W dobie świata - globalnej wioski, powszechnego dostępu do służby zdrowia i coraz to nowych osiągnięć na polu medycyny, wydawałoby się, że ewolucja naszego gatunku jest już pieśnią przeszłości. Nic bardziej mylnego, nadal rozwijamy się i to szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.
Ewolucja zachodzi najszybciej, gdy obecne są dwa elementy: stosunkowo mała populacja oraz silny nacisk środowiska bezwzględnie eliminującego osobniki gorzej przystosowane. Wygląda na to, że w przypadku większości społeczeństw państw rozwiniętych, żaden z tych warunków nie występuje w takim nasileniu, by pozwolić na rozwój nowych adaptacji. Żyjemy w globalnej wiosce, gdzie mieszanie się genów nawet niezmiernie oddalonych od siebie grup jest na porządku dziennym. Tymczasem w dużej populacji nowe cechy mogą po prostu „rozpłynąć się” nie pozostawiając po sobie śladu. Trudno też narzekać na jakość naszej służby zdrowia, która nie pozbywa się osobników słabszych, a wręcz przeciwnie, bierze ich pod swoją opiekę i pozwala im na normalne funkcjonowanie. Również warunki, w jakich żyjemy nie wymagają od nas aż takiej walki o byt jak niegdyś. Na przykład wada wzroku, kilkadziesiąt tysięcy lat temu wyeliminowałaby osobnika na nią cierpiącego w czasie krótszym niż mgnienie oka. Dokonałoby się to rękami, a raczej zębami drapieżnika lub na skutek nieszczęśliwego wypadku, o jaki łatwo, gdy nie widzi się wyraźnie. W naszych czasach, niekończące się szeregi okularników stanowią zupełną normę, a nikomu nie przeszłoby przez myśl, że wada ta dyskwalifikuje ich do czegokolwiek więcej niż pilotowania myśliwców.
Z powyższych powodów, niektórzy badacze zaproponowali koncepcję, według której ewolucja biologiczna ustała w przypadku ludzi, a zastąpiła ją ewolucja kulturowa. Po co nam skrzydła skoro mamy samoloty? Na co nam futra skoro możemy posłużyć się już gotowymi produktami? A i doskonałe oczy wydają się zbędne, skoro w co drugim sklepie można kupić lornetkę? Kultura działa niczym ogromna adaptacja do każdego z istniejących ekosystemów, a o jej skuteczności niech zaświadczy fakt, że poza najodleglejszymi zakątkami Arktyki i Antarktydy nasz gatunek zasiedla właściwie wszystkie strefy klimatyczne globu. To imponujące osiągnięcie, jak na wschodnioafrykański gatunek "nagiej małpy". Jednak najnowsze odkrycia genetyków stawiają pod znakiem zapytania teorię, że ludzka ewolucja ustała. Co więcej, wydaje się, że zmiany zachodzą szybciej niż kiedykolwiek.
Genetyczne przyśpieszenie
Od kiedy udało zsekwencjonować ludzki genom, mnożą się badania, próbujące ustalić, co i kiedy zmieniło się w historii naszego rodzaju. Kilka z nich skupiło się jednak na mutacjach, do których doszło w czasie ostatnich kilkudziesięciu tysięcy lat. Ich wyniki zaskoczyły niemal wszystkich. Nie tylko okazało się, że ewolucja nadal zachodzi, i to bez względu, czy mowa jest o paleolitycznych łowcach zbieraczach, czy rolnikach z epoki brązu, ale, co więcej, w ciągu ostatnich kilkunastu tysięcy lat zmiany nabrały tempa, jakiego nasz gatunek jeszcze nigdy nie doświadczył. Naukowcy odkryli, że do znaczących zmian doszło aż w 700 obszarach naszego genomu i to zaledwie w ciągu ostatnich 15 tysięcy lat. Gdybyśmy zawsze rozwijali się w takim tempie, różnice między ludźmi a szympansami byłyby, być może, nawet 160 razy większe.
