tej legendy) .

– Nawet niektóre produkty, które są dostępne szeroko na rynku ormiańskim, bardzo często odnoszą się do imienia Noego – mówił w Polskim Radiu dr hab. Krzysztof Jakubiak, szef polskiej misji archeologicznej w ormiańskim Metsamor.


Posłuchaj
17:18 wykopaliska w metsamor w armenii___v2016013286_tr_0-0_61464459[00].mp3 O badaniach polskiej misji archeologicznej w armeńskim kompleksie osadniczym Metsamor z Krzysztofem Jakubiakiem z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Katarzyna Kobylecka (PR, 2016)

 

Jeśli weźmiemy do ręki którykolwiek ze współczesnych przekładów Pisma Świętego, przeczytamy tam mniej więcej taką treść, jaką podaje "Biblia Tysiąclecia": "miesiąca siódmego, siedemnastego dnia miesiąca arka osiadła na górach Ararat". A jednak badacze Starego Testamentu zwracają uwagę, że sformułowanie "góry Ararat" pojawiają się dopiero w Wulgacie, czyli stworzonego na przełomie IV i V wieku tłumaczeniu Biblii z hebrajskiego i greki na łacinę.

Po hebrajsku "Ararat" oznaczać ma bowiem Urartu, czyli kraj, który dziś pokrywa się z grubsza z historycznymi terenami Armenii. Prawdopodobnie więc oryginalny tekst wskazuje ogólnie na ziemie ormiańskie. Mało tego: gdy w Wulgacie pojawiły się owe "góry", nie było jeszcze jednoznacznego powiązania tego terminu z masywem znanym dziś jako Ararat. Tradycja ta jest jeszcze młodsza i zrodziła się w Armenii około XI wieku. Wcześniej jako miejsce spoczynku arki starożytni wskazywali oddalony o 300 kilometrów szczyt Judi.

To wszystko jednak nie zniechęca tych, których pragnienie odnalezienia wraku biblijnej arki wzmacnianie jest przez niechęć do środowiska oficjalnej nauki oraz - nierzadko - teorie spiskowe na temat mniej lub bardziej określonej grupy powstrzymującej rozpowszechnianie prawdy (rozumianej rzecz jasna jako narracja zgodna z własną interpretacją źródeł).

Jeszcze w starożytności dokładna lokalizacja miejsca lądowania arki wraz z rzekomymi fragmentami okrętu służyły jako jedno z narzędzi ewangelizacji. Kościół przedstawiał się jako ten, który ma twarde dowody na historyczność arki i potopu. Wówczas nikt jeszcze nie szukał budowli Noego, bo przecież była już "znaleziona". W dobie późniejszej, gdy chrześcijaństwo zatriumfowało w Europie i okolicach, siła tego przekazu zmalała. Sprawa okrętu powróciła na giełdę nierozwiązanych zagadek i zaczęła rozpalać wyobraźnię. Zaczęła się epoka poszukiwaczy zaginionej arki.

Od czasów starożytnych, przez średniowiecze i kolejne stulecia nie brakowało śmiałków wyprawiających się po "prawdę". Wielu z nich utrzymywało, że znalazło arkę, część z nich na dowód okazywała kawałek drewna. W XXI wieku prym w tej dziedzinie wiedzie środowisko związane z teleewangelizmem. W 2010 roku jego przedstawiciele ogłosili, że znaleźli arkę w lodowcu na jednym ze szczytów Araratu.

Również i tym razem przedstawiono "dowód" w postaci drewna, ale ponieważ czasy się zmieniły, odkrywcy zapewnili, że zbadali materiał metodą datowania radiowęglowego. Oczywiście wynik tego "badania" zaskakująco ściśle pokrywał się z datowaniem zawartym w Starym Testamencie. Dopełnieniem obrazu jest nieobecność naukowców podczas "odkrycia", skąpe materiały z wyprawy (nakręcono o niej cały film, lecz i tak niewiele na nim widać) i brak możliwości weryfikacji.

