PAP: W jaki sposób Józef Lipski był przygotowany do pełnienia tak istotnej funkcji jak stanowisko ambasadora RP w Berlinie od 1933 roku?
Prof. Mariusz Wołos: Józef Lipski urodził się we Wrocławiu, ale pochodził z arystokratycznej rodziny z Wielkopolski. Tak jak zdecydowana większość Polaków z jego sfer był wychowany w atmosferze bardzo daleko posuniętej nieufności wobec Niemców. Oczywiście świetnie władał językiem niemieckim i dobrze znał niemiecką mentalność. Studiował prawo w Lozannie. Doskonale więc nadawał się do funkcji dyplomaty odpowiedzialnego w polskim MSZ za kontakty ze stroną niemiecką.
Karierę rozpoczynał w Komitecie Narodowym Polskim w Paryżu, a zatem namiastce rządu tworzonego przez Romana Dmowskiego. Blisko współpracował z Ignacym J. Paderewskim, zwłaszcza podczas paryskiej konferencji pokojowej. Po odzyskaniu niepodległości piął się po kolejnych szczeblach kariery. Pracował jako sekretarz na placówkach dyplomatycznych w Londynie, Paryżu, wreszcie Berlinie. Jednym z jego przełożonych był Kazimierz Olszowski, zapomniana a wybitna postać naszej dyplomacji. Był to mistrz negocjacji, który antypolskie ustawodawstwo pruskie cytował obficie z pamięci, wprawiając tym samym Niemców w osłupienie, ale i wytrącając im skutecznie argumenty przeciwko Polsce.
Lipski był później kierownikiem referatu niemieckiego w Wydziale Zachodnim centrali polskiego MSZ, potem zastępcą naczelnika tegoż wydziału, wreszcie w latach 1928–1933 jego naczelnikiem. To ostatnie stanowisko pozwalało mu nie tylko poznać detale polskiej polityki zagranicznej, lecz i dawało wgląd w najważniejsze wydarzenia rozgrywające się na arenie międzynarodowej. Z takiej właśnie praktycznej szkoły służby zagranicznej wyszedł Lipski. Cenili go kolejni szefowie polskiej dyplomacji – Aleksander Skrzyński i August Zaleski. Co może najważniejsze, przychylnie odnosił się do niego Józef Piłsudski jako faktyczny przywódca państwa po zamachu majowym.
Józef Lipski należał do równolatków ministra Józefa Becka. Ułatwiało mu to znalezienie wspólnego języka ze swoim zwierzchnikiem. Bacznie obserwował rozwój ruchu narodowosocjalistycznego. Wcześnie zauważał wzrost roli NSDAP i pozycji samego Hitlera. Znana jest jego opinia wygłoszona podczas jednej z narad w MSZ w marcu 1932 roku, a więc przed dojściem Hitlera do władzy, w której zwracał uwagę na to, że ruch hitlerowski nabiera "cech pruskich". Należy przez to rozumieć to wszystko, co owa pruskość niesie dla polskich interesów. Z tej perspektywy – jego pochodzenia, wychowania, nieufności do Niemiec (niezależnie od ich aktualnych barw) oraz ocen partii hitlerowskiej przed jej dojściem do władzy – posądzenie go o sympatie pronazistowskie jest całkowicie bezpodstawne.
PAP: Jednak po objęciu funkcji ambasadora Lipski był nazywany "człowiekiem odprężenia polsko-niemieckiego".
W 1933 roku poseł RP w Berlinie, zasłużony dyplomata Alfred Wysocki, został zastąpiony przez młodszego i bliższego ministrowi Beckowi Józefa Lipskiego. W Berlinie i Warszawie ta nominacja była odbierana jako zmiana kursu politycznego i przejaw pewnego odprężenia w stosunkach obu państw. W listopadzie 1933 r. Lipski rozmawiał z Hitlerem. Rozmowa ta otworzyła drogę do podpisania polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy z 26 stycznia 1934 r. Był to niezwykle istotny dokument, ponieważ stanowił filar polityki równych odległości, którą Polska stosowała wobec Niemiec i Związku Sowieckiego. Jej głównym założeniem było przekonanie, że nie należy zbliżać się do jednego z dwóch wielkich sąsiadów kosztem oddalenia się od drugiego. Takie rozwiązanie Józef Piłsudski, który wciąż był głównym architektem polskiej polityki zagranicznej, uznawał za najlepsze, bo uważał, że optymalnym zabezpieczeniem dla Polski są bilateralne układy z zachodnim i wschodni sąsiadem, nie zaś koncepcje bezpieczeństwa zbiorowego, do których odnosił się więcej niż sceptycznie.
