Powieść „Między aktami” Virginii Woolf okazuje się być jeszcze lepsza niż jej sława i jeszcze trudniejsza. Świadectwem jej umiejętności jest raczej świadomość pisarska niż prywatna świadomość płci.
Lektura ostatniej powieści Virginii Woolf przypomina czytelnikowi jak bardzo jest męski. Jej proza jest tak bardzo kobieca, że nie sposób o tym nie wspominać od początku, szczególnie jeżeli od początku stawia przed czytającym barierę nie do ominięcia. Jej sposób pisania świadczy, że możliwa jest technika różna od obowiązującej już choćby ze względu na płeć.
Ale byłoby uwłaczającym powiedzieć, że Woolf pisze samą tylko płcią. Jej pisanie podatne jest zwyczajnie na obowiązujące tendencje czasu i mody: pisze teksty modernistyczne, skupiające się na ludzkiej psychice, omawiające jak najpełniej niewielkie wycinki czasu. „Między aktami” odbywa się między dwoma wieczorami, w wiejskiej posiadłości, gdzie jak co roku wspólnymi siłami mieszkańców wsi wystawiana jest sztuka. Tyle wystarczy powiedzieć o fabule, bo w pewnym momencie nagromadzenie charakterów utrudnia (zapewne celowo) rozróżnienie między nimi.
Modernizm zobowiązuje brytyjską pisarkę do przemyślanej formy, zmian narracji, punktów widzenia i sposobów opisu: od realistycznego po impresyjny. Z kolei jej kobiecość formuje sedno powieści, jej miąższ: opisy z pozoru błahych szczegółów, nieustająca dialogowość, nacisk na język, słuch, gest i emocję, zamiast na wygląd i kształt przedmiotów.
Odwrócenie codzienności
Kobiece postrzeganie codzienności okazuje się tak bardzo różnić od męskiego, że czytelnik na początku nie jest w stanie uwewnętrznić przekazu autorki. Dopiero po jakichś stu stronach oswaja się z różnicą, ale nigdy nie można powiedzieć, że ją pojmuje. Na szczęście Woolf wystawia na scenie także mężczyzn, których wewnetrzne dialogowania opisuje, a ponieważ czyni to z wyjątkową swadą i zręcznością, czytelnik znajduje odpowiednie dla siebie punkty zaczepienia, przez które powoli zostaje wciągnięty do powieściowego świata. Na swoje nieszczęście.
Bowiem pisanie brytyjskiej modernistki pociąga, narzuca karby postwiktoriańskich relacji, a następnie pokazuje je w krzywym zwierciadle. „Między aktami” to bardzo dosłowny tytuł. Większość akcji rozgrywa sie między aktami wiejskiego przedstawienia, które opisane jest w całości, choć jedynie tak, jak odbierają je pierwsze rzędy (a ponieważ odbywa się na świeżym powietrzu, więc nie wszystko słychać). Przerwy mają miejsce w wielkiej stodole, gdzie gro zaproszonych gości prowadzi wycięte z gazet dyskusje. Podczas gdy główni bohaterowie spacerują w parach i prowadzą niewypowiedziane gry miłosne, samemu stając się aktorami.
Aktami są bowiem także oba wieczory, między którymi rozpięta jest akcja powieści, aktami utartego życia codziennego domowników, w odróżnieniu od aktów społecznego życia, odbywającego się w przerwach „prawdziwego” spektaklu reżyserowanego przez starą pannę La Trobe. Ona właśnie realizuje projekt odwrócenia codzienności. Napisany przez nią spektakl jest parodią zmieniających się w czasie konwencji: najpierw Chaucera, potem epoki elżbietańskiej, następnie wiktoriańskiej. Kiedy dochodzi do współczesności następuje najlepszy fragment powieści, po którym właściwie wszystko się otwiera i płeć odbiorcy zupełnie traci na znaczeniu.
Gościniec i lustro
Zużyte powiedzenie Stendhala, że powieść to „lustro przechadzające sie po gościńcu życia” zyskuje w „Między aktami” nową jakość. W kulminacji spektaklu wszyscy aktorzy wychodzą na scenę i zaczynają wariacko tańczyć, kiedy nagle wyciągają zza pazuch lustra i lusterka, zastygają w bezruchu i pozwalają publiczoności spojrzeć na siebie. W teatrze współczesnym podobny chwyt wykorzystywany był zapewne już nieraz, ale w powieści z początku lat 40. posiada zupełnie inny wyraz. Tym lustrem ma być sztuka panny La Trobe, czyli właśnie czytana powieść Virginii, a tym gościńcem publiczność, czyli czytelnik powieści.
Publika zebrana przed sceną (łąka z krowami w tle) i oglądająca siebie w lustrach aktorów powoli uświadamia sobie, że zabierają jej twarze, ściągają maski i ujawniają jej własną, codzienną grę. Motyw nierzadki w pierwszej połowie XX wieku, ale rzadko pokazywany z równą wprawą, której odbiór psuć mogą jedynie niedoskonałości tłumaczenia. Najważniejsze, że sam czytelnik ma trudności z zauważeniem, w którym miejscu zachodzi wspomniany proces odwrócenia i kiedy samemu zaczyna pojmować uwikłanie w różne społeczne gry.
Co prawda omija go zniechęcenie, które również wpisane jest w tę powieść. Woolf pisała ją świadoma ogromniejącej choroby psychicznej i zapewne poważnie rozważająca już czyn, na który poważyła się miesiąc po jej ukończeniu. W ten sposób czytając można zauważyć, że panna La Trobe przynajmniej częściowo stanowi „porte parole”’ pisarki, choćby przez swój sugerowany homoseksualizm.
Nadciąga wojna
Okazuje się jednak, że perypetie życia pisarki wcale nie są ważne w momencie lektury. Świadectwem jej umiejętności jest raczej świadomość pisarska niż prywatna świadomość płci. A ta pierwsza ujawnia się, poza opisanym już projektem odwrócenia, także w subtelności z jaką wyraża poczucie zagrożenia przed nadciągającą wojną.
Oczywiście, w pamięci Anglików II Wojna Światowa nie jest wcale taka straszna. To I Wojnę Światową nazywają Wielką i inaczej niż Polacy, co roku świętują jej zakończenie w smutku. Dlatego goście wiejskiego spektaklu ledwo wspominają o problemach we Włoszech i Niemczech, a niewielki nazistowski orzełek został na okładce książki wklejony przezroczystym laminatem pod tytułem i widoczny jest jedynie pod odpowiednim kątem.
Jednak sugerowana nadciągająca wojna w Europie przypomina o wojnach towarzyskich. O dzieciach i dziadkach, rodzicach w separacji, zdradzających się małżonkach i ciągotach niezdecydowanych, pozornie biseksualnych młodzieńców. Dlatego wpominana wojna, choć jest domeną mężczyzn, pozostaje kobieca, bo jak zdaje się sugerować autorka – kobiety mają nieustającą świadomość potyczek kulturowych. Dzięki tej sugestii powieść „Między aktami” Virginii Woolf okazuje się być jeszcze lepsza niż jej sława i jeszcze trudniejsza.
Mikołaj Golubiewski
„Między aktami”, Virginia Woolf, tłum. Magda Heydel, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.