Cała sprawa jest dość symptomatyczna dla istniejącego już od dawna ruchu postulującego traktowanie Biblii jako źródła historycznego, choć przecież sam Kościół i jego teologowie zwracają uwagę, że starotestamentowa narracja o potopie nie jest kroniką faktów, ale symboliczną opowieścią o "restarcie" skażonego złem świata, którego nie dało się ocalić w inny sposób, jak przez całkowite zniszczenie i stworzenie od nowa.

Jako taki biblijny mit o potopie jest zresztą tylko jedną z wersji pradawnej tradycji, której początki sięgają przeszłość bardziej odległą niż epoka autorów Księgi Rodzaju.


Posłuchaj
52:03 biblijna arka noego___496_10_ii_tr_0-0_614589d3[00].mp3 O poszukiwaniu arki Noego i biblijnej opowieści o potopie w audycji Hanny Marii Gizy mówią historyk dr Łukasz Niesiołowski i dr Krzysztof Jakubiak (PR, 2010)

 

"Ten, który znalazł życie"

– Pomysł na opowieść o potopie jest zaczerpnięty z tradycji mitologicznej wschodu, z Mezopotamii – mówił w Polskim Radiu dr Łukasz Niesiołowski, historyk starożytności i znawca literatury biblijnej. – Mamy kilka wersji - od Sumerów poczynając, przez literaturę akadyjską - opowieści, w której jakiś wybrany człowiek zostaje uratowany i w łodzi przeżywa potop. Ta sama sekwencja zdarzeń jest obecna w Księdze Rodzaju. Tutaj, w przeciwieństwie do mitologii mezopotamskiej, gdzie istotą opowieści jest poszukiwanie nieśmiertelności, pojawia się jeszcze Bóg jako rozgrywający, Bóg, który może ocalić kogoś, bo kogoś sobie upatrzył – dodał.

Przez wieki jednak nikt w chrześcijańskiej Europie nie miał pojęcia o sumeryjskich inspiracjach dla starotestamentowej historii potopu. Dopiero 3 grudnia 1872 roku na sensacyjnym posiedzeniu Towarzystwa Archeologii Biblijnej w Londynie przedstawiono tłumaczenie tekstu wyrytego około XIII wieku p.n.e. pismem klinowym na glinianych tabliczkach.

Dzieło znane jest dziś jako "Epos o Gilgameszu", uwagę całego świata zwróciła jednak tylko jego część. Była to opowieść o potopie, której fabuła niemal w całości pokrywała się z narracją z Księgi Rodzaju. Zamiast Noego mamy tam Utnapisztima (imię to znaczy "ten, który znalazł życie"), zamiast jedynego Boga mamy jednego z wielu bogów imieniem Enki, a zamiast czterdziestu dni deszczu mamy ich tylko siedem.

Tabliczki nie zachowały się w całości, nie wiadomo więc, co stało za decyzją bóstw, by zatopić cały świat, znajdziemy tam jednak informację, że bogowie byli przerażeni i żałowali tego, co zrobili, a czego najwyraźniej nie mogli już zatrzymać (wygląda na to, że byli bardziej niefrasobliwi niż skłonni do gniewu).

Poza tym jest tak samo, jak w Biblii: przychylny Utnapisztimowi Enki ostrzega go i poleca mu zbudować wielką łódź, aby ocalił od potopu siebie, swoją rodzinę i przedstawicieli wszystkich gatunków zwierząt. A po ustaniu kataklizmu potem załoga i pasażerowie okrętu (tu pod nazwą "Zachowawca życia") wychodzą na ląd i zaludniają go na nowo.

