Po włosku, po angielsku i po polsku
Marian Szamatowicz urodził się 13 lutego 1935 roku w niewielkiej wsi Sztabin w województwie podlaskim. Studiował na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Warszawie, uzyskując specjalizacje z położnictwa i z ginekologii. Potem na stałe powrócił w rodzinne strony, by pracować jako lekarz w Wojewódzkim Szpitalu Położniczo-Ginekologicznego w Białymstoku oraz wykładowca w białostockiej Akademii Medycznej, przemianowanej w 2008 roku na Uniwersytet Medyczny. Dziś jest profesorem tamtejszej Kliniki Rozrodczości i Endokrynologii Ginekologicznej.
37:41 Marian Szamatowicz 2010 Dorota Truszczak.mp3 "Uważam, że niepłodność jest chorobą niedocenianą. Bo mówi się: to nie boli, od niepłodności się nie umiera". O medycznych i biologicznych aspektach metody zapłodnienia in vitro z prof. Marianem Szamatowiczem rozmawia Dorota Truszczak (PR, 2010)
O zapłodnieniu pozaustrojowym Marian Szamatowicz pierwszy raz usłyszał jako dwudziestoparolatek. 1961 roku świat obiegła sensacyjna wiadomość o dokonaniach działającego w Bolonii włoskiego lekarza Daniele Petrucciego (1921-1973), który przez około miesiąc w "szklanej macicy" utrzymał przy życiu zarodek poczęty poza ciałem kobiety.
Pod wpływem krytyki przedstawicieli Kościoła katolickiego Petrucci szybko wycofał się z eksperymentu, ale idea zapłodnienia in vitro pozostała. W kolejnej dekadzie podjęło ją troje brytyjskich naukowców z Cambridge i Oldham. O ich wieloletniej pracy, której zwieńczeniem były narodziny Louise Brown w 1978 roku, opowiada nowa produkcja Netfliksa pod tytułem "Joy".
Film, będący udramatyzowaną mieszaniną prawdy i fikcji, to dobry pretekst, by przyjrzeć się historii procedury zapłodnienia pozaustrojowego również w naszym kraju. Polscy pionierzy in vitro, dzięki informacjom z Zachodu, nie musieli oczywiście zaczynać od zera, nie znaczy to jednak, że nie napotkali żadnych przeszkód na swej drodze.
***
Czytaj więcej:
***
Posłuchaj podcastu z cyklu "Prawda czasu i prawda ekranu" na temat faktów i fikcji w filmie "Joy":
***
Pasja
– Kiedy kończyłem studia, byłem internistą. Chciałem leczyć schorzenia serca, płuc, słuchać, pukać... A potem tak się jakoś złożyło, że zupełnie przypadkowo, gdy byłem jako stażysta na dyżurze, odbyły się narodziny nowego dziecięcia drogą cięcia cesarskiego – opowiadał Marian Szamatowicz w 1989 roku. – Potem przy kawie nieżyjący już profesor Krawczuk zapytał mnie: "a co pan w ogóle robi?". Odparłem: "a nic, chodzę na staż i przyglądam się" – mówił.
Aleksander Krawczuk (1913-1985) był wybitnym specjalistą w dziedzinie medycyny związanej z rozrodem, który po wojnie współtworzył białostocką szkołę położniczo-ginekologiczną.
– Profesor zapytał mnie, czy nie chciałbym popracować trochę naukowo. Zgodziłem się, choć nie byłem świadom, czym dokładnie mam się zająć. A on dał mi literaturę i dostałem trudne, jak na owe czasy, zadanie oznaczanie hormonu wzrostu we krwi. To był w ogóle początek mojej działalności naukowej i myślę, że zdeterminował całe moje postępowanie na następne lata. Wówczas zmieniłem się z internisty w ginekologa. A potem zaczęła się pasja – wspominał Marian Szamatowicz.
***
Czytaj więcej:
***
W czasie, gdy lekarz rozpoczynał swoją przygodę z ginekologią i położnictwem, wspomniany wcześniej Daniele Petrucci dokonał pierwszego zapłodnienia pozaustrojowego. Później, gdy w 1978 roku z Wielkiej Brytanii doniesiono o narodzinach pierwszego dziecka poczętego metodą in vitro, Marian Szamatowicz miał już tytuł doktora habilitowanego i na Akademii Medycznej pełnił m.in. funkcje kierownika Zakładu Endokrynologii Ginekologicznej oraz wicedyrektora Instytutu Położnictwa i Chorób Kobiecych. Ale najważniejsze osiągnięcia były jeszcze przed nim.
