- I jest tak nawet jeśli obecne Niemcy, przynajmniej militarnie, nie stanowią już jakiegokolwiek zagrożenia dla sąsiadów - podkreśla profesor Engels. - Odmowa wysłania broni na Ukrainę, zaproponowanie Rosji wzmocnienia "neutralności klimatycznej" w zamian za deeskalację konfliktu i wreszcie dostarczenie 5000 hełmów jako jedyna pomoc Ukrainie - wymienił. - To wszystko spowodowało, że niektórzy zastanawiali się, czy to dziwne zachowanie jest jakąś formą celowej mistyfikacji - zauważa.
- Wiele osób próbuje więc odkryć racjonalną i całościową strategię w wypowiedziach niemieckich polityków, analizach niemieckich mediów, a przede wszystkim w konkretnych niemieckich działaniach (a raczej ich braku) wobec Rosji i Ukrainy. Sprowadza się do ponownego podzielenia kontynentu przez Niemcy, zarówno ze względu na ich zależność od rosyjskiego gazu, jak i chęć oddzielenia niemieckiej strefy wpływów w unijnej części Europy od rosyjskiej strefy wpływów na Wschodzie - przekonuje Engels.
Oprócz tego, zaznacza analityk Instytutu Zachodniego, "obecna polityka Niemiec wobec Rosji nie jest już kierowana przez ujednoliconą »pozytywną« strategię polityczno-siłową, jak to miało miejsce w XX czy XIX wieku. Ale raczej przez rozproszoną kombinację różnych, w dużej mierze »negatywnych« imperatywów".
"Zależność energetyczna od Rosji"
Pierwszym przykładem takiego imperatywu jest zdaniem prof. Engelsa zależność energetyczna od Rosji. - Ponieważ nie opiera się na chęci sojuszu z Rosją, ale na surrealistycznej decyzji Angeli Merkel, wzmacnianej ideologiczną presją niemieckich Zielonych, o stopniowym wycofywaniu nie tylko węgla, ale także energetyki jądrowej w ciągu kilku lat, tak by poszukiwanie taniego gazu stało się dla Niemiec bezalternatywną koniecznością - powiedział.
- Można oczywiście powiedzieć, że da się tę energię importować (np. w postaci gazu płynnego) z USA, drożej, ale przynajmniej w ramach tradycyjnego zachodniego systemu sojuszniczego. Jednak tutaj natykamy się na kolejny przykład "negatywnej" polityki Niemiec, ponieważ duża część niemieckiego społeczeństwa i niemieckiej polityki naznaczona jest głęboką niechęcią do USA i NATO w wyniku dziesięcioleci lewicowo-zielonej agitacji przeciwko "amerykańskiemu imperializmowi". To naturalnie przekłada się na pewną sympatię dla (rzekomej) "słabszej" Rosji - uważa Engels.
Według niego tylko w ten sposób można wyjaśnić "paradoks, polegający na tym, że właśnie ci lewicowi politycy, którzy w Niemczech krytykują wszystko, co jest nawet odrobinę konserwatywne, jako »nazistowskie«, lubią ultrakonserwatywną Rosję czy na przykład Iran".
- Ta niechęć do zachodniego systemu sojuszniczego jest także nieco surrealistyczną konsekwencją demilitaryzacji Niemiec po II wojnie światowej. Zamiast autentycznego zakwestionowania pruskiego militaryzmu i odpowiedzialnej postawy wobec użycia siły, Niemcy rozwinęły paradoksalną i nieco dziecinną formę "wojowniczego pacyfizmu", zastępując swoją (zmiażdżoną) militarną arogancję nową, moralną arogancją - twierdzi Engels.
- Przez dziesięciolecia Niemcy trzymały się z daleka od pomocy swoim zachodnim sojusznikom w jakiejkolwiek konfrontacji militarnej z niemal absurdalnym moralizmem, ograniczając się w najlepszym razie do wezwania do "umiarkowania" i wysyłania lekarzy. I oczywiście do sprzedaży swojej broni - podkreśla.
"Policzkiem wymierzonym wszystkim zachodnim sojusznikom"
- Na koniec dochodzimy do powtarzanego do znudzenia argumentu, mówiącego że Niemcy nigdy więcej nie powinny iść na wojnę z Rosją z powodu swojej "historycznej odpowiedzialności". To też jest nie tylko czysto negatywnym uzasadnieniem, ale jednocześnie policzkiem wymierzonym wszystkim zachodnim sojusznikom i niepokojącym zniekształceniem rzeczywistości historycznej. Bo pierwszym celem niemieckiej ekspansji militarnej i etnicznej w przeszłości nie była "Rosja", ale przede wszystkim Polska i Ukraina… - mówi historyk.
- Polska dobrze by zrobiła, po raz kolejny w swojej historii, nie polegając zbytnio na zapewnieniach o "zachodniej wspólnocie wartości" i "solidarności europejskiej", ale raczej rozwijając własny wojskowo-dyplomatyczny system obrony - apeluje badacz.
IAR/PAP/PR24/dad