Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Pociąg do folku

Ostatnia aktualizacja: 30.07.2019 14:38
Specjalny, bezpłatny pociąg festiwalowy, który przejechał znów na trasie Warszawa Wschodnia – Czeremcha (i z powrotem) uświadamia, że choć różne są możliwości docierania na odległe folkowe imprezy, to podróż koleją ma jednak w sobie coś szczególnego.
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjneFoto: Pixabay.com

„Jest wrzesień 1981 r. Jestem w rumuńskim pociągu jadącym do miejscowości Sighişoara w Transylwanii. W WC za papier toaletowy służy falista tektura. Ktoś zapytał konduktora, czy w przedziale może być trochę cieplej. Ja jestem odpowiedzialny za chłód, ktoś inny pilnuje ciepła, odszczekuje. Witamy w Rumunii Çeauşescu” – to fragment opowieści Simona Broughtona, redaktora naczelnego magazynu „Songlines”, o jego barwnej podróży do krajów wówczas socjalistycznych. Na tę relację, przytoczoną kilka lat temu przez „Pismo Folkowe”, natrafiłem ponownie dosłownie parę dni przed moim wyjazdem na tegoroczny festiwal Z Wiejskiego Podwórza w Czeremsze. Ten wyjazd też nastąpił – oczywiście – pociągiem. Pomyślałem, że jest coś szczególnego w tych niezliczonych kolejowych podróżach ku muzyce. Ku muzyce wszelakiej, ale tej folkowej chyba w szczególności. Zresztą, przecież ledwie kilkanaście dni wcześniej jechałem pociągiem do Krakowa na Rozstaje…

Bodaj tylko w tej formule podróży można sobie wyobrazić bezpretensjonalnie muzykujących pospołu artystów i publiczność. Tak jak w słynnym Blues Expressie, który co roku od ponad ćwierć wieku przemierza w wakacje Wielkopolskę, w ostatnich latach z Poznania przez Piłę do Zakrzewa.

Szczęśliwie polskich kolei, mimo wszystkich niedogodności, nie da się porównać do tych rumuńskich, o których pisał Simon Broughton. Ta sama jest jedynie ciekawość wędrowca, może nawet ekscytacja, wynikająca z podróży pociągiem ku muzycznym tradycjom. Naturalnie, szczególnego smaku dodaje na przykład fakt, że do Czeremchy można dojechać (z Warszawy) specjalnym, darmowym, festiwalowym pociągiem. Nie po raz pierwszy, a wierni bywalcy wiedzą o tym od lat, ale przecież przydaje to całości dodatkowego smaczku i symbolicznych znaczeń. Bodaj tylko w tej formule podróży (albo w niej przede wszystkim) można sobie wyobrazić bezpretensjonalnie muzykujących pospołu artystów i publiczność. Tak jak w słynnym Blues Expressie, który co roku od ponad ćwierć wieku przemierza w wakacje Wielkopolskę, w ostatnich latach z Poznania przez Piłę do Zakrzewa.

Zresztą wydaje się przecież, że podróż koleją jest w znaczącym sensie archetypiczna. Pewnie, polskie drogi i bezdroża w poszukiwaniu tradycyjnej muzyki pokonywało się – i pokonuje – na różne sposoby. Skoro jednak mówimy tu o muzyce świata, pozwólmy sobie i na światowe konteksty. Bo przecież dla kultury amerykańskiej zdaje się być to zgoła symboliczny atrybut pokonywania przestrzeni, zdobywania doświadczeń, poznawania świata, również w tym szeroko pojętym folkowym sensie czy kontekście. Włoski dziennikarz Gino Castaldo w świetnej, wydanej u nas ponad dwie dekady temu, książce „Ziemia obiecana” (z wiele tłumaczącym podtytułem „Kultura rocka 1954-1994”) pisał w jednym z rozdziałów, tam, gdzie wspominał o rodzącej się tradycji amerykańskiego folku i bluesa: „W kraju zrodzonym z ruchu i z idei przesuwającej się granicy pociąg musiał stać się wszechpotężnym symbolem, praktycznie totemem – co ciekawe: totemem ruchomym, jakby właśnie miał wyrażać oryginalność tej nowej kultury, i co więcej: totemem, który jest oczywistym płodem ludzkiego geniuszu”.

A zatem wtedy, kiedy rozkwitał amerykański folk, kiedy rozkwitał blues, pociąg był nie tylko środkiem podróży. „Dla czarnych stał się czymś więcej, symbolem wolności, ucieczki, środkiem pozwalającym znaleźć się gdzieś indziej, a dla niewolników z plantacji bawełny gdzieś indziej było z pewnością miejscem bardziej obiecującym niż ich świat. Również dla wydziedziczonych białych stał się symbolem wolności, życia wędrownego, nadziei”. Dziś brniemy, a czasami pomykamy, przez Podlasie czy Małopolskę, mając w uszach źródłową muzykę i mniej dramatyczne, choć może niemniej fundamentalne tęsknoty. Tęsknoty, które owe festiwale spełniają, będąc swoistymi enklawami, miejscami odnajdywania dobra, szacunku, ciekawości, gotowości na spotkanie z drugim. I do tego świetnej muzyki – co zarówno Rozstaje, jak i Z Wiejskiego Podwórza potwierdziły.

