Logo Polskiego Radia
Polskie Radio
migrator migrator 16.12.2008

Opozycja mogła więcej

"W ciągu ostatniego roku partie opozycyjne mogły zrobić więcej, by obecnie cieszyć się wyższym poparciem" - mówi Marek Migalski.
Opozycja mogła więcejfot.Wikipedia


Rozmowa z Markiem Migalskim, politologiem z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Czy Pana zdaniem sejmowa opozycja dobrze wykorzystała pierwszy rok kadencji?

Ten rok jest tak samo zmarnowany dla rządu, jak i dla opozycji. Gabinet zmarnował go, gdyż przyspieszył prace legislacyjne i reformowanie kraju dopiero w październiku, w ramach tzw. rewolucji październikowej. Nasuwa się stwierdzenie, że w marcu czy styczniu niczego specjalnego nie robił, więc zmarnował czas. Podobnie można by powiedzieć o opozycji. Nie wykorzystała ona czasu, by budować swoją pozycję i popularność w oczach społeczeństwa.

Rząd na pewno mógł zrobić więcej. Wydaje się także, że opozycja mogła zrobić więcej. Zarówno SLD jak i PiS popełniły błędy, ostatni rok mogły lepiej wykorzystać, by cieszyć się obecnie większym poparciem społecznym. Jednak zmiana ta i tak nie byłaby zbyt duża. Na pewno nie skutkowałaby zmianą kolejności partii w sondażach. PiS i SLD mogłyby maksymalnie uzyskać o parę procent większe poparcie niż mają dzisiaj. Wszystko dlatego, że społeczeństwo premiuje partie zwycięskie. Do jej elektoratu dołączają się wyborcy niezdecydowani. Przez kilka miesięcy ma ona premię w sondażach za to, że okazała się skuteczniejsza i najlepsza. Dlatego nawet przy lepszej strategii partii opozycyjnych to PO miałaby największe poparcie społeczne.

Czy poczucia zmarnowanego czasu nie pogłębiają np. medialne doniesienia, że PiS dopiero po roku zaczął pracować nad nowym programem?

Trzeba pamiętać, że programy partii tak naprawdę mają niewielkie znaczenie. 99 procent wyborców nie czyta programów popieranych przez siebie ugrupowań. Znają oni tylko najgłośniejsze hasła programowe, prezentowane w kampanii wyborczej. Wobec tego to, co Jarosław Kaczyński napisał w Klarysewie, albo inny lider partyjny napisał gdzie indziej, nie ma specjalnego znaczenia dla wyniku wyborczego. O wiele ważniejsze jest to, co partia robi i jak jest postrzegana.

Istotne jest nie więc to, jak partia przygotowała się do napisania nowego programu, tylko czy przygotowała plan odzyskania swoich wyborców. Pamiętajmy, że część wyborców PiSu i lewicy z 2005 roku poparła Platformę dwa lata później. Zadaniem partii opozycyjnych w drugiej połowie kadencji Sejmu jest przekonanie elektoratu rozczarowanego rządami PO-PSL do poparcia ich.

Wydaje się, że opozycja nie wykorzystała tego roku, żeby zmienić swój wizerunek w taki sposób, by elektorat PO bez wstydu mógł powiedzieć, że popiera PiS czy SLD. Być może nie udałoby się tego zrobić tak szybko, ale nie widziałem w ogóle przygotowań do walki o odzyskanie elektoratu. W tej kwestii program ma niewielkie znaczenie.

Czy opozycja zaliczyła jakiś sukces w obecnym roku?

Jest nim przede wszystkim zachowanie przez PiS i SLD jedności. W obu partiach doszło do pewnych ruchów odśrodkowych. To, że możemy mówić o nich, jako o jednolitych partiach, które zachowały swoją integralność, jest już sukcesem.

W trudniejszej sytuacji w przeciągu tego roku był PiS. Przypomnijmy, że zaraz po przegranych wyborach w partii doszło do frondy trzech z czterech wiceprezesów. Domagali się oni zwiększenia wpływu zarządu krajowego na partię. Skończyło się to odejściem Pawła Zalewskiego i Kazimierza Ujazdowskiego, a jesienią wykluczeniem Ludwika Dorna z ugrupowania. Te kłótnie nie sprzyjały budowaniu popularności partii. Przez pewien czas kontaktowała się ona z wyborcami, informując o kolejnych kłótniach, jakie wybuchały w ugrupowaniu, zamiast skupić się na atakowaniu rządu.

Podobnie było w SLD. Doszło w nim do refleksji nad słabym wynikiem wyborczym LiDu. Po jego rozpadzie w Sojuszu ciągle dochodziło do walki pomiędzy dwoma młodymi politykami – Wojciechem Olejniczakiem i Grzegorzem Napieralskim – najpierw o przywództwo, a potem o wpływy w klubie parlamentarnym. Przez to wyborcy słuchali raczej o tym, co dwaj liderzy mają o sobie złego do powiedzenia, a nie o tym, co złego sądzą o rządzie.

