- Jako student dorabiałem zamiataniem w elektrociepłowni Żerań i tam był pan Wrzosek z Bródna, który tak fenomenalnie zmiękczał - rozmarzył się w audycji z cyklu "Nasz język współczesny" słuchacz, warszawiak.
Mówi się git, ustrojstwo, frajer? Dziś to już nie jest takie łatwe, ale gwarę w stolicy wciąż można usłyszeć. - Jeszcze na Targówku, jeszcze trochę na Pradze funkcjonuje - wymieniała Agata Hącia. - Ale w większości gwara zanikła. To się wydarzyło pod koniec wojny - odpowiadał jej Radosław Pawelec. - Nastąpiła wymiana ludności. Warszawa poniosła w czasie wojny wielką stratę rodowitych warszawiaków. Część rozproszyła się po świecie, część zginęła.
Gwara warszawska rozwijała się wcześniej spokojnie przez ponad sto lat. Była bardzo różnorodna, każda część miasta miała swój język. Jakie miała cechy wspólne? Opierała się na dialekcie mazowieckim. - Lypy, kedy, wengel, nogamy, renkamy, na mniasto - wymieniała Hącia. - Charakterystyczne było mylenie grup "mi" z "mni" i "ke", "ge" z "kie", "gie". Tego nabywało się bezwiednie, osłuchując się ze swoim pierwszym środowiskiem. Bardzo trudno się takich cech pozbyć - tłumaczyła.
Ale do mówienia gwarą warszawską potrzebna była także nie lada wyobraźnia. Język, jak mówią znawcy, był napuszony, co oznaczało, że w Warszawie nie mówiło się stróż, tylko rycerz miotły, nie mówiło się dorożkarz, tylko rycerz bata, no i nie mówiło się żul, tylko rycerz nocnego przemysłu. Ta napuszoność szła w parze z barwnością opisu i to trochę w tym mieście zostało. W Warszawie do dziś czasem nie chodzi się spać, tylko się tonie w objęciach Morfeusza.
Audycję przygotowała Małgorzata Tułowiecka.
usc