Indeks WIG przez ostatnie 12 miesięcy zyskał 6 procent, niemal trzykrotnie mniej niż nowojorski Dow Jones Industrial (21 procent), oraz pięciokrotnie mniej niż DAX, główny indeks giełdy we Frankfurcie (blisko 30 procent). – Różnica jest ogromna, ale podobnie źle mają się również inne rynki wschodzące, do których warszawska giełda też się zalicza - mówi Hubert Kozieł z "Rzeczpospolitej".
Dlaczego nasza giełda tak słabo wypada i nie garną się do niej inwestorzy? Zdaniem Rolanda Paszkiewicza z Centralnego Domu Maklerskiego Pekao S.A, pierwszy powód to kwestia naszej polityki fiskalnej i monetarnej. – Polska jest jednym niewielu krajów, gdzie obie te polityki w 2012 roku są zacieśniane (widać niechęć do obniżania stóp procentowych co sprzyja złotemu i obligacjom, ale jest niekorzystne dla rynku akcji). To powoduje, że mniej jest pieniądza w gospodarce i na rynkach monetarnych i jest on droższy. Po drugie, polskie przedsiębiorstwa nie radzą sobie tak dobrze, jak przedsiębiorstwa amerykańskie, pożyczają na wyższy procent, ich koszty są znacząco wyższe a co za tym idzie i zyski przez nie generowane są niższe. Kolejna kwestia to to, że największe spółki jakie mamy na warszawskim parkiecie (banki, spółki energetyczne, spółki z WIG 20) nie są z branż preferowanych przez inwestorów. Dodatkowo osiem z dziesięciu największych firm, o największej kapitalizacji na warszawskim parkiecie to firmy de facto kontrolowane przez państwo. Przy mniejszym zaufaniu globalnych inwestorów do działań państwowych, na pewno w jakiś sposób rzutuje to na ceny akcji tych przedsiębiorstw. I kolejna rzecz to kwestia słabości naszego rynku kapitałowego od strony inwestorów. Do tego dochodzi także postrzeganie naszego regionu Europy jako rynku wschodzącego, nie do końca pewnego.
Można by zatem sądzić, że inwestorzy nie mają zaufania do polskiego rynku finansowego, a jednak popyt na złotego, czy na obligacje skarbowe świadczy o czymś odwrotnym. – Rentowność polskich obligacji dziesięcioletnich wynosi około 4,9 procent podczas gdy włoskich – 5,7 procent, a hiszpańskich około 6,2 – mówi Hubert Kozieł. Rentowności nie są dramatycznie odległe, ale jednocześnie Polska mimo wszystko jest uważana za kraj o wiele stabilniejszy, a jego dług o wiele bezpieczniejszy od hiszpańskiego czy włoskiego. Poza tym inwestycja w obligacje daje możliwość szybkiego odzyskania pieniędzy, szybszego niż byłoby to w przypadku sprzedaży akcji.
Nie tak dawno wiele mówiło się o spowolnieniu największej gospodarki świata – Stanów Zjednoczonych. Tymczasem obecny ruch na giełdowych parkietach za oceanem świadczy o jej szybkim ożywieniu. Jak zauważa Roland Paszkiewicz przyczynia się do tego także pomoc państwa. – Tani koszt finansowania, stymulacje państwowe, powodują, że dla amerykańskich przedsiębiorstw środowisko działania jest dużo bardziej przyjazne niż dla polskich firm. W Polsce mamy splot czynników, które zdarzył się po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat. Mamy spowolnienie popytu wewnętrznego, popytu konsumpcyjnego i inwestycyjnego, a do tego wzmocnienie złotówki. Polskie przedsiębiorstwa nie mają niestety takiego komfortu jak przedsiębiorstwa amerykańskie, których zdolność do generowania zysków, m.in z uwagi na koszty funkcjonowania jest dużo większa. Inwestorzy widza, ze zyski przedsiębiorstw się poprawiają, często w dwucyfrowym tempie i doceniają to kupując akcje.
Jednak i za oceanem pojawia się element niepewności. To jesienne wybory prezydenckie. Jak zauważa Hubert Kozieł, niektórzy przewidują nawet bardzo duże spadki na amerykańskiej giełdzie. – Inwestorzy mogą wycofywać się z giełdy i poczekać na to kto zostanie lokatorem Białego Domu i jaką politykę będzie prowadził. Zapowiada się także wygaśnięcie ulg podatkowych ustanowionych w czasie administracji prezydenta Georga Busha, a także możliwość automatycznych cięć fiskalnych o ile Kongres USA nie porozumie się z prezydentem.
Co jednak z robić aby pobudzić także Warszawską Giełda Papierów Wartościwych i skłonić inwestorów do kupowania akcji na naszym parkiecie? – W dużej mierze sytuacja na WGP zależy od tego jak będzie wyglądała sytuacja w strefie euro – przyznaje Hubert Kozieł. – Od tego czy kryzys będzie się zaogniał, czy politycy i Europejski Bank Centralny, a także Fed w USA zdecydują się na dalsze dodrukowanie pieniądza. Jeśli tak, może to być kolejnym zastrzykiem dla rynków. Dzięki temu może zmienic się także postrzeganie naszego regionu, jako miejsca do inwestycji. – Podczas poprzedniej fazy rozluźnienia polityki pieniężnej w USA napływały fundusze głównie na rynki wschodzące, w tym do Polski.
Rozmawiała Halina Lichocka.