Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
IAR / PAP
Agnieszka Kamińska 04.06.2012

Pekin tuszuje rocznicę masakry na Tiananmen

23 lata temu chińska armia zabiła kilka tysięcy osób, głównie studentów, na placu Tiananmen w Pekinie. Na protestujących ruszyły czołgi.
Plac Tiananmen - widok obecnyPlac Tiananmen - widok obecnyPAP/EPA/HOW HWEE YOUNG

Demonstracje na największym placu świata trwały sześć tygodni. Domagano się demokracji, wolności prasy i walki z korupcją. 4 czerwca 1989 roku chińskie wojsko rozjechało protestujących gąsienicami czołgów i rozpędziło ogniem z broni maszynowej. Liczba ofiar nigdy nie została ujawniona. Według nieoficjalnych danych, zginęło blisko 5 tysięcy osób, rannych zostało 10 tysięcy, aresztowano prawie dwa i pół tysiąca osób.

Chiński urząd do spraw cenzury zablokował w internecie dostęp do sformułowań mogących kojarzyć się z tragedią sprzed 23 lat - takich jak "czwarty szósty", "dwadzieścia trzy" czy "nie zapomnimy”.

Dla rządzącej w Chinach partii komunistycznej wydarzenia na Placu Niebiańskiego Spokoju - kiedy to wojsko zastrzeliło lub rozjechało czołgami młodych ludzi demonstrujących na rzecz demokratycznych przemian - wciąż pozostają tematem tabu. Partyjni urzędnicy robią wszystko, aby o rocznicy masakry mówiło sie jak najmniej, a najlepiej wcale. Chińskie władze nigdy nie podały liczby ofiar z czerwca 1989 roku.

Zaraz po zajściach, władze aresztowały ponad 2 i pół tysiąca osób, głównie przywódców i najbardziej aktywnych uczestników demonstracji. Kilkanaście osób w procesach politycznych skazano na karę śmierci. Część ze skazanych wtedy na więzienie do tej pory nie wyszła na wolność. Światowa opinia publiczna apeluje o ich uwolnienie.

Protesty w 1989 roku

Masakra dokonana przez armię 4 czerwca 1989 roku stanowiła krwawy finał wydarzeń, które rozgrywały się w Chinach od połowy kwietnia. Studenci popierani przez robotników żądali rozpoczęcia reform politycznych, demokratyzacji życia publicznego oraz rozprawy z narastającą korupcją. Demonstracje wyrażały poparcie dla zmarłego w tym czasie sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Chin Hu Yaobanga, uważanego za zwolennika reform politycznych w Chinach. Stał się on dla wielu młodych ludzi symbolem otwarcia Chin na demokrację. Manifestacje były jednocześnie wyrazem buntu przeciwko komunistycznym władzom.

Na Tiananmen, od połowy kwietnia 1989 roku, protestowały tysiące osób, głównie studenci i robotnicy, mimo obowiązującego zakazu zgromadzeń. Padały żądania demokracji, wolności prasy i walki z korupcją. Po kilku dniach proklamowano okupację Tiananmen. Nowy sekretarz generalny KPCh Zhao Ziyang był gotowy do rozmów, lecz w partii wygrała opcja siłowego rozwiązania sprawy, popierana przez najbardziej ortodoksyjnych polityków.

Na wniosek premiera Li Penga rozwiązanie takie poparł także faktyczny przywódca ówczesnych Chin - Deng Xiaoping. Kryzys zaognił się po 15 maja, z chwilą wizyty w Chinach Michaiła Gorbaczowa. Wtedy na placu rozpoczął się strajk głodowy. Do manifestantów dołączyli studenci z innych miast, robotnicy i dziennikarze. Przygotowując się do rozprawy z demonstrantami wprowadzono w Pekinie stan wyjątkowy, a to spowodowało zaostrzenie protestów. Pierwsze próby rozpędzenia studentów przy użyciu lokalnych oddziałów wojskowych zakończyły się niepowodzeniem.

Dopiero sprowadzona z prowincji 27. Armia na rozkaz władz, nocą 4 czerwca 1989 roku rozjechała gąsienicami czołgów i rozpędziła ogniem z broni maszynowej uczestników protestów. Po zakończeniu akcji wydano komunikat, że pokojowo nastawieni żołnierze zostali zaatakowani przez studentów. Pod koniec czerwca 1989 roku odwołano ze stanowiska Zhao Ziyanga.

Oburzenie chińskiego MSZ

W 23 rocznicę wydarzeń na placu Tiananmen o masakrze przypomniał Biały Dom. "Apelujemy do rządu Chin o uwolnienie osób wciąż odsiadujących wyroki za udział w tamtych wydarzeniach", zaprzestanie prześladowań działaczy i ich bliskich, a także o upublicznienie pełnej listy z nazwiskami osób "bezpodstawnie przetrzymywanych, prześladowanych, więzionych, zaginionych bez wieści i przebywających w areszcie domowym" - powiedział rzecznik Departamentu Stanu USA Mark Toner.

Chińskie MSZ wyraziło w poniedziałek "głębokie niezadowolenie" z powodu tego apelu Stanów Zjednoczonych. Według chińskiej dyplomacji, takie deklaracje stanowią ingerencję "w wewnętrzne sprawy Chin i są bezpodstawnymi oskarżeniami pod adresem chińskiego rządu". W związku z tymi wypowiedziami "Chiny wyrażają głębokie niezadowolenie i zdecydowany sprzeciw" - powiedział na konferencji prasowej rzecznik MSZ Liu Weimin.

Według organizacji praw człowieka Dui Hua Foundation w więzieniu wciąż przebywa ok. 10 działaczy aresztowanych w 1989 roku za udział w protestach.

IAR/PAPagkm

Serwis portalu polskieradio.pl: Radia Wolności >>>