Gdy w medycynie rozrodu ludzkiego pojawiła się wreszcie skuteczna technologia pomagająca leczyć niepłodność, która w Polsce dotykała wówczas około miliona par starających się o dziecko, doktor Marian Szamatowicz zainteresował się tym tematem. Mniej więcej wtedy, jak sam mówi, zawód ginekologa-położnika zaczął stawać się jego wielką pasją.
– Te nieszczęsne pary małżeńskie trzeba wziąć pod opiekę, pod skrzydła lekarzy; dać rodzicom ich upragnione dziecko i odrobinę tego szczęścia – mówił w rozmowie z Bogusławem Czajkowskim. – Czy może być coś piękniejszego niż rodzenie się nowego życia? Ten jeden pierwszy krzyk to coś, co jest nie do opisania. A kiedy człowiek może dać radość innym - to jest to coś wspaniałego – wyznał.
13:00 rozmowa z profesorem Marianem Szamatowiczem 1989 Bogusław Czajkowski.mp3 O metodzie zapłodnienia pozaustrojowego z prof. Marianem Szamatowiczem w audycji "Ślady pamięci" rozmawia Bogusław Czajkowski (PR, 1989)
Drużyna in vitro
Pierwsze próby zapłodnienia pozaustrojowego miały miejsce w laboratoriach białostockiej Akademii w 1985 roku. Bezpośrednim impulsem do rozpoczęcia badań w Polsce był krótki staż Mariana Szamatowicza w Göteborgu w Szwecji, gdzie lekarz wyjechał studiować mikrochirurgię jajowodów, a przy okazji miał szansę przyjrzeć się stosowanej tam metodzie in vitro.
Po powrocie do Białegostoku "pewnego wieczoru prof. Szamatowicz zebrał cały zespół i zadecydował, że będziemy się zajmować zapłodnieniem pozaustrojowym" – wspominał prof. Sławomir Wołczyński, cytowany w "Medyku Białostockim", miesięczniku Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. – "Nikt nie odmówił".
Sławomir Wołczyński, wówczas niespełna 30-letni doktorant, w grupie medyków podległych doktorowi Szamatowiczowi był embriologiem, czyli opiekował się zarodkami. Oprócz niego w zespole znaleźli się (tytuły naukowe według stanu obecnego): prof. Waldemar Kuczyński, odpowiedzialny za andrologię, czyli przygotowanie nasienia, prof. Jerzy Radwan (badania USG), dr hab. Euzebiusz Sola i prof. Marek Kulikowski (pobieranie komórek jajowych).
– Gdybym moją pasją był ogarnięty tylko ja sam, to nie byłbym w stanie nic zrobić – przyznał Marian Szamatowicz w Polskim Radiu w 1989 roku. - Mam wokół siebie zespół nieco młodszych, wspaniałych kolegów. W zasadzie moje palce służą do dyrygowania, a wykonawstwo jest ich, ale nie takie na zasadzie ślepego realizowania poleceń, ale pełne zaangażowania intelektualnego i emocjonalnego. To właśnie zaowocowało tym, że w Białymstoku urodziły nam się dzieci z pozaustrojowego zapłodnienia i że nadal to kontynuujemy – dodał.
***
Czytaj więcej:
***
Jedną z kluczowych ról w tej załodze pełnił Jerzy Radwan, który w 1984 roku odbył staż w Pracowni Pozaustrojowego Zapłodnienia Uniwersytetu w Paryżu i Rouen, gdzie nauczył się pobierać komórki jajowe z ciała kobiety przy pomocy podglądu USG. Pobyt we Francji miał jednak nie tylko wymiar naukowy, ale okazał się niezwykle cenny ze względów zaopatrzeniowych. "Brakowało dosłownie wszystkiego: sprzętów, odczynników, a nawet rękawiczek jednorazowego użytku" – czytamy w jego wspomnieniu w "Medyku Białostockim". – "Dzięki kontaktom z Francuzami, mogłem pewne rzeczy przywozić".
