Joanna Roszak we wstępie do swojej książki "W cztery strony naraz. Portrety Karpowicza" napisała, że ta praca powstała "z zadłużenia i zadurzenia". - Każdy czytany przez nas poeta zmienia nasze myślenie o poezji - powiedziała autorka. - Do Karpowicza doprowadził mnie Paul Celan, którego polski poeta tłumaczył. Gdy potem zetknęłam się ze "Słojami zadrzewnymi", nastąpiło we mnie coś w rodzaju trzęsienia ziemi. Musiałam zrewidować wszystko, co myślałam o poezji. I to właśnie jest ten dług, który chciałam spłacić. Karpowicz bowiem był pierwszym uczącym mnie językowej podejrzliwości - wyznała.
- Wejście w tę poezję jest dla mnie czymś, co nazywam wstąpieniem do "zakonu Karpowicza" - mówiła Joanna Mueller, poetka, krytyczka, edytorka, autorka wielu artykułów o poecie. - Wchodzi się w tę twórczość całym sobą, przyjmuje się wszystkie zasady, które artysta nam narzuca. To jest zresztą bardzo niebezpieczne, bo jeśli ktoś sam jest poetą, bardzo łatwo jest mu uciszyć czy nawet utracić własny głos. Karpowicz jest twórcą zawłaszczającym wszystko. Z pewnością więc nie jest to poezja dla każdego. Z drugiej strony z moich doświadczeń wynika, że na jego najwcześniejsze wiersze bardzo żywiołowo reagują uczniowie szkół - dodała.
Według Jana Stolarczyka poeta był kimś w rodzaju "egzystencjalnego pielgrzyma". Nigdy nie mógł zagrzać miejsca, musiał wędrować, zarówno biograficznie, jak i poetycko. - Karpowicz to był taki Pan Bóg, ktoś, kto nie mógł się powtórzyć - stwierdził Jan Stolarczyk. - Był kimś, kto mówiąc stwarzał świat od nowa, jakby jego metafora i jego słowo były po raz pierwszy wywiedzione w świat, po raz pierwszy nazywały. Miał poczucie odpowiedzialności za słowo i bycia prawdziwym kreatorem - powiedział.
W "Notatniku Dwójki" usłyszeliśmy również nagrania z archiwum Polskiego Radia, w których Tymoteusz Karpowicz opowiadał o swoim tomie wierszy "Słoje zadrzewne".
Audycję przygotowała Dorota Gacek.
mc