Wystawa „Nie ma sorry” zorganizowana w znajdującym się wciąż na etapie rozwoju MSN jest efektem wielomiesięcznej pracy zespołu tegorocznych absolwentów krakowskiego studium kuratorskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Początek jest dla organizatorów wystawy symbolicznym punktem odniesienia – młodzi są artyści, w młodym muzeum, pod opieką młodych kuratorów. Bo jedynym odgórnie przyjętym przez kuratorów kryterium był nie tyle nawet wiek artystów, co moment w ich karierze – skupili swoje zainteresowanie na tych, którzy ją dopiero rozpoczynają. Dlatego większość biorących udział autorów jest świeżo po dyplomie, a niektórzy jeszcze studiują.
Wystawa bez tezy
Przygotowana przez kuratorski zespół wystawa jest „programowo bezprogramowa”. Absolwentom krakowskiego studium zależało na uniknięciu udowadniania z góry przyjętej tezy. Kuratorzy przyjęli strategię trudniejszą – przeszukali galerie i uczelnie plastyczne w całym kraju w poszukiwaniu najciekawszych ich zdaniem prac, najlepiej reprezentujących to, co dzieje się wśród młodych artystów. Dlatego też efektem ich pracy jest wystawa bardzo niejednoznaczna, pozbawiona tematów przewodnich.
Jak sami przyznają: trudno jest znaleźć wspólny mianownik prezentowanych prac. Ta sytuacja może być zaletą wystawy. Na wielu ekspozycjach prace ujęte są w ramę narracyjną narzucającą ich interpretację, tutaj każda realizacja jest wyraźnie indywidualna.
W układzie wystawy widać skłonność kuratorów do metafory. Jak sami mówią: odrzucili typowe, wypracowane metody przygotowywania ekspozycji i stworzyli wystawę pozbawioną pierwszej, wiodącej po niej ścieżki myślowej. Dlatego wejście na wystawę nie prowadzi, jak zwykle przez główne drzwi muzeum, lecz przez wąskie przejście z tyłu budynku. Wychodzimy przez dwie sale w sam środek wystawy, której układ jest rozproszony a prace współrzędne. Jest tylko jedna „pierwsza” praca: wideo Marcina Nowickiego: człowiek „kręci się” bez celu po podwórku, a spoza kadru słychać głos Józefa Robakowskiego mówiący „nie wiem”. Żadnej „ostatniej” pracy nie ma.
Nie tylko wideo
Jednym z niewielu wspólnych mianowników dzieł jest technika w jakiej zostały wykonane - dwie trzecie z nich to prace wideo. Dla tego pokolenia sztuka wideo nie jest już techniką nowatorską, a raczej czymś zupełnie naturalnym. Jest też kilka instalacji (w tym wielkie zwisające w poprzek galerii „źle wyrenderowane zło” Jastrubczaka). Tylko dwoje artystów prezentuje dzieła stricte malarskie, ale i one nie są zbyt tradycyjne. Sławomir Pawszak, którego twórczość wzbudza często skrajne emocje, namalował na ścianie muzeum bardzo duży, pozornie abstrakcyjny i bezforemny obraz. Jego dzieła mają charakter przedstawiający, choć pozbawione są narracji – tak zwanej „anegdoty w malarstwie”. Twórca sam wybiera z rzeczywistości elementy, które chce przedstawić nie sugerując się schematami takimi jak „przedmioty”. W przypadku tego konkretnego obrazu podkreśla, że zależało mu na uwypukleniu jego fizyczności. „Chcę żeby to, co zrobię było bardzo malarskie: „tłuste”, spływające, nie schnące od nadmiaru oleju, żeby przylepiał się kurz”. Warto zauważyć, że w tym wypadku jego obraz nie ma żadnej wyodrębniającej ramy, kadru który ograniczałby jego przestrzeń.
Odwrotną strategię przyjęła Anna Panek, która swój obraz wpisała w architektoniczne podziały wnętrza muzeum, malując na szybach wypełniających przestrzeń między dwoma filarami.
Video-arty pokazywane w Muzeum Sztuki Nowoczesnej mają bardzo zróżnicowaną formę. Od reportażowego, nieuważnego „Serce moje” Marzeny Zawojskiej, do jednoznacznego i tradycyjnego formalnie filmu Marca Winterhagena. Ciekawe, nie tylko pod tym względem, jest wideo Anny Molskiej „OWOW11”. Jednocześnie niedbałe i miejscami bardzo ekspresyjne bazuje na dokumentacji działań w pracowni profesora Kowalskiego w warszawskiej Akademii. Złożone z wyrwanych z kontekstu fragmentów sceny nabierają nowego znaczenia w połączeniu z recytowanymi przez autorkę komentarzami profesora. Jest coś hipnotyzującego w tej formie między rejestracją dokumentującą a kreacyjną.
Poezja animacji i poezja bezruchu
Zupełnie inny charakter ma animacja Wojciecha Bąkowskiego. Wykonywana bezpośrednio na taśmie filmowej wykorzystuje obserwacje życia (nieco à la Białoszewski) i zamienia je w trochę surrealistyczne wizje. Przy tym poszczególne ujęcia filmu bywają pięknymi, nieco poetyckimi obrazami, utrzymanymi w stylistyce sztuki naiwnej.
Jedną z najciekawszych prac na wystawie są „Ćwiczenia korekcyjne” Agnieszki Polskiej. Artystka wybrała zdjęcia z książek poświęconych gimnastyce korekcyjnej, na których zastygłe postacie wykonują ćwiczenia. Wyabstrahowane z ćwiczeń, które ilustrują i wprawione w nowy, bardzo powolny ruch nabrały charakteru niezwykłych obrazów. Wydają się majestatyczne i rzeźbiarskie.
Dodatkowo między niektóre obrazy, z założenia zupełnie neutralne, wkrada się cień erotyzmu. Autorka o swojej pracy: „Czynności mające chronić przed nieprawidłowościami przekształcają się w swoją niepokojącą karykaturę, senne układy zakłócane są przez sceny
masażu.”
Wszystko nowe
Kuratorzy podkreślają jeszcze jeden aspekt pracy Agnieszki Polskiej: „Sama praca również została poddana korekcie, powstały jej trzy różne wersje prezentowane w trzech pracowniach krakowskiej ASP”. Relacje między studentami a profesorami mają być ważnym wątkiem wystawy. Ten ciekawy pomysł jest obecny w wypowiedziach kuratorów i z pewnością miał wpływ na kształtowanie się ich pracy, lecz pozostaje nie dość czytelny w prezentowanych dziełach. Pojawia się przede wszystkim w wideo Anny Molskiej.
„Nie ma sorry” to wystawa bardzo niejednorodna, pomimo rzucającej się w oczy dominacji prac wideo. Choć pozwala stworzyć kilka ścieżek całościowej interpretacji (takich jak tymczasowość, subiektywność i dokumentacja), różnorodność dzieł wysuwa na pierwszy plan ich charakter indywidualny. To dobrze, bo są to prace w większości bardzo ciekawe i warte osobnej uwagi. Można je oglądać w tymczasowej siedzibie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie do 22 listopada.
Antoni Burzyński