Bez wielkiej przesady Fryderyka Nietzschego można określić jako duchowego prawodawcę XX wieku. To on był bowiem zwiastunem - a niektórzy jego mniej przychylni komentatorzy twierdzili nawet, że współsprawcą - najbardziej charakterystycznej cechy tego stulecia: przemocy usankcjonowanej przez polityków i sławionej jako motor dziejów przez intelektualistów.
Naturalnie, nie trzeba go demonizować: nie jest przecież przypadkiem, że wydała go kultura niemiecka, w której system kastowych przywilejów utrzymał się aż do 1918 r. Znamionujące każdą solidną demokrację zwycięstwo klasy średniej to tak naprawdę dopiero rok 1948; czyli powstanie Republiki Federalnej. Obrońcom minionego wieku, odwołującym się do Powszechnej Deklarację Praw Człowieka, która miała stymulować demokratyzację całego globu - trzeba przypomnieć, że niezbywalna godność każdego człowieka, którą ona proklamuje, jest słowem, któremu zmieniono znaczenie, w przeszłości znaczyło bowiem całkiem co innego. Godnością nazywano stanowisko - tak jak „honor” był określeniem tytułu i odznaczenia, zaś „gentlemen” nie oznaczał kogoś uprzejmego lecz szlachcica. Godność każdej jednostki jest wedle tej etymologii semantycznym absurdem. Tak też widział to Nietzsche.
Czytanie Nietzschego
A jednak to on - który admirował arystokrację i pogardzał plebsem, a do socjalistów czuł fizyczny wstręt - niezamierzenie w walny sposób przyczynił się do demokratyzacji tego, co uważał za znamiona warstwy panów: czyli bezwzględności, cynizmu i odrzucenia chrześcijaństwa. Jego tłumaczone na wszystkie ważne języki książki zdobyły sobie dziesiątki tysięcy czytelników wśród młodych ludzi o pochodzeniu drobnomieszczańskim (jak Adolf Hitler), czy chłopskim (jak Martin Heidegger). Ci dwaj zresztą najbardziej przejęli się jego ideą „przewartościowania wszystkich wartości” i odrzucenia zarazem religii jak i humanizmu. Kiedy na 60. rocznicę urodzin Mussoliniego w 1943 r. Hitler podarował mu „Dzieła zebrane” immoralisty, to dlatego, że obaj byli przekonani, iż wypełnili wizję filozofa: nie załamali się w okresie nędzy, gdy przychodziło im sypiać w parkach, i dzięki żelaznej woli wspięli się na szczyt.
Fryderyk Nietzsche, Lou Salome i Paul Ree. Źródło: Wikipedia.
„Zaratustrę” uważa się za najpełniejszy wykład myśli Nietzschego. Widać tu jednak, że właściwie była to literatura, niekiedy bardzo poetycka. Pod warstwą aforyzmów czuć wibrujące emocje: nie nadczłowieka, ale chorowitego neurastenika... beznadziejnie zakochanego w pięknej Lou Salome. Nietzsche odrzucił świat, bo „świat” (Wagner a potem Lou) odrzucił jego.
Literackość dzieła Nietzschego pomogła mu w zdobyciu popularności - ale oczywiście skazywała go na zepchnięcie w cień z chwilą zmiany stylu i mody literackiej. Uratował go Martin Heidegger, który jego wykrzykniki i metafory przetłumaczył na terminy swojej „filozofii bytu”. On też doprowadził do końca dzieło destrukcji „Dionizosa” (jak Nietzsche się podpisywał u kresu świadomego życia). Odrzucił bowiem nie tylko chrześcijaństwo, ale całą filozofię grecką, innymi słowy dociekania etyczno-metafizyczne. Fundamentem człowieczeństwa była dla niego wolność - ale wolność czysta, nie splamiona realnością, wiecznie wybierająca, nigdy ta, która już wybrała. Ta wolność nie ma celu ograniczeń, nie uznaje niczego poza sobą, istnieje poza społeczeństwem, którego normy odrzuca i poza etyką, zastąpiona przez pojęcie „autentyczności”. Ta autentyczność jest do osiągnięcia tylko wtedy, gdy zamiast swoje życie dostosować do swoich przekonań - zmienimy przekonania, by były zgodne z naszym życiem.
