Niektóre ze swoich przygód Bieńkowski opisał w książkach, ale materiału nie brakuje na kolejne publikacje. I tak do naszych rąk trafia wydana ostatnio pozycja – „Trzymałem węża w garści”. Książka opowiada o ostatniej generacji wiejskich muzykantów, ich obyczajach i muzyce. To przejmujące historie o codzienności na wsi, poszukiwaniu muzykanckich śladów, wielkości i upadku tego świata. Ponad 150 opowiadań i 120 fotografii.
Bieńkowski zaczął pisać o wsi. Swojej, niewypowiedzianej, wsi lat 70.-80. Niebawem pojawili się muzykanci. Powoli są wprowadzani w tekst. Wraz z kodami kulturowymi, które autor poznawał przez kilkadziesiąt lat podróży za muzyką.
- To było tak: skończyłem książkę „1000 kilometrów muzyki”. Byłem taki wypruty! Nie wiedziałem, co ze sobą robić. Siedziałem sam na wsi. Jak długo można samemu… to z kimś się napiję… a z kim? Z miejscowymi! Poszedłem tam, gdzie zbierali się przy sobocie. Sączymy sobie, a jeden z nich, taki zakapior mówi do mnie: „Ty podobno książki piszesz…”. Odpowiedziałem, że czasami mi się zdarza. Zmierzył mnie groźnym, pijackim wzrokiem i mówi: „To musisz o nas napisać. I, żeby mi się nazywała «Trzymałem węża w garści»”. Zatkało mnie. Facet wymyślił genialny tytuł! Jego wieloznaczność w tej sytuacji! To coś groźnego, pięknego i coś, co jednocześnie się wymyka!
Świat z książki Bieńkowskiego jest surowy. To dawne, dziś rzekłoby się „zapadłe” wioski, bez sklepów, asfaltowych dróg, prądu, wygód sanitarnych. „Siła młodości” – kwituje nasz rozmówca – „Przecież wtedy byłem młody!”. Jednak to właśnie ta wieś odcisnęła piętno w sercu etnografa. „Ta wieś grała”.
- Wieś, w której osiedliłem się przypadkiem, bo nieopodal była rzeka i miasteczko, w którym urodziła się moja matka, grała. To było niezwykłe! Region Kajoków, w którym w każdej wsi było po kilku muzykantów! Jedyna rzecz, która była problemem, z którą musiałem się uporać to był brak instrumentów. Oni zostali tak szybko odsunięci od grania, że pierwszą ofiarą padły basy. Bębny były przebite. Moim pierwszym zadaniem były rekonstrukcje: dostarczyć basy, dostarczyć bębny! W wielu przypadkach również skrzypce. Nagrody za to były różne. Pamiętam Jana Lewandowskiego. Człowieka o niezwykle łagodnej twarzy. W 60. latach chodził jeszcze z basami. Przyjechałem do niego w 1998. Trzydzieści lat nie grał! Powiedział, że nawet by spróbował. Ale nie ma nic. Posprzedawał. Powiedziałem, że przywiozę mu skrzypce. A on mi na to, że niedaleko mieszka jego kuzyn, co grał z nim na basach, a obok sąsiad bębnił… Znaleźć całą kapelę, która nie jest „douczona”, tylko autentyczna, to było niezwykłe! – mówi Bieńkowski.
Nie brakuje historii muzykantów niegrających od lat, ale rozpromieniających się na widok przywiezionych przez Bieńkowskiego instrumentów, nie brakuje gwarnych karczm ze wspomnień wiejskich bohaterów etnografa, opowieści wzruszających, bawiących. Każda jest barwna i przesiąknięta atmosferą dawnej wsi…
„Jak pierun zasunął to chłopy zamilkły. W karczmie cisza. Chłopy wstają, rzucają czapki na ziemię i w płacz. Ten skończył grać, chłopy podniosły czapki, założyły i poszły sobie. Bo, panie, muzyka to jest i do żalu, i do tańca”. Ta opowieść mówi wszystko o tej muzyce dla mnie. Andrzej Bieńkowski, przytaczając opowieść jednego ze swoich bohaterów.
1947 rok w Odrzywole. Młody chłopak, Józef Piecyk, jedzie z ojcem odkupić skrzypce po Boguszu. A kupowanie skrzypiec po sławnym muzykancie to symboliczne przejęcie jego wielkości. Targowali się do upadłego – udało się! Idą do karczmy opić sukces. Dzień targowy, więc w karczmie gęsto, gwarno. Karczemni goście wypatrzyli skrzypce…
- Jak to na wsi, oni już wiedzieli, że to Boguszowe skrzypce. I wołają: „Te, daj skrzypce temu dziadkowi, on jest dobry! Daj mu te Boguszowe, niech co zagra!”. A tłok był taki, że Piecyk nie mógł do niego. Skrzypce wędrowały nad głowami tłumu… W końcu dotarły. A ten dziadek to był nie kto inny, a sławny Jaźwec. Legendarny skrzypek. Bierze te skrzypce. Opowieść brzmi tak: „Jak pierun zasunął to chłopy zamilkły. W karczmie cisza. Chłopy wstają, rzucają czapki na ziemię i w płacz. Ten skończył grać, chłopy podniosły czapki, założyły i poszły sobie. Bo, panie, muzyka to jest i do żalu, i do tańca”. Ta opowieść mówi wszystko o tej muzyce dla mnie.
Bieńkowski opisuje w książce wieś, w której przyszło mu żyć i tworzyć, malować. To właśnie ona jest punktem wyjścia do opowiedzenia historii „wiejskich typów”, muzykantów, po raz pierwszy ujawnia się w książce sam autor.
- Musiałem do tego dojrzeć. Wydawało mi się, że w porównaniu do tych muzykanckich historii, moja przygoda jest mało ciekawa. Dlatego w poprzednich książkach niemal nie istniałem. Próbowałem być do bólu obiektywny, jakbym „pisał donosy do najjaśniejszego pana”, jak to kiedyś określiłem. Natomiast tutaj chciałem być pewnym przewodnikiem, by ludzie zobaczyli wszystko moimi oczami. Chciałem przybliżyć ten klimat, te zapachy. Do tego potrzebny był „przewodnik”, którym jestem. 40 lat na wsi, 30 lat zajmowania się muzykantami… – mówił Bieńkowski. – Każda kultura posiada swoje tajne znaki, które są niezwerbalizowane. I każdy w niej przebywający te znaki zna. Wiemy, jak się zachować, co powiedzieć. Nie ma na to spisanego kanonu! To po tym tajemnym świecie próbuję być przewodnikiem.
O nowej książce Andrzeja Bieńkowskiego rozmawialiśmy z samym autorem. Nie zabrakło pełnej humoru i swoistej wrażliwości gawędy naszego etnografa.
Andrzej Bieńkowski ,"Trzymałem węża w garści"
Zaprosiliśmy także na Festiwal Azji Centralnej w Muzeum Azji i Pacyfiku.
Słuchaliśmy m.in.: Kazimierza Meto z Gliny, Kapeli Metów, Alima Qasimova – azerskiego śpiewaka.
***
Tytuł audycję: Źródła
Prowadziła: Magdalena Tejchma
Data emisji: 20.10.2022
Godzina emisji: 15.15