A zatem wtedy, kiedy rozkwitał amerykański folk, kiedy rozkwitał blues, pociąg był nie tylko środkiem podróży. 

Swoją drogą, te dwa lipcowe festiwale, odbywające się w ledwie dwutygodniowym odstępie, można potraktować jako przykłady odmiennych rodzajów imprez: tych w wielkich miastach i w małych miejscowościach. Jakże wiele je dzieli. Z jednej strony wielkomiejski rozmach, gwar, szum i swego rodzaju walka o uwagę słuchaczy. A z drugiej bezgraniczne zaangażowanie niemal całej miejscowości, żeby wspólnymi siłami uczynić własne święto. A w to święto muzyki bezpretensjonalnie wpleciony turniej piłki błotnej, konkurs regionalnej kuchni podlaskiej czy przegląd harmonijkarzy.

Ale też przecież obie wspomniane imprezy znacznie więcej łączy, szczególnie to, że są enklawami pozytywnego myślenia. Być może zresztą stąd bierze się w ludziach – użyjmy tego sformułowania – pociąg do folku, bo jest w tej muzyce jakiś powrót do naturalności, bezbronności, do tego, co dobre, w przeciwieństwie do masakrującej wszystko rzeczywistości medialnej, politycznej. Paradoks bowiem chciał, że mogliśmy obserwować tę piękną twarz Podlasia, podczas gdy w tym samym czasie 70 kilometrów dalej, w Białymstoku, do głosu dochodziła tępa, bezrozumna przemoc.

Na festiwalowych scenach dominowały radykalnie inne przesłania i świetna muzyka. Na Rozstajach szczególny był występ… Czeremszyny wspólnie z ukraińską Horyną i Białorusinem Todarem, a więc podlaskie porozumienie ponad granicami i narodowymi uprzedzeniami. Jeszcze więcej znaczących podtekstów przyniósł występ ukraińskich i rosyjskich artystów współtworzących zespół Virtualnaja Derevnia. O prawa uchodźców upominała się prześwietna Aziza Brahim. A wystąpili też m.in. Bel Air de Forro, Félix Lajkó ze swym triem, nowy, wielce obiecujący projekt Tomasza Kukurby i Stanisława Słowińskiego, jak zawsze świetna Teresa Mirga. W Czeremsze świetnie zagrali m.in. twórcy Rozstajów, czyli Joanna i Jan Słowińscy z Muzykantami, a także Mamadou Diabaté z Burkina Faso, Csangallo z Węgier, rumuńska Fanfara Transilvania, Karolina Cicha & Spółka oraz gospodarze.

Adam Ziemianin, poeta, którego twórcze intuicje wydają się czasami być bliskie temu, co moglibyśmy czytać w tym – umownym – folkowym kontekście, pisał w jednym z wierszy:

 

Pociąg dłużej

zamyślił się

na małej stacji

 

Być może

chce mu się

wagarów

Ostatni wagon

aż ciągnie do lasu

 

Czyż to nie czeremszański obrazek? Zresztą być może odnalazłyby się w nim i inne festiwalowe miejscowości na kolejowych szlakach.

Tomasz Janas

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Zanim porwie się taniec…

Ostatnia aktualizacja: 03.07.2019 16:00
Naukowcy piszą, że taniec jest symbolem życia, że uwalnia ciało od ziemskiego ciężaru. Czyż można w takim razie nie tańczyć – zwłaszcza przy muzyce folkowej w gorące wakacyjne wieczory?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Dziadowska pora

Ostatnia aktualizacja: 10.07.2019 22:00
Pogoda robi się coraz bardziej nieprzewidywalna ostatnimi czasy, ale mimo wszystko nadal spodziewam się, że jeszcze pod koniec lipca będę mogła pójść na pierwsze jeżyny.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Same nogi chodzą

Ostatnia aktualizacja: 18.07.2019 08:53
A więc nie tylko do tańca rwą się same nogi przy dobrej muzyce, ale w ogóle do chodzenia, które jest podstawowym doświadczeniem uczestnictwa w świecie i poznania go. 
rozwiń zwiń
Czytaj także

Pierwszy harmonista

Ostatnia aktualizacja: 24.07.2019 13:50
Kiedy wiosną 1930 roku 14-letni chłopiec z Klwowa, Jan Michalski, pojechał do pracy jako pomocnik murarza, nie przypuszczał nawet, że to zmieni jego życie. Ba, zmieni muzykę weselną w Radomskiem.
rozwiń zwiń