Treść deklaracji była znana i wbrew twierdzeniom pojawiającym się w niektórych stolicach (Moskwa, Paryż, Praga) nie istniały żadne dodatkowe tajne protokoły. Niezaprzeczalnym faktem pozostaje stwierdzenie, że Józef Lipski miał wielki wkład w przygotowanie tej deklaracji i był traktowany jako "człowiek odprężenia polsko-niemieckiego".
W jakich okolicznościach padły słowa o pomniku Hitlera, który miałby zostać wzniesiony w Warszawie?
Prof. Mariusz Wołos: Słowa te padły w raporcie (niekiedy określanym mianem "listu") z 20 września 1938 r., skierowanym przez Lipskiego do Józefa Becka. Była to relacja z długiej, ponaddwugodzinnej rozmowy z Hitlerem w Obersalzbergu, a w zasadzie monologu wygłoszonego przez przywódcę Rzeszy. Lipski miał więc ograniczone możliwości ustosunkowania się do wygłaszanych przez niego opinii. W spotkaniu uczestniczył również szef niemieckiej dyplomacji Joachim von Ribbentrop. Kwestia emigracji Żydów pojawia się dopiero w ostatnim punkcie tej rozmowy. Hitler przedstawiając swoją wizję ułożenia na nowo stosunków w Europie, stwierdził, że "przyświeca mu myśl załatwienia w drodze emigracji do kolonii w porozumieniu z Polską, Węgrami, może i Rumunią, zagadnienia żydowskiego". Oczywiście nie chodziło o "ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej", ale o kwestię wysiedlenia społeczności żydowskiej z Europy, którą Hitler uznawał za istotną dla Niemiec i innych państw.
Ten dokument sporządzony przez Lipskiego jest znany historykom od dawna. Nie jest żadną sensacją. Po raz pierwszy został opublikowany w 1958 r., dziesięć lat później ukazał się w USA w angielskim przekładzie, podany do druku przez prof. Wacława Jędrzejewicza. Później raport był przedrukowywany przez wytrawnych znawców dziejów polskiej dyplomacji, m.in. profesorów Jerzego Tomaszewskiego i Zbigniewa Landaua, a ostatnio przez prof. Marka Kornata w tomie "Polskich Dokumentów Dyplomatycznych" za rok 1938. Należy też dodać, że rozmowa dotyczyła przede wszystkim kryzysu czechosłowackiego. Sprawa emigracji żydowskiej była w jej trakcie trzeciorzędna. Dlatego w opublikowanym dokumencie widnieje na samym końcu długiej listy, pod literą "f".
Historycy nie dopatrywali się w tym źródle żadnej sensacji, ponieważ wkomponowywali je w tło ówczesnych wydarzeń. Dwa miesiące wcześniej, w lipcu 1938 r., w Évian-les-Bains z inicjatywy prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta odbyła się konferencja poświęcona kwestii emigracji Żydów poza Europę, ze szczególnym uwzględnieniem terytorium mandatowego Palestyny. Strona polska nie została zaproszona, ale przysłała obserwatora. Wysiłki wielu państw, także dyplomacji amerykańskiej, miały na celu uzyskanie brytyjskiej zgody na otwarcie Palestyny dla emigrantów żydowskich. Było to założenie zgodne z oczekiwaniami syjonistów, którzy pragnęli jak największego wzmocnienia społeczności żydowskiej w Palestynie. Jednak Brytyjczycy nie ugięli się przed oczekiwaniami pozostałych państw uczestniczących w konferencji. Inne państwa, w tym Stany Zjednoczone, również nie były skore do przyjmowania w swoich granicach Żydów.