Działo się to w połowie lat 80., gdy kryzys gospodarczy w chylącej się ku upadkowi Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej dawał się we znaki w każdej dziedzinie życia. "W sklepach pusto, na stacjach benzynowych też, dotacji żadnych, sprzętu brak, a jeżeli już, to pożyczony... Niczego nie można było kupić, więc wszystko robiliśmy sami, na przykład sami produkowaliśmy wodę" – opowiadał w "Medyku Białostockim" prof. Waldemar Kuczyński.
Woda, o której mowa, służyła do przygotowania odczynników, musiała więc być spreparowana według rygorystycznych warunków. Lekarze podróżowali więc po regionie, badając studnie, wybierali te, w których woda przynajmniej do pewnego stopnia spełniała ich oczekiwania, i przelewali tę wodę do dwustulitrowych beczek. Następnie rozpoczynali proces oczyszczania płynu. "Po około 20 tygodniach z jednej beczki uzyskiwaliśmy 100 mililitrów naprawdę czystej wody" – wspominał prof. Kuczyński.
Medyk bywał w owym czasie również wynalazcą i konstruktorem, wytwarzając, nie zawsze z sukcesem, m.in. igły punkcyjne i katetery (cewniki) do transferu zarodków. Na szczęście nie wszystko jednak trzeba było produkować metodami chałupniczymi. Marian Szamatowicz ze wzruszeniem opowiadał w Polskim Radiu, że część sprzętu do badań udało się zyskać dzięki "pomocy wielu ludzi dobrej woli".
– Potrzebna nam była lupa stereoskopowa produkowana w Polskich Zakładach Optycznych w Warszawie. Kiedy przyjechałem do stolicy i zgłosiłem się do dyrektora do spraw handlowych, on zdecydował, żeby tę lupę mi sprzedać. Wtedy kierownik magazynu powiedział: "ale panie dyrektorze, lupy są tylko i wyłącznie na eksport do Węgier i do NRD", na co dyrektor odparł: "proszę pana, nie będą inni korzystali z naszego sprzętu, podczas gdy nasi lekarze w Polsce chcą pomagać kobietom; proszę przynieść lupę panu profesorowi". A potem kazał odnieść ją do mojego samochodu, żebym mógł od razu ją ze sobą zabrać do Białegostoku – wspominał.
***
Czytaj więcej:
***
Członkowie zespołu prof. Szamatowicza, mimo wielu przeszkód i niepowodzeń, wspominają atmosferę tamtych lat jako wielką przygodę ambitnych pionierów, którzy, często kosztem życia rodzinnego, niekiedy nocami, dążyli wytrwale do celu wyznaczonego przez ich "dyrygenta". Poza tym chcieli udowodnić, że nauka w Białymstoku stoi na wysokim poziomie, bo odezwał się w nich duch rywalizacji.
"Wiedzieliśmy, że są czynione próby w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie przez zespół kierowany przez prof. Lucjana Wiśniewskiego. Prasa też była niezwykle przychylna stołecznemu ośrodkowi. Ciągle pojawiały się doniesienia, że jest już ciąża. Choć jej nie było" – opowiadał prof. Marian Szamatowicz w artykule zamieszczonym w "Medyku Białostockim".
Zdaniem prof. Jerzego Radwana, gdyby ktoś zechciał nakręcić film o zmaganiach białostockich lekarzy w latach 80., powstałoby dzieło równie interesujące jak "Bogowie" o dokonaniach Zbigniewa Religi. Z pewnością finał takiego filmu byłby ukoronowaniem wszystkich perypetii bohaterów. Szczęśliwy koniec ich wyścigu z Warszawą - a zarazem początek nowej ery w polskiej medycynie - nastąpił 12 listopada 1987 roku.
01:58 7 dni w polak tygodnia - pierwsze dziecko z probówki 1987.mp3 "Polak tygodnia - pierwsze dziecko z probówki". Fragment serwisu informacyjnego "7 dni w kraju i na świecie" (PR, 1987)
01:27 7 dni w dziecko z probówki 1988.mp3 "Dziecko z probówki". Materiał informacyjny Polskiego Radia o drugim dziecku z zapłodnienia pozaustrojowego, które przyszło na świat w klinice Akademii Medycznej w Białymstoku (PR, 1988)
***
Czytaj więcej:
***
Magda, czyli radość
Pierwszym dzieckiem urodzonym dzięki poczęciu za pośrednictwem procedury in vitro przeprowadzonej w Polsce jest Magdalena Kołodziej – choć nie jest pierwszą Polką z in vitro, bo ten tytuł przynależy starszej o pół roku Agnieszce Ziółkowskiej, której matka poddała się zabiegowi zapłodnienia pozaustrojowego w Rzymie.
