Słuchając przedwieczornej pieśni kosa, gruchania dzikich gołębi, skrzeków kawek oglądam właśnie świadectwo, z którym dziś mój syn zakończył drugą klasę i czytam: „potrafi rozpoznawać symbole narodowe”. I ja znałem Orła Białego w jego wieku, choć świadectwo o tym milczało. Potem jak mi pamięć podpowiada była lektura „Kto mi dał skrzydła” Janiny Porazińskiej, a więc pierwsze spotkanie z Janem Kochanowskim – Kto mi dał skrzydła, kto mię odział pióry i tak wysoko postawił, że z góry wszystek świat widzę, a sam, jako trzeba, tykam się nieba?
Na początku była jednak była głęboko uwewnętrzniona ptasia audiosfera z udziałem również wróbli (dziś rzadszych), które kojarzyły mi się z psotkami i śmieszkami Szelburg-Zarembiny. I na początku był Tuwim. A na końcu tych dziecięcych lotów był mit o Ikarze, zwłaszcza ten moment kiedy go jakoś naprawdę zrozumiałem, do czego w moim przypadku walnie przyczynił się (a byłem wtedy koło dwudziestki) seans w jednym z warszawskich DKF-ów, gdzie obejrzałem Petera Greenwaya „The Falls – katalog ofiar”, nieco borgesowski paradokument z muzyką Michaela Nymana i Briana Eno o 92 przypadkach-upadkach ludzi, którzy utożsamiali się z ptakami.
Co ciekawe postrzeganie ptaków nie różnicuje ludzi tak jak wiele innych rzeczy, raczej łączy niż dzieli. W skrócie i pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że niezależnie od kultury, pochodzenia społecznego, wykształcenia i wielu innych zmiennych ludzie mają tendencję do przypisywania ptakom istotnej roli w niewerbalnej, pozajęzykowej sieci komunikacyjnej, która niczym prąd potrafi przewodzić nasze intuicje, emocje, te wszystkie stany duszy i umysłu, które nie mogą być uchwycone przez myśl bezpośrednią. Chodzi więc o wyobraźnię symboliczną, czyli taką gdzie symbol jest znakiem, który odsyła do niewysłowionego i niewidzialnego oznaczonego i przez to jest zmuszony konkretnie ucieleśniać tę adekwatność, która mu się wymyka, a dokonuje tego dzięki grze mitycznych, rytualnych, ikonograficznych redundancji [nadmiarowości], które korygują i uzupełniają bez końca tę nieadekwatność (Gilbert Durand).
Na początku był Tuwim. A na końcu tych dziecięcych lotów był mit o Ikarze, zwłaszcza ten moment kiedy go jakoś naprawdę zrozumiałem, do czego w moim przypadku walnie przyczynił się (a byłem wtedy koło dwudziestki) seans w jednym z warszawskich DKF-ów, gdzie obejrzałem Petera Greenwaya „The Falls – katalog ofiar”, nieco borgesowski paradokument z muzyką Michaela Nymana i Briana Eno o 92 przypadkach-upadkach ludzi, którzy utożsamiali się z ptakami.
Kiedy opisujemy rzeczywistość obiektywną powinniśmy być precyzyjni, wtedy wszelka owa redundancja, nadmiarowość, szkodzi. Nietrudno to zauważyć dzisiaj, w czasach szczególnie agresywnego, redundantnego właśnie, szumu informacyjnego. W świecie nieobiektywnym, a taki jest świat wewnętrzny człowieka, nadmiar, spiętrzenie danych, symboli, obrazów tworzy w efekcie pewne pole semantyczne, wieloznaczny krajobraz wyobraźni, w którym oczywiście można błądzić, gubić się, ale który jednocześnie daje niepowtarzalną szansę zbliżenia się do rozumienia, pojęcia, akceptacji czegoś, co może być ważne i istotne. Takie krajobrazy tworzy też poetyka pieśni i piosenek ludowych, właściwie większości gatunków. Symboliczna rola ptaków w nich występujących bywa niedookreślona, nie do końca jednoznaczna, te samy ptaki mogą w różnych okolicznościach odsyłać do różnych, nawet przeciwstawnych sobie treści, zjawisk, wartości, emocji etc. Zobaczmy kilka przykładów.