Tym, co spowodowało tak znaczącą ilość mutacji jest prawdopodobnie eksplozja demograficzna, która spowodowała, że z populacji liczącej nie więcej jak kilka milionów osobników, staliśmy się zaludniającym całą ziemię ponad 6 miliardowym gatunkiem. A im więcej osobników, tym więcej razy kopiuje się materiał genetyczny. Za każdym razem, gdy do tego dochodzi, czyli zawsze gdy rodzi się nowe dziecko, istnieje szansa, że część informacji zostanie powielona nieprawidłowo, a to oznacza pojawienie się mutacji. Każda z nich może być szkodliwa, neutralna lub przynosząca korzyści. Te pierwsze powodują choroby genetyczne, te drugie, zapewne najczęstsze, nie mają żadnego wpływu na funkcjonowanie organizmu, a w końcu te ostatnie mogą utrwalić się w populacji, jeśli ich posiadanie znacznie zwiększa szansę na liczniejsze potomstwo. I tak też wyglądają geny, które uległy największym zmianom w przeciągu ostatniego czasu. Najwięcej z nich odpowiedzialnych jest za kolor skóry, włosów i oczu, co doskonale łączy się z przystosowaniem do stopnia nasłonecznienia jakie panuje na danej szerokości geograficznej. Następne w kolejności są te, które pomagają w lepszym tolerowaniu nowych pokarmów, czego świetnym przykładem jest przyswajanie laktozy wśród Europejczyków. Trudno nie zgadnąć, że jest to efekt udomowienia bydła i czerpania z jego zasobów pełnymi garściami. Wiemy więc, że nasze geny nadal ewoluują, ale czy przekłada się to na zmiany jakich doświadczyć może każdy z nas?
Wyżsi i bezzębni
Zęby mądrości to relikt. Relikt czasów, gdy nasi przodkowie mieli duże szczęki, ale małe mózgi. Z biegiem czasu te proporcje uległy odwróceniu. Zamiast żuć wszystko, co wpadło hominidom w ręce, zaczęli oni używać narzędzi kamiennych do cięcia mięsa i rozbijania kości, a jakiś czas później także ognia, który zmiękcza większość pokarmów i ułatwia ich przeżuwanie. Kurczenie się przestrzeni w naszych ustach, które prawdopodobnie trwa aż po dziś dzień, powoduje, znane wielu, acz raczej dość przykre reperkusje w postaci nieprawidłowo wyrzynających się zębów mądrości. Szacuje się, że nawet w 65% przypadków nie znajdują one wystarczająco dużo miejsca w jamie ustnej, czego rezultatem jest ból, a często też interwencja dentysty.
Jednak około 35% społeczeństwa to szczęśliwcy, którym zęby mądrości nie wyrzynają się wcale, i liczba ta nadal rośnie. Ósemki są już tylko jednym z narządów szczątkowych, który jeszcze siłą inercji pojawia się, ale prawdopodobnie za jakiś czas zniknie w zupełności.
Innym trendem jest zwiększanie lub zmniejszanie się wysokości ciała, które obserwuje się w niemal każdej populacji. W samej Europie mało który mężczyzna byłby dzisiaj w stanie przymierzyć średniowieczną zbroję. I to nie tylko ze względu na muzealnych kustoszy, ale raczej dlatego, że większość z tych zbroi jest po prostu za małych na dzisiejszego człowieka. Nie jest to jedyny przypadek, gdy należy zmienić skalę numeracji ubrań, choć proces ten zachodzi w obu kierunkach i niektóre populacje stają się coraz mniejsze, a nie większe. Niestety badania nad tym fenomenem, tak zwanej mikroewolucji (czyli ewolucji w obrębie jednego gatunku), są bardzo utrudnione, bo trzeba brać pod uwagę wiele czynników, które wpływają na nasz wzrost, począwszy od diety a skończywszy na choroby przeżyte w dzieciństwie.
