Adwent na Kurpiach
- W domu rodzinnym to było tak: Jak następował Adwynt świanty, to ludzie, jak podjedli z mięskiem okraszone w sobotę, to nie jadli tak aż w świanta. Tylko pościli! Były zurki gotowane, barszczyk buraczkowy, serwatkowy zurek, kapustę z grzybkami. A okraszone było tylko olejem. Olejem swojej roboty. Lnianym. I była gotowana kasza i kraszona tylko tym olejem podsmażanym z cebulką. I były piecone „wychopnie”. Z pszenicy jaryj, na zakwasie chlebowym – opowiadała o czasie Adwentu na Kurpiach śpiewaczka Zofia Warych. Czym były „wychopnie”? Placuszkami podobnymi do podpłomyków, wypiekanymi w piecu chlebowym. – Jak się zarobiło tego ciasta to takie kilka się upiekło „wychopniów”! Ciasto było posypane otrębami, na łopacie chlebowej położone, ładnie umuskane, przeżegnane tak, jak to do pieca gospodynie robiły, posypane makiem i na arcie były pieczone. Jak była większa rodzinka, to i kilka „wychopni” było pieczonych. A jak się te „wychopnie” piekły, jak się przechodziło wkoło tego mieszkania! To taki był przepiękny zapach tego pieczywa! A jak się na stół porozkładało te „wychopnie” to wyglądały i pachniały jak baby świąteczne!
W pamięci pani Zofii Warych przetrwały też opowieści o starszych zwyczajach adwentowych, których sama śpiewaczka już nie doczekała.
- Mamuśka opowiadała, że za jej bytności to nawet z mlekiem nie jedli w Adwencie. Post był bardzo ścisły,, niczym się nie różnił Adwent od wielkiego postu. Lepiej mogły jadać tylko matki w stanie błogosławionym, matki karmiące, dzieci, które nie były u pierwszej komunii. A tak, wszyscy pościli! Pościli, nie chorowali! Zdrowymi byli i po 100 lat żyli!
Wszyscy pościli! Pościli, nie chorowali! Zdrowymi byli i po 100 lat żyli! Zofia Warych
W domu rodzinnym Zofii Warych było „niczym w kościele”, jak wspomina śpiewaczka. Wiele pieśni pani Zofia wyniosła jeszcze z rodzinnych progów.
- A było i bardzo dużo opowieści w moim domku! Moja babcia bardzo dużo nam opowiadała. Bo nie było telewizorów, radiów. A opowieści były z życia wzięte. Może coś tam było dołożone… Babcia opowiadała nam, że kiedy przyszła Wigilia, a we wsi mieszkał taki duży gospodarz. Kiedyś nie robili w kunie tylko w woły. I on te woły takie miał ładne, tak o nie dbał. Gospodarz, kiedy jego żona poszła na pasterkę, postanowił iść do wołów, złożyć im życzenia. Pozawijał opłatki w chleb i poszedł do stajni. Podchodzi, bo to był Maciek i Wojtek, te woły. Podchodzi on do Wojtka i mówi: „Wojtuś, życzę Ci zdrówka, żebyś tak samo dobry był i mi tak dobrze służył!”. Maćkowi te same życzenia złożył. A słyszał, że stworzenie w pasterkę o północy rozmawia. I postanowił posłuchać, jak te woły będą ze sobą rozmawiać. Na dwunastą biją w kościele dzwony, wół Maciek do Wojtka mówi: „Słuchaj, nie bardzo. Tak mi cianzko. Bo nasego gospodarza to dzisiaj wyzieziom. A kto o nas będzie tak dbał jak on?”. A gospodarz, jak usłyszał, to poszedł do domu, usiadł koło pieca i siedzi. Umartwiony. Tak doczekał rana. Zaprzągł woły w sanie i pojechał do kościoła. Ale po drodze woły tak się czegoś zlękły, że w największy rów wpadły. I gospodarz został zabity. Te woły stały nad nim, tak go żałowały i tak płakały, że łzy to im się jednym ciurkiem lały. Jak pogrzeb się odbył, to nawet z podwórka nie chciały go odwieźć na cmentarz. Tak gospodarza te woły kochały. A on te woły.