Paw (Eleonora Bykowa, Zarudzie/Zamojskie, zapis Marty Brzuskowskiej 1987)
Tam pod borem zieleni się trawa, tam dziewczyna napasała pawa.
Pasła, pasła, do domu go gnała i pawkowi tęskliwie śpiewała.
Trąciła go w skrzydełko niechcący, paw poleciał do boru skrzeczący.
Ona za nim, aż się zeznoiła, szuka wody, by się ochłodziła.
Wyszed z dwora prześliczny młodzieniec: to nie tędy do wody gościniec.
Nie szukaj mnie gościńca bitego, pilnuj sobie konia woronego.
A jak będzie słońce i pogoda, przyjedż Jasiu, do mego ogroda.
Napachasz się ziela zielonego, napatrzysz się liczka rumianego.
A co mnie po twojej rumianości, kiedy mama nie da ci wolności?
Żeby mama wolność tobie dała, już byś dawno kolibko ruszała.
Puściłbym się komineczkiem do cię – osmole się – nie dostane ja cię.
Puściłbym się cisowymi drzwiami – nie dostanę Kasieńki kochany.
Dużo ludzi boi się pawiego pióra, jako przynoszącego pecha czy śmierć (od czasów najazdów Mongołów, którzy je zakładali?) lub ma skojarzenia z arogancką próżnością. Na widok chełpiącego się swoim ogonem i puszącego samca pawia podobno Darwinowi robiło się niedobrze, ale cóż może lepiej wyrażać wciąż od nowa rozpościerające się w stuocznej grze barw życie ziemskie? (Wilhelm Fraenger) A dzieje się to, jak dodaje Marta Brzuskowska, dzięki macierzyństwu kobiety. Jednocześnie są to argusowe oczy stuocznego pawia bogini Hery, czujne, wszechwiedzące, strażujące.
Sowa (Kapela Sowów, Rzeszowskie, zapis Jadwigi Sobieskiej)
Sowa na gaju siada i słucha kto z kiem gada,
tu dzień, dzień, tu noc, noc, tu bida, tu hoc, hoc i słucha kto z kiem gada.
Było tam dwoje ludzi, oboje byli młodzi,
tu dzień, dzień, tu noc, noc, tu bida, tu hoc, hoc, oboje byli młodzi.
I tak sobie radzili, że dziecie będą mieli,
tu dzień, dzień, tu noc, noc, tu bida, tu hoc, hoc, że dziecie będą mieli.
Sowa nie tylko jest ptakiem złowróżbnym, jest po prostu ptakiem jasnowidzącym w ciemności, oprócz śmierci zwiastuje także narodziny.
Kania (Marianna Śliz, Augustowo/Puszcza Biała, zapisał autor 1997)
Zaśweć gwiazdecko, któraś najjaśniejsa, wyjdzi kochanecko któraś najładniejsa.
Nie wyjde, nie wyjde, bo się zdrady boje, nie bój się dziewczyno na koniku stoje.
Na koniku stoje, nogi mam w strzemnieniu, pamietaj dziewczyno o moim kochaniu.
Pamiętam, pamniętam, będę pamiętała, jakiegom ja z ciebie kochanecka miała.
Miałam ci ja, miałam kochaneczka pana, wyszedł do ogrodu zabiła go kania.
Kania go zabiła wrona pochowała, oj już ja nie będę kochanecka miała.
W Polsce kania miała dość jednoznacznie negatywne konotacje (ale już w Azji przeciwnie). Uważano, że wciela się w kanię czarownica dziewica o nadzwyczaj pięknej urodzie, porywa dzieci, uwodzi młodych mężczyzn. Płodnościowy obrzęd kaszubski „ścinania kani” odbywa się na koniec wiosny, w Boże Ciało lub św. Jana, co warto sobie zapamiętać, zwłaszcza że dziś „na Boże Ciało robak w kapustę, diabeł w babę włazi, a czarownica mleko krowom zabiera”.
Remek Hanaj
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.