Jeżeli spojrzymy na rozmowę Lipskiego i Hitlera z tej perspektywy, zauważymy, że bardzo wiele państw, także USA, widziało problem przeludnienia Europy i dążyło do wyjścia naprzeciw hasłom syjonistycznym, aby umożliwić chętnym wyjazd do Palestyny lub osiedlenie w koloniach brytyjskich. Ten kontekst jest najistotniejszy dla oceny słów Lipskiego. Warto jeszcze przytoczyć słowa z dziennika Josepha Goebbelsa, który pod datą 6 lipca 1938 r., a zatem w pierwszym dniu konferencji w Évian, przywołał wywody Ribbentropa na temat sytuacji międzynarodowej: "Obawia się [reperkusji] kwestii żydowskiej. Obiecuję mu postępować nieco łagodniej. Zasada pozostaje jednak niezmienna. I Berlin musi zostać oczyszczony. Poza tym chcemy wkrótce wystartować w świat z wielką akcją propagandową na temat kwestii żydowskiej". To również ważny kontekst tej rozmowy.
Trzeba dodać, że w bogatej spuściźnie tego wybitnego dyplomaty nie ma jakichkolwiek śladów postawy antysemickiej. Lipski nie był antysemitą, i to nie tylko w rozumieniu ówczesnym, lecz i dzisiejszym. Był świetnie wykształconym i dobrze zorientowanym dyplomatą. Bardzo często współpracował z dyplomatami Polakami pochodzenia żydowskiego. Wielu z nich pracowało w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Wśród jego podwładnych podczas służby w Berlinie był konsul w Lipsku Feliks Chiczewski. Swoimi działaniami walnie przyczynił się on do uratowania wielu Żydów pochodzących z Polski, którym umożliwił wyjazd z III Rzeszy. Lipski wiedział o jego działaniach i w pełni je aprobował. Były to działania zgodne z polską racją stanu, zakładającą pomoc tam, gdzie było to możliwe.
W tym przypadku polska dyplomacja w Niemczech pod kierunkiem Józefa Lipskiego podejmowała wysiłki na rzecz ochrony życia polskich Żydów w Rzeszy. Co więcej, jesienią 1938 r., gdy w Niemczech i Gdańsku wzmagała się fala antysemityzmu, a jej kulminacją była noc kryształowa, po interwencjach Lipskiego Hitler zgodził się na przyjazd do Rzeszy części obywateli polskich narodowości żydowskiej wcześniej stamtąd brutalnie wysiedlonych w ramach tzw. Polenaktion, aby mogli "pozamykać swoje sprawy", np. sprzedać swoje mienie lub zabrać je z sobą i wyjechać z hitlerowskich Niemiec. Lipski nie był więc antysemitą, wspierał obywateli polskich narodowości żydowskiej i robił to dosyć skutecznie jak na ówczesne realia.
Jak potoczyły się dalsze losy Lipskiego? Dlaczego w czasie II wojny światowej walczył, często na pierwszej linii frontu, a nie służył w dyplomacji?
Prof. Mariusz Wołos: Po niemieckiej agresji na Polskę opuścił Berlin i przez Danię, Szwecję, Finlandię, Estonię, Łotwę powrócił do kraju. 18 września 1939 r. przekroczył most graniczny na Czeremoszu, aby przez Bukareszt dotrzeć do Paryża. We Francji nie został przyjęty do przez premiera Sikorskiego do służby dyplomatycznej. Jego olbrzymia wiedza na temat III Rzeszy nie została początkowo wykorzystana. Lipski jako ochotnik w stopniu szeregowca zgłosił się do Wojska Polskiego w obozie w Coëtquidan. Szybko awansował do stopnia podchorążego. Podczas kampanii francuskiej brał udział w walkach w szeregach 1. Dywizji Grenadierów. Był na pierwszej linii frontu. W Alzacji dostał się do niemieckiej niewoli, z której uciekł, aby przez Francję i Hiszpanię dotrzeć do Wielkiej Brytanii w celu kontynuowania walki. Awansował do stopnia podporucznika.
Człowiek, którego oskarża się o sprzyjanie lub współpracę z III Rzeszą, niemal całą II wojnę światową walczył z Niemcami. Dopiero pod koniec 1940 r. został oddelegowany do Gabinetu Naczelnego Wodza w Londynie, gdzie pracował jako referent spraw zagranicznych. Gen. Władysław Sikorski nigdy nie traktował go jako zaufanego współpracownika, choć zabrał z sobą w ostatnią swoją podróż do USA na przełomie 1942 i 1943 r. Lipski awansował później do stopnia porucznika, a następnie majora czasu wojny. Nawet jako oficer łącznikowy między Sztabem Naczelnego wodza a MSZ nie stronił od udziału w walkach na froncie. Uczestniczył aktywnie w bojach 2. Korpusu we Włoszech, chociaż miał już pięćdziesiąt lat.