Jest to obecne już u Nietzchego i rozwinięte przez Freuda przekonanie o decydującym dla naszego rozwoju znaczeniu tego, co w nas instynktowne, impulsywne, przed-racjonalne. Ze sprzeciwu wobec innych ludzi, którzy mnie ograniczają, z poczucia winy, które nieuchronnie towarzyszy temu targnięciu się na autorytety oraz z „namiętnej wolności do śmierci” - bierze się jedyny sens ludzkiego bytu. Nie dziwi więc pokrewieństwo z Nietzschem także w następnym postulacie - aby mianowicie zrezygnować z kryterium prawdy w opisie świata.[----- Podzial strony -----]
Nietzsche w pruskim mundurze. Źródło: Wikipedia.
Upadki Heideggera
Zafrapowany buddyzmem, zawsze skłonny do niejasnych metafor i pseudopoetycznych formuł, Heidegger bez żenady przyjął rolę wieszcza i ogłosił, że przez jego usta przemawia sam Byt. Jego zdaniem, Byt zdecydowanie wyróżniał Niemców - naród wyższy niż inne. Od wczesnej młodości popierający antysemitów, Heidegger oświadczył w 1933, że „Führer, i tylko on, jest teraźniejszą i przyszłą rzeczywistością Niemiec”. Nie zwlekał ze wstąpieniem do NSDAP i - ciągle, tak jak poprzednio, wskazując na siebie jako na wzór etyczny dla swych uczniów - pozostał w niej do końca. Trzeba mu przyznać, że po wojnie nie mówił, że o niczym nie wiedział, nigdy też nie potępił nazizmu.
Losy ludzkie jednak, zwłaszcza w XX wieku, bywały skomplikowane i zaskakujące. Z książki Rüdigera Safranskiego („Mistrz z Niemiec. Heidegger i jego epoka”, PIW 2005) możemy się dowiedzieć o początkowej przyjaźni Heideggera z Karlem Jaspersem, później jego największym przeciwnikiem - oraz o jego romansie z Hanną Arendt - Żydówką, którą „musiał” porzucić, gdy brunatny Mesjasz objął rząd dusz w środowisku akademickim. (Stała się ona potem jednym z najprzenikliwszych znawców tego właśnie totalitaryzmu, któremu „Faust z Heidelbergu” zapisał duszę.)
Korespondencja pomiędzy dwoma myslicielami, Jaspersem i Heideggerem (wyd. polskie: Martin Heidegger, Karl Jaspers, „Korespondencja 1920-1963”, Wydawnictwo Rolewski, Toruń 2007), jest niezwykła: nazwiska obu filozofów symbolizują bowiem dwa przeciwne nurty w kulturze niemieckiej: schillerowski, który na czele wartości stawia wolność - i goetheański, dla którego najważniejszy jest ład społeczny, nawet za cenę tyranii. Heidegger wieścił absolutną wolność w świecie pozbawionym Boga - jednak w jego filozofii była ona brzemieniem, które człowiek mógł unieść tylko roztopiwszy się w Bycie. Tymczasem Jaspers, wierzący, iż człowiek podlega prawom transcedentnym, jest - paradoksalnie - wyrazicielem postawy, iż w oparciu o religię człowiek może być wolny wbrew zewnętrznej presji. Co więcej: właśnie w sprzeciwie wobec ucisku, nasza wolność nabiera pełni.
Heidegger jest, obok Sartre’a, najlepszym bodaj przykładem dwudziestowiecznego intelektualisty, który świadomie połknął pigułkę Murti-Binga, by zrzec się sumienia w zamian za udział w strukturach władzy (w wypadku Sartre’a była to władza opinii). W przeciwieństwie do niego, Jaspers wycofał się po dojściu do władzy Hitlera na wewnętrzną emigrację. Będąc po wojnie jednym z nielicznych niemieckich autorytetów moralnych, napisał w 1949 r. na prośbę wspólnych znajomych do osamotnionego Heideggera, pragnąc dowiedzieć się co sądzi on teraz o swoim nazistowskim zaangażowaniu. Niejako w ślad za nim zaczęli też pisać inni filozofowie: Arendt, Marcuse i wielu mniej znanych.
Nikomu jednak z nich nie udało się wydostać od swego korespondenta wyznania winy. Heidegger bronił się podobnie, jak Ernst Jünger, pisarz i militarysta, wskazując na Katyń i pytając, w czym leży moralna wyższość aliantów, skoro wygrali, posiadając takiego sprzymierzeńca. W odpowiedzi na zarzuty, powoływał się na mniejsze zło, na „ochronę narodowej substancji”, a wreszcie na prawo do błędu. Czytelnik polski może tylko melancholijnie westchnąć: skąd on zna te wszystkie formuły...?
Piotr Skórzyński