Opowieściom i pieśniom towarzyszyły drobne prace domowe. W czasie Adwentu przygotowywano ozdoby na święta. Obrazy należało ustroić, położyć na stół kwietne stroiki przy Matce Boskiej. A i zabawki na choinkę: ptaszki, bombki, łańcuchy należało zrobić ręcznie.
- A podłoga! To była jak słońce błyszcząca. Obrazy przystrojone, poduchy na łóżku wyhaftowane. Do domku wchodziło się jak do bajki!
Na dunaj!
Do okresu kolędniczego mamy jeszcze chwilę, ale już dziś wspominamy o ciekawej inicjatywie Gminnego Ośrodka Kultury w Łukowej… „Dunaje” to kolędy życzące, śpiewane przez kawalerów pod oknami panien w okresie Bożego Narodzenia. Tradycja dunajowania wciąż żyje! GOK w Łukowej po raz kolejny ogłosił akcję „Lubelszczyzna Dunajuje”. Na czym polega akcja dunajowania w Łukowej? Jak wygląda dziś dunajowanie na Lubelszczyźnie? O tym usłyszeliśmy w materiale Piotra Dorosza.
- To druga edycja świąteczno-noworocznej akcji – mówiła Wiesława Kubów, dyrektorka GOK w Łukowej – będzie się ona rozwijała na facebooku na stronie Lubelszczyzna Dunajuje. Akcja będzie miała inny, niż w ubiegłym roku charakter. Wcześniej była dedykowana tylko mężczyznom i chłopcom. Tegoroczna edycja przeznaczona jest także dla kobiet!
Choć dunajowanie było tradycyjnie stricte męskim zajęciem, wiele kolęd życzących było śpiewanych również przez kobiety. Należy pamiętać, że kolędy życzące w wielu przypadkach mają tematykę świecką, bardzo często związaną z zalotami młodych.
W naszej akcji chodzi o to, by kultura polska, której korzenie są jeszcze przedchrześcijańskie, zaistniała. Wiesława Kubów
- Chcemy reaktywować tę kulturę. Wierzymy, że w pamięci ludzi żyją jeszcze świeckie kolędy, związane np. z zamążpójściem. W naszej akcji chodzi o to, by kultura polska, której korzenie są jeszcze przedchrześcijańskie, zaistniała. Ta nowoczesna forma, na portalu społecznościowym ma być też formą przywoływania dobrych życzeń na lepsze jutro, dobrej energii i nadziei na lepsze jutro.
Dyrektor GOK w Łukowej zachęca do nadsyłania swoich interpretacji kolęd życzących. Wezmą one udział w konkursie, którego rozstrzygnięcie odbędzie się pod koniec stycznia. Wszystkie szczegóły znajdują się na profilu społecznościowym „Lubelszczyzna Dunajuje”!
- Dzięki temu, że zeszłoroczna akcja została nagłośniona medialnie, również dzięki Programowi 2 Polskiego Radia, ci, którzy mieszkają w Łukowej, poczuli się zauważeni. To, co tu dzieje się naturalnie, nagle zostało podniesione do rangi ważnego! Ci, którzy jako chłopcy, 40 lat temu, uczyli się dunajowania, nagle stwierdzili: „przecież my umiemy dunajować”! Cieszę się ogromnie, że Ci panowie, prowadzący potężne gospodarstwa, działający w dużych firmach, czują potrzebę włączenia się w tę tradycję! – mówiła Wiesława Kubów.
Jeszcze 40 lat temu było około 4-5 grup, w każdym sołectwie w Łukowej. Dziś działa jedna grupa. Niemniej kontynuuje niemal nieprzerwanie dziedzictwo dunajowania.
- 40 lat temu każda grupa miała zarezerwowana swój teren, na który nie wpuszczała innej! Kawalerowie mieli tam swoje dziewczyny. Przez ten czas zmieniła się także forma zapłaty. Po wojnie dunajnicy cieszyli się kawałkiem ciasta czy wędliny. Był to czas biedy. Teraz zapłatą są głównie pieniądze. Myślę, że to, co się nie zmieniło, co zostało, to radość. Dunajnicy przynoszą szczęście!
***
Tytuł audycji: Źródła
Prowadził: Piotr Kędziorek
Data emisji: 10.12.2021
Godzina emisji: 15.15