Na emigracji, do śmierci w 1958 roku, dzielił niedole innych Polaków, którzy nie mogli wrócić do kraju. Angażował się zarówno w działania polityczne, jak i naukowo-kulturalne, widząc w tej aktywności żmudną, lecz jedyną drogę do wolności ojczyzny. Początkowo mieszkał w Wielkiej Brytanii, od 1947 r. zaś w Stanach Zjednoczonych. Zmarł w Waszyngtonie, gdzie od kilku lat pracował jako przedstawiciel dyplomatyczny rządu Rzeczypospolitej na Uchodźstwie. Jego zbiory archiwalne zostały zdeponowane w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku.
PAP: Dlaczego postać Lipskiego jest dziś wykorzystywana w działaniach Kremla?
Prof. Mariusz Wołos: Jest to podejmowana w przededniu rocznicy wyzwolenia Auschwitz i wystąpienia Putina w Instytucie Yad Vashem próba wykorzystania oskarżeń Polaków o antysemityzm. Nie pierwsza w wykonaniu Rosjan i zapewne nie ostatnia. To argument nośny na arenie międzynarodowej, obliczony m.in. na reakcję środowisk żydowskich w USA. To szczególnie istotne w kontekście sankcji nałożonych przez rząd amerykański za budowę gazociągu Nord Stream 2. Polska ma swój udział w zwalczaniu tego przedsięwzięcia. Działania rosyjskie mają na celu również zepchnięcie w niebyt historyczny sojuszu niemiecko-sowieckiego z sierpnia 1939 roku, który miał swoje korzenie jeszcze w czasach Republiki Weimarskiej, a nawet podczas pertraktacji bolszewików z państwami centralnymi w Brześciu w latach 1917–1918. Są też adresowane do obywateli Federacji Rosyjskiej wychowywanych w kulcie "Wielkiej Wojny Ojczyźnianej" i "Wielkiego Zwycięstwa" w 1945 r. – mitów fundacyjnych współczesnej Federacji Rosyjskiej, a zatem przedstawiania Związku Sowieckiego nie jako rządzonego przez satrapę totalitarnego mocarstwa, które pozostawało w politycznym i wojskowym sojuszu z III Rzeszą w latach 1939–1941, ale niewinnej ofiary hitlerowskiej agresji, niosącej następnie światu wyzwolenie od "faszyzmu".
W tym przekazie należy absolutnie wykluczyć Związek Sowiecki z odpowiedzialności za wywołanie II wojny światowej, wskazując palcem winnych – uczestników konferencji monachijskiej, w tym Wielką Brytanię i Francję, wreszcie Polskę. To, że wojna nie wybuchła po Monachium, lecz zaraz po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow, nie ma większego znaczenia. Podobnie jak i to, że ta rzekomo kolaborująca z Hitlerem Polska była pierwszą ofiarą militarnej agresji właśnie ze strony III Rzeszy wydatnie wspartej przez Związek Sowiecki. W schemacie tym kolejne sowieckie agresje i aneksje z lat 1939–1940 (Finlandia, Litwa, Łotwa, Estonia, Besarabia, Północna Bukowina) to tylko odbieranie "naszego", czyli tych ziem, które należały wcześniej do Imperium Rosyjskiego, a zatem działanie jak najbardziej usprawiedliwione.
Putin swoje słowa kierował nieprzypadkowo i wiedział, w jakim kierunku formułuje te oskarżenia. Pamiętajmy również, że to wszystko dzieje się kilka miesięcy przed kolejnymi szumnymi obchodami zwycięstwa w "Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej". Jest to więc mechanizm zrzucania swoich win na innych. Nie po raz pierwszy strona rosyjska gra kartą "polskiego antysemityzmu". Przywołanie w tym kontekście Józefa Lipskiego jest bzdurą i fałszowaniem historii. Zaprezentowanie zaś omówionego wyżej dokumentu z 20 września 1938 r. dowodem, że służby rosyjskie nie mają zbyt głębokiej wiedzy, ponieważ jego treść jest od dawna znana historykom.