Spory te były stratą czasu, ale oczyściły i ustabilizowały partie. Niekwestionowanym liderem PiS pozostał Jarosław Kaczyński, zaś Grzegorz Napieralski buduje systematycznie swoją pozycję w SLD.

Podsumowując rok rządu PO-PSL mówił Pan, że jedną z przyczyn wysokiego poparcia Platformy Obywatelskiej w sondażach jest brak politycznej alternatywy. Skąd się bierze nieatrakcyjność opozycji?

Rzeczywiście jedną z głównych przyczyn wysokiego poparcia PO w sondażach jest brak atrakcyjnej konkurencji. Duża część wyborców wszystkich partii „okopała” się w swoich obozach. Pomimo tego, że w ostatnim roku usłyszeli oni o swoich partiach nie najlepsze rzeczy i są nimi trochę rozczarowani, nie mają innego wyjścia, jak popieranie swojego ugrupowania. To jest pewna nowość w stosunku do labilności elektoratów w poprzednich latach. Do tej pory jego przepływ w kolejnych wyborach był niezwykle wysoki.

Fakt, że SLD i PiS nie mogą przekonać do siebie wyborców, wynika przede wszystkim z ich błędów w ciągu tego roku. Ugrupowania te bardziej potwierdziły negatywne opinie na swój temat, niż zdołały zbudować nową markę czy image. PiS ma „gębę” partii przaśnej, niepoważnej, prowincjonalnej, kłótliwej, awanturniczej i nieprofesjonalnej. W przeciągu roku nie zrobiono zbyt wiele, by ten stereotyp wśród wyborców zmienić.

SLD jest być może w jeszcze cięższej sytuacji, gdyż nastroje społeczne raczej sprzyjają partiom centro-prawicowym. W tych warunkach ugrupowaniu lewicowemu jest jeszcze ciężej uzyskać poparcie. Poza tym Sojusz także nie zrobił nic, by pokazać się, jako prawdziwa alternatywa dla rządzących, jako partia nowoczesna, ideowa i zwarta.

Obie partie opozycyjne pokazały, że nie potrafią skutecznie walczyć ze stereotypami na swój temat. To prawdopodobnie jest przyczyną wysokiego poparcia dla PO, które utrzymuje się, mimo rozczarowujących rządów.

Czy nie uważa Pan, że dzięki działaniom marszałka Bronisława Komorowskiego, który – zdaniem opozycji – skrzętnie chowa jej projekty ustaw w szufladzie, Platforma Obywatelska znalazła skuteczny sposób, by pokazać opozycję, jako krytykantów, niemających nic szczególnego do zaoferowania?

To opozycja musi znaleźć sposób, by pokazać, co ma do zaproponowania. Partie mają swoich marketingowców, którzy powinni znaleźć sposób, by nie dać się zmarginalizować. Posłowie mogą organizować konferencje prasowe, informować społeczeństwo za pośrednictwem dziennikarzy o swoich pomysłach i projektach, mówić, że są one blokowane.

Oczywiste jest, że politycy PO będą robić wszystko, by przedstawić partie opozycyjne w jak najgorszym świetle. Trudno wymagać od nich, żeby zachowywali się inaczej. To zadaniem PiSu i SLD jest pokazanie PO w jak najgorszym świetle, a siebie w jak najlepszym.

Trudno, żeby marszałek Bronisław Komorowski z nadania Platformy Obywatelskiej ułatwiał życie opozycji. To, że jest on marszałkiem politycznym, jest oczywiście zarzutem wobec niego. Jednak nie jest on bardziej „platformerski” niż „pisowski” był Ludwik Dorn, czy Marek Jurek, a „eseldowski” Marek Borowski. Trudno się więc dziwić, że marszałek z nadania koalicji bardziej sprzyja jej niż opozycji. Jeśli posłowie PiSu, czy SLD mieliby o to jakiś żal wykazaliby się infantylnością.

W komentarzach przewija się opinia, że Platforma Obywatelska już niedługo zacznie tracić poparcie w społeczeństwie. Czy oznacza to, że obecna opozycja w sposób oczywisty na tym zyska?

To, że Platforma będzie tracić, jest oczywiste. Nie da się długo utrzymać 50-procentowego poparcia. Nie wiadomo tylko jak szybko zacznie tracić i jak dużo straci. Oczywiste jest także, że na spadku notowań PO, zyska zarówno PiS jak i SLD. W tym przypadku także nie wiadomo, jak duży będzie ten zysk. Nie wiadomo ilu rozczarowanych rządami PO w trakcie najbliższych wyborów pozostanie w domach, ilu zdecyduje się np. na poparcie ruchu Polska XXI, a ilu poprze dzisiejsze partie opozycyjne. To głównie od ich pomysłowości i strategii zależy czy rozczarowani wyborcy Platformy zasilą elektorat PiS lub SLD, nowych podmiotów politycznych czy raczej rzeszę osób niechodzących na wybory.

Rozmawiał Stanisław Żaryn