Wojna z mikroorganizmami
Dużo prościej jest opisać swoisty wyścig zbrojeń, jaki toczy się pomiędzy naszym gatunkiem a rozmaitymi szczepami bakterii czy wirusów. Farmaceuci z niepokojem obserwują, jak kolejne antybiotyki stają się nieskuteczne, a z roku na rok przybywa nowych form uodpornionych na znane nam lekarstwa. Na szczęście proces ten odbywa się również w drugą stronę. Gdy Europejscy osadnicy powoli zajmowali rozległe obszary północnoamerykańskich stepów jedną z taktyk, by „wykurzyć” z nich miejscową ludność, było wysyłanie im kocy zainfekowanych zwykłą grypą. Dla Indian była ona zabójcza, bo nigdy nie mieli z nią kontaktu. Europejczycy zdążyli się na nią uodpornić.
Podobna historia rozegrała się w Afryce równikowej, gdzie jednym z największych wrogów człowieka jest malaria. Ponure żniwo jakie zbiera co roku drastycznie ogranicza wzrost demograficzny, a sama choroba jest jednym z najlepszych przykładów nacisku ze strony środowiska, który spowodował szybką ewolucyjną zmianę. Na malarię istnieje bowiem naturalne remedium. Jest nim specyficzna mutacja, która powoduje że czerwone krwinki zamiast wszystkim nam znanego kształtu spłaszczonych piłeczek, stają się sierpowato wygięte. Istnieją dwa allele genu determinującego tą cechę. Nosiciele jednego z nich są odporni na malarię, ale jeżeli jedno z ich dzieci odziedziczy oba jego krew będzie pozbawiona wystarczającej ilości zdrowej hemoglobiny. Choroba tym spowodowana, czyli anemia sierpowata, jest przykrym efektem ubocznym wyewoluowania całkiem niezłej odpowiedzi na silny nacisk ze strony drobnoustrojów.
Coraz mądrzejsi?
Najciekawszy jednak przykład współczesnej ewolucji to fakt, że stajemy się coraz mądrzejsi. Z dokładnych obliczeń wynika, że około trzech punktów na dekadę. Zaskakujące? A jednak, testy na inteligencję przeprowadzane niezmiennie od ponad stu lat muszą być co pewien czas aktualizowane tak, by średnia nadal wynosiła 100 punktów, gdyby tego nie robiono, przeciętnie inteligentny człowiek współczesny osiągnąłby wyniki w granicach 115 punktów ilorazu inteligencji. I jest to efekt, zwany na cześć jego odkrywcy efektem Flynna, w dużej mierze niezależny od kultury, czy pochodzenia społecznego, choć tempo zmian może się znacznie wahać. Co więcej, wyniki te nie potwierdzają się jeśli chodzi o konkretną wiedzę, jako że rezultaty testów na zdolności arytmetyczne wynoszone ze szkoły, czy inne podobne umiejętności wcale nie pokazują podobnych trendów. Chodzi więc o coś innego niż umiejętność wyklepania wyuczonych formułek – po prostu stajemy się inteligentniejsi.
Istnieje kilka pomysłów jak wytłumaczyć to zadziwiające zjawisko, wśród nich wymienia się rozwój społeczeństwa informacyjnego, w którym zdolności analitycznego myślenia są bardzo cenione, ale również lepsza opieka nad ciężarnymi oraz niemowlętami, czy generalnie znacznie lepsze żywienie. Najwyraźniej nasza ewolucja idzie w bardzo pożądanym kierunku. W rzeczy samej, genetycy wykryli zmiany ewolucyjne kilku genów odpowiedzialnych za centralny układ nerwowy, które musiały być wywołane przez nacisk doboru naturalnego. Dobrym przykładem jest SNTG1, który szybko się zmienia i to w populacjach zarówno afrykańskich, jak i azjatyckich oraz europejskich. Niestety o jego funkcji, oprócz tego, że ma coś wspólnego z mózgiem, póki co niewiele wiadomo. Nie ma się jednak o co martwić, w końcu kolejne pokolenia będą mądrzejsze od nas.
Iza Romanowska