Znawcy Biblii nie mają wątpliwości, że związek między "potopowymi" treściami "Eposu o Gilgameszu" i czterema rozdziałami Księgi Rodzaju jest wyraźny i niezaprzeczalny. – Narracje są na tyle zbieżne, na tyle podobne, że trudno wyobrażać sobie niezależną kreację u autorów biblijnych i autorów mezopotamskich – zauważył dr Łukasz Niesiołowski.

– Wśród większości biblistów panuje dziś konsensus i tego rodzaju zbieżność tłumaczy się w następujący sposób: mamy wspólnoty izraelickie, które w swojej rzeczywistości Kanaanu nie są w stanie wyobrazić sobie potopu. W Palestynie nie ma czegoś takiego jak duża powódź. Po prostu rzeka Jordan, którą da się w zasadzie przeskoczyć, nie jest źródłem wody, która wylewa na tyle, żeby jakieś nieszczęścia spowodować. Natomiast Hebrajczycy zostali w czasach Nabuchodonozora wywiezieni w niewolę do Babilonu, czytali literaturę tamtejszą, włącznie z mitami, też o potopie. I to jest moment, w którym Hebrajczycy mogli tę opowieść wziąć i zanieść dalej, aplikując ją jakoś do swoich potrzeb, używając swojego Boga jako bohatera tej opowieści, dając jakieś teologiczne znaczenie tej opowieści – tłumaczył gość audycji Hanny Marii Gizy.

W mezopotamskim micie Utnapisztim mieszka w Szuruppak, autentycznym starożytnym mieście, którego pozostałości są dziś przedmiotem badań archeologów (wykopaliska prowadzone są na terenie Tell Fara w Iraku). Istotnie, podczas prac w 1930 roku znaleziono tam 60-centymetrową warstwę piasku i gliny, która wyraźnie odcina od siebie dwie warstwy historyczne i świadczy o tym, że miasto nawiedziła powódź. Osady te datują się na około 2900 rok p.n.e., co niepokojąco dokładnie pokrywa się z biblijną datą potopu. Czy to znaczy, że w Szuruppak znaleziono dowód na historyczność tego kataklizmu? Odpowiedzmy od razu: nie.

Gdzie Bóg nie może, tam kometę pośle

Dla wielu osób fakt, że mit o potopie pojawia się w niemal każdej kulturze, jest już sam w sobie wystarczającym argumentem za twierdzeniem, że coś takiego musiało się kiedyś zdarzyć. W 2013 roku w Polskim Radiu wracał na to uwagę filozof i teolog dr Sebastian Duda.

– Opowieści na temat powodzi, na temat tego, że jakaś rodzina ratuje się z tej topieli olbrzymiej, mamy ponad dwieście w różnych miejscach świata, bardzo odległych od siebie. To nie tylko tereny w Mezopotamii, ale nawet w Europie - Walia, Irlandia, Norwegia, ale i dalej: na Karaibach, wśród Indian meksykańskich, na Polinezji, już nie mówiąc o Chińczykach czy Hindusach. 90 procent to opowieści nie tylko o potopie, ale także o ocaleniu jednego człowieka, który daje początek jakiemuś nowemu życiu ludzkiemu na ziemi. A w 80 procentach tych opowieści występuje jakiś statek, na którym ten człowiek zostaje ocalony. W związku z tym, że ta opowieść jest tak żywa i tak podobna w różnych swoich aspektach, pojawiają się sądy, że musiał być taki kataklizm w historii – mówił gość Katarzyny Kobyleckiej.

W 2012 roku kolejnych "dowodów" potwierdzających hipotezę "prawdziwego potopu" szukał oceanograf Robert Ballard, wcześniej sławny odkrywca wraku Titanica, który tym razem uznał, że warto potwierdzić przypuszczenia niektórych geologów na temat Morza Czarnego.