Po przyjściu na świat Magdy Kołodziej polskie środki masowego przekazu od razu ochrzciły ją pierwszym "dzieckiem z probówki", kalkując termin funkcjonujący od lat na Zachodzie (ang. "test tube baby"). Prof. Marian Szamatowicz wielokrotnie dawał wyraz swej niechęci wobec takiego określenia.
– Ja przeciwko tej fatalnej nazwie protestuję – mówił w 1989 roku. To nie jest "dziecko z probówki", tylko "dziecko z pozaustrojowego zapłodnienia". To jest niby różnica słowna, ale w moim przekonaniu o niezwykle istotnym znaczeniu – ocenił. A w 2010 roku w wywiadzie udzielonym Dorocie Truszczak tłumaczył, że nazwa ta przede wszystkim wprowadza w błąd, bo w procesie zapłodnienia in vitro i rozwoju zarodka w ogóle probówek się nie używa.
W wypowiedziach Mariana Szamatowicza takiej krytyki jest jednak mało. W perspektywie lekarza bowiem, choć jest on świadom dyskusji społecznej, politycznej i religijnej toczącej się od lat na temat zapłodnienia pozaustrojowego, przeważa pogląd, że najważniejszy jest wybór dwojga rodziców, którzy chcą spełnić marzenie o dziecku. I gdy uda się im pomóc, po latach nieudanych prób, to "daje to olbrzymią radość".
– Matkę Magdy zobaczyłem jako kobietę leczącą się z powodu niepłodności, zestresowaną, zmaltretowaną, mającą poza tym jeszcze świadomość, że myśmy robili nasze próby leczenia bez sukcesu, bez powodzenia, więc było to trochę wkraczanie na niepewną ścieżkę – wspominał prof. Szamatowicz w 1989 roku. – I jedną z największych radości sprawiło mi to, że potem, jak ona już przyszła i pokazała zdjęcia swojej ukochanej córki, to była inna kobieta. I powiedziała: "panowie, jeśli pozwolicie, to jeszcze raz bym chciała... bo przydałby się braciszek albo siostrzyczka" – relacjonował.
04:36 refleksje uczonych___f 41811_tr_0-0_50cbf562[00].mp3 "O wiele groźniejsze są takie historie jak hodowanie dzieci w probówkach i tego rodzaju rzeczy, które się robi dla pieniędzy, które naukowo poznawczego znaczenia nie mają i które w moim pojęciu są przeciwne zasadzie, że z ludźmi nie można eksperymentować". Wypowiedzi przeciwniczek in vitro tuż po narodzinach Magdaleny Kołodziej (PR, 1987)
19:02 dziecko z probówki___20306_tr_1-1_50c8767c[00].mp3 Reportaż o przeprowadzonym w warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka zabiegu zapłodnienia in vitro i pierwszych dniach ciąży pacjentki leczonej przez dra Jerzego Grzesia (PR, 1988)
14:52 dwie kreski___31_03_iii_tr_0-0_50c8287b[00].mp3 "Zrobiłam test tylko i wyłącznie po to, żeby zobaczyć znowu jedną kreskę i stwierdzić: znowu się nie udało, wypłakać się i zapomnieć. Ale po kilku minutach oprócz tej jednej kreski zaczęła się pojawiać druga kreska". Reportaż o parze, która poddała się procedurze in vitro (PR, 2003)
***
Czytaj więcej:
***
Bibliografia
- "30 lat in vitro w Polsce", z prof. Marianem Szamatowiczem rozmawia Katarzyna Malinowska-Olczyk, w: "Medyk Białostocki", nr 07 (154), listopad 2017
- "Ludzie profesora Szamatowicza", w: "Medyk Białostocki", nr 08 (180), listopad 2020
- "Prof. dr hab. Aleksander Krawczuk (1913-1985)", w: "Biuletyn Okręgowej Izby Lekarskiej", Listopad-Grudzień 2021, Rok XXXII, nr 5 (139)
***
Michał Czyżewski