Niedawno ukazała się książka o jego życiu pióra Andrzej Makowieckiego, pt. "Ja Urbanator. Awantury muzyka jazzowego". Niezwykle barwna biografia niespokojnego ducha i człowieka o fascynującym życiorysie. Urbaniak zdecydował się na publikację m. in. ze względu na "długoletnią przyjaźń" z Makowieckim.
– Znamy się od dzieciństwa; miałem 16 lat, gdy grałem w jego zespole - opowiada słynny muzyk w studiu Czwórki. - Z trębacza stał się pisarzem; któregoś dnia przyjechał do Nowego Jorku i oznajmił, że właśnie ukazała się książka Milesa (Daviesa – przyp. red.). Jeśli chcesz, to napiszemy twoją biografię. Odpowiedziałem: proszę bardzo.
Zdaniem Urbaniaka bowiem "niektóre sprawy trzeba przedstawić takimi, jakimi są". – Warto mówić prawdę – deklaruje muzyk. – Uważam, że moje życie było, jest, i jestem pewien, że dalej będzie, kolorowe, pełne przygód i wydarzeń.
Jego miłość do jazzu narodziła się w kraju socrealistycznym, w którym ten rodzaj muzyki traktowany był jako wyskokowy, imperialistyczny, zły. Urbaniak usłyszał jazz w radiu Wolna Europa oraz w Głosie Ameryki.
– Tam natrafiłem na muzykę, o której nie wiedziałem, że w ogóle istnieje, i po prostu się zakochałem – wspomina artysta. – Szybko znalazłem kompanów, którzy też, jak się okazało, tego słuchali, i zaczęliśmy grać.
Urbaniak zaczynał jednak edukację muzyczną od skrzypiec, które do dziś pozostają jego głównym instrumentem. Ale dopiero, gdy matka kupiła mu saksofon, "poczuła, że straciła syna" (jak zapamiętał jej słowa sam artysta). – Miałem wtedy jakieś 15-16 lat. Zacząłem chodzić na koncerty. Wówczas Andrzej Makowiecki grał na trąbce i miał zespół Tiger Rag, w którym potem miałem przyjemność grać właśnie jako saksofonista.
Michał Urbaniak eklaruje, że do życia potrzebuje wolności jak tlenu. - Urodziłem się w kraju, w którym do dzisiaj nie ma 100-procentowej wolności osobistej, a ja kocham być wolny. Zostawcie mnie w spokoju – mówi. – Jeśli wyjdę w piżamie na ulicę, to nie znaczy, że jestem wariatem ani idiotą, tylko że miałem ku temu jakiś powód. Jedynym dobrym dla mnie miejscem okazał się Nowy Jork.
Więcej - m. in. o tym, dlaczego bez jazzu nie byłoby dziś rapu i o "dzisiejszej stagnacji stylu" - dowiesz się, słuchając całej czwórkowej rozmowy bądź oglądając ją na wideo.
(kd)