– Wcześniej to, co my nazywamy Morzem Czarnym, było słodkowodnym jeziorem, a mniej więcej 6000 lat temu miała zdarzyć się katastrofa: nagle wody Morza Śródziemnego z pewną gwałtownością wylały się do tego zbiornika czyniąc z jeziora morze. Ten kataklizm spowodował zalanie neolitycznej cywilizacji, która się rozwijała nad brzegami tego słodkowodnego jeziora. Okazuje się, że przynajmniej teza o tym, że to było słodkowodne jezioro, jest już potwierdzona, bo znaleziono pozostałości słodkowodnych skorupiaków. Wyciągnięto także trochę kamiennych i drewnianych artefaktów, i teraz się zastanawiają archeolodzy: czy to już jest dzieło człowieka, czy to jest coś przypadkowego? – relacjonował dr Sebastian Duda.

Robert Ballard jednak podobno wcale się nie zastanawia. – Jego zdaniem właściwie jesteśmy w przededniu ostatecznego udowodnienia, że potop był rzeczywiście i nastąpił właśnie tam – mówił teolog.


Posłuchaj
17:06 ale historia___v2013.mp3 O mitycznych katastrofach z filozofem i teologiem drem Sebastianem Dudą w audycji z cyklu "Naukowy zawrót głowy" rozmawia Katarzyna Kobylecka (PR, 2013)

 

Jeśli jednak porzucimy gdybania i powrócimy na chwilę do Mezopotamii, możemy snuć bardziej prawdopodobne teorie, przynajmniej w odniesieniu do opowieści o Utnapisztimie/Noem. Obszar ten, kolebka tzw. wczesnych cywilizacji rzecznych, był niewątpliwie podatny na powodzie. W południowej Mezopotamii łączą się wody Eufratu i Tygrysu, z których ta druga rzeka wylewała dość często. Były to wprawdzie czymś zwyczajnym, a z perspektywy rozwoju rolnictwa wręcz pożądanym, można jednak czynić ostrożne założenia, że kiedyś powódź przybrała naprawdę katastrofalną postać – i poprzez traumę zachowała się w micie o potopie. To jednak tylko spekulacje.

Z całą pewnością brak archeologicznych i geologicznych śladów przejścia potopu o tak kosmicznej skali, jak to zostało opisane w Biblii. – Przede wszystkim powinniśmy mieć pozostałości archeologiczne nieciągłości osadniczej, tak zwane hiatusy osadnicze – mówił dr Krzysztof Jakubiak w rozmowie z Hanną Marią Gizą. – W osiedlu, które jest zniszczone przez powódź, są jakieś destrukty, które możemy rozpoznać, są jakieś rozmycia ścian, co jest dosyć dobrze rozpoznawalne w materiale archeologicznym. Jeżeli by taki potop powstał, warstwa namułów powinna sięgać by co najmniej kilku metrów. Poza tym obserwowalibyśmy wyludnienie obszarów Bliskiego Wschodu w naprawdę bardzo dużym stopniu, podczas kiedy czegoś takiego nie ma – dodał.

Wiemy jednak, że brak śladów nie zniechęca tych, którzy bardzo chcą, aby choć sam potop okazał się rzeczywistym punktem dziejów ludzkości. Im bliżej naszych czasów i im bardziej przyrasta ludzka wiedza o świecie, tym więcej pojawia się teorii, które, choć samą ewentualność potopu traktują serio, odsuwają na bok boską interwencję, zastępując ją czymś, co brzmi bardziej naukowo.

Istnieje więc hipoteza, że opowieści o potopie to echo zmian klimatycznych i towarzyszących im powodzi wywołanych przez ostatnią epokę lodowcową. Wzrastający poziom mórz mógł zagrażać osadom na niżej położonych terenach, doprowadzając w konsekwencji do starcia śladów niektórych kultur z powierzchni ziemi. Sęk w tym, że nie wydarzyło się to nagle. Epoka lodowcowa trwała niemal sto tysięcy lat. Morze nie wylało się nieoczekiwanie, lecz podnosiło się powoli, dając do zrozumienia obserwatorom, że może kiedyś ich prawnukowie będą musieli wynieść się gdzieś wyżej.

