Niby świąteczny, ale jednak nie do końca – nie działają szkoły, ale młodsze dzieci idą do przedszkoli, a dorośli do pracy. Nawet jeśli ktoś sprytnie połączył święta z urlopem i ma nagle kilkanaście dni wolnego, i tak widzi wokół siebie, jak świat łapie oddech po świątecznej zadyszce i powraca do zwyczajowego tempa dnia powszedniego. Otwierają się sklepy, piekarnie zaczynają piec znowu świeży chleb, a ludzie załatwiać sprawy urzędowe i zdrowotne. Skończył się okres oczekiwania na Boże Narodzenie – ten czas od 20 do 24 grudnia rano, gdy wszystko jest umowne, trochę na chybcika, krócej otwarte, chaotyczne i na ostatniej, wyraźnie widocznej prostej. Skończyły się opłatki, wspólne wigilie, wymiana prezentów, oczekiwanie. Chociaż według roku kościelnego jesteśmy teraz w okresie Bożego Narodzenia (trwa 40 dni, aż do 2 lutego), w powszechnej świadomości kończy się ono w nocy z 26 na 27 grudnia. Jezu się narodził; odfajkowane.
Sekundują temu miasta i miasteczka, likwidując targi świąteczne i niektóre bożonarodzeniowe dekoracje ulic. Przestrzeń miejska jest sprzątana, wymiatana z resztek tacek kapusty i kubków po grzańcu, pozostałych po miejskich wigiliach i grudniowych straganach. Zazwyczaj już w okresie pomiędzy Bożym Narodzeniem a sylwestrem budki świąteczne są martwe, nie funkcjonują. Nikt nie kupi bombek, ozdób i dekoracji, jedzenie także niechętnie – mieliśmy go w ostatnich dniach w nadmiarze (oczywiście ci, którzy mieli takie szczęście). Przechadzanie się z grzanym winem korzennym w dłoni jakby straciło swój urok. Przemykamy z domu do pracy, do sklepu, by uzupełnić nadwątlone zapasy chleba czy wody mineralnej. Chcemy odpocząć od tłustego jedzenia, słodyczy, alkoholu. Od światełek i kolęd też, choć nawet nie bardzo to sobie uświadamiamy.
Świąteczne dekoracje mają zdobić nasze otoczenie
Czas to dziwny
27 grudnia i dni przed Nowym Rokiem to okres zawieszenia. Nie działa to czy tamto. Tu, gdzie mieszkam, czynna jeszcze wczoraj budka z winem na rynku jest zamknięta na cztery spusty. Nie otwiera się ogromne targowisko, które zawsze działało w środy – ludzie mają jeszcze nabiał, warzywa, detergenty, mięso. Klienci nie przeskoczyli jeszcze w koleiny zupełnie powszedniego czasu, a handlarz dostosowuje się do klienta. Bo i czas to dziwny.
W drugi dzień Świąt pierwsi śmiałkowie wyprawiali się do miasta w poszukiwaniu otwartego sklepu z alkoholem. Na ulicach było sporo mężczyzn, często samotnych, którzy musieli uzupełnić domowy barek czteropakiem piwa czy półlitrówką wódki. Na tę potrzebę odpowiadały nieliczne placówki, ale jednak udawało im się zazwyczaj zaopatrzyć. Inni, zmęczeni i znudzeni atmosferą świąt i przede wszystkim smakiem świątecznego jedzenia, szukali otwartej restauracji z niewigilijnym menu – a najlepiej po prostu z pizzą lub kebabem. Czasem znajdowali, czasem nie. Chęć wyrwania się zza stołu była jednak bardzo silna.
W międzyświęta wyrzucamy albo rozdajemy resztki świątecznego jedzenia, bo 27 grudnia rano tracą swój niepowtarzalny urok i już tak nie smakują. W zakładach pracy trwa wymiana i nakłanianie, by ktokolwiek wziął makowiec, rybę, kilo sałatki, „bo się zmarnuje”. Tradycji produkowania zbyt wiele, by potem nie mieć co zrobić z rezultatami, staje się zadość. Zaczynamy pragnąć odpoczynku od jedzenia, może nawet paru dni diety, „czegoś lekkiego”.
Ale za oknem czai się już 31 grudnia i poprzedzający go dzień przygotowań. Znowu jedzenie, choć inne. Ponownie gotowanie i strojenie mieszkania oraz miasta – tym razem balonami, brokatem, cyframi nowej daty. Sweterek z bałwankiem zmieniamy na błyszczącą sukienkę i wypastowane pantofle. Oprócz nadmiaru i bogactwa, które są w Polsce charakterystyczne dla każdych świąt, pojawia się element szaleństwa. Bawić się do rana, jakby miał to być ostatni sylwester w życiu. Pojechać gdzieś daleko w niewygodnym stroju, tylko po to, by nad ranem wrócić. Oglądać pokazy fajerwerków i laserów na czarnym niebie. Iść kawał na zimnie, by wysłuchać setu podrzędnego DJ-a. Tańczyć w rajstopach na śniegu. Obejrzeć pierwszy noworoczny wschód słońca z przypadkowej ławki w przypadkowym parku, w otoczeniu pustych puszek po piwie i torebek po chipsach. Albo drzemać przed TV, w której leci „Sylwester Marzeń”. Mieć pod ręką koreczki i Sowietskoje Igristoje. Sięgać po nie często. Robić listę postanowień – albo obaw. Zasnąć i obudzić się w kolejnym roku.
Magdalena Okraska
Korona dla królowej wesela. Czy są jeszcze tradycyjne śluby?
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.