Jedną z najbardziej oryginalnych hipotez ukuł sam Edmond Halley, którego nazwisko stało się słynne dzięki nazwanej po nim komecie. Wprawdzie Halley nie odkrył komety Halleya, zrobił jednak coś znacznie bardziej znaczącego w historii astronomii - w oparciu o rewolucyjne prace Izaaka Newtona wyliczył orbitę kometarną tego ciała niebieskiego, dowodząc, że pojawia się ono na niebie według regularnego okresu, który jest czasem jej obiegu wobec słońca.

Dzięki temu Halley był w stanie zidentyfikować "swoją" kometę w historycznych zapisach dokumentujących jej obecność na firmamencie. Znalazłszy potwierdzenie okresowości, mógł łatwo wyliczyć wszystkie przyszłe i wszystkie przeszłe daty pojawienia się komety. Będąc zarówno uczonym, jak i człowiekiem wiary, doszedł do wniosku, że kometa Halleya, której przelot około 2900 roku p.n.e. mógł zbiec się z czasem biblijnego potopu, mogła doprowadzić do tej właśnie katastrofy.

Owo sensacyjne podejrzenie w 1978 roku powtórzył w Polskim Radiu Maciej Bielicki z Obserwatorium Astronomicznego w Warszawie. – Obliczenia kierunku części materii komety Halleya mogłoby wskazywać, że potop był z nią związany. Możliwe, że część jądra komety zawadziła o Ziemię, czyli uderzyła w Ocean Indyjski i, wywołując olbrzymią falę, spowodowała zalanie lądu – stwierdził.


Posłuchaj
13:33 czekając na kometę___f 19417_tr_0-0_2c4a1d8e[00].mp3 "Czekając na kometę". W audycji Małgorzaty Kownackiej o komecie Halleya i jej badaniu mówią Maciej Bielicki z Obserwatorium Astronomicznego w Warszawie i Grzegorz Sitarski z Centrum Badań Kosmicznych w Warszawie (PR, 1978)

 

Współcześni zwolennicy tej hipotezy nie wskazują konkretnie na kometę Halleya, twierdzą jednak, że można dopatrzeć się śladów uderzenia jakiejś kosmicznej skały w Ocean Indyjski. To właśnie w ten zbiornik ich zdaniem dawno temu uderzyła asteroida, wywołując tak straszliwą falę megatsunami, jakiej człowiek nigdy wcześniej nie oglądał. Fala ta z impetem wdarła się w głąb wielu lądów. Pozostałością tego miałoby być charakterystyczne wydmowate ukształtowanie części ziem Madagaskaru.

Niezależnie od prowizorycznego charakteru każdej teorii na temat rzekomej historyczności potopu i naukowych argumentów przeciwko tej historyczności nie ustaną zarówno poszukiwania arki Noego, jak i śladów mitycznego kataklizmu. I to nawet w obliczu twierdzeń, że jedno i drugie zostało już przecież znalezione. Ta popkulturowa zagadka jest po prostu religijnym odpowiednikiem tajemnicy Wielkiej Stopy czy potwora z Loch Ness - a więc może być ciekawa tak długo, jak długo pozostanie nierozwiązana.

***

Michał Czyżewski

Czytaj także

Sensacyjna przepowiednia z Tęgoborzy. "Nieznane medium" o przyszłości Polski

Ostatnia aktualizacja: 23.09.2024 05:55
Tekst tej przepowiedni ponoć powstał na przełomie XIX i XX wieku podczas seansu spirytystycznego. Ta wierszowana i zagadkowa wizja przyszłości zdobyła wielką popularność zwłaszcza w czasach II wojny, pewnie dlatego, że niosła tak potrzebną wówczas otuchę. Ale według niektórych przepowiednia z Tęgoborzy mówi i o czasach nam współczesnych.
rozwiń zwiń