Jest marzec 1944 roku. István Elek, 27-letni absolwent Węgierskiej Akademii Rolniczej zostaje powołany do armii węgierskiej. Trafia na poleskie błota, gdzie węgierska huzaria ma wspomagać Niemców w walce z partyzantami. „Na każdym kroku odczuwaliśmy, że zarówno Polacy, jak i Białorusini inaczej nas traktują i nie spotykaliśmy się z ich strony z nieżyczliwością. […] Oddziały węgierskie poruszały się swobodnie, gdyby przyjęto nas wrogo, zostalibyśmy wykoszeni przez miejscowych partyzantów” – wspomina po latach István Elek.
Trudno w to uwierzyć, ale zaufanie, jakim cieszyli się Węgrzy na Polesiu, owocowało niezwykłymi sytuacjami. Na prośbę miejscowych partyzantów, kilka razy umieszczali w… niemieckim szpitalu polowym, chorych i wycieńczonych „ludzi z lasu”, ratując im tym samym życie. Tak oto Węgrzy „wspomagali Niemców w walce”.
W drodze do Warszawy
W końcu lipca węgierscy huzarzy wysłani zostali w kierunku polskiej stolicy. Po przekroczeniu Bugu zatrzymali się w niewielkiej wiosce. Kiedy szykowali się do snu, przyszedł do nich sołtys ze starszymi ludźmi. Okazało się, że obok wsi doszło do strzelaniny. Po stronie niemieckiej byli zabici i ranni. W potyczce brali udział partyzanci, którzy od Polaków otrzymywali żywność. Ktoś doniósł o wszystkim – wieś niechybnie czekała pacyfikacja. „Do nas, sojuszników Niemców, przyszli prosić o ratunek; byli przygotowani do ucieczki do lasu, na wozach mieli załadowany dobytek. Czułem ciarki na plecach, bałem się...” – wspomina Elek.
O własowcach w Warszawie: „Na wozie, wśród wartościowych łupów, znajdowały się ludzkie palce z pierścionkami i obrączkami — nie wiem, czy ucięte zostały żywym, czy martwym”
Porucznik łącznościowców bez wahania kazał rozstawić karabiny maszynowe. Kiedy nad ranem Niemcy przybyli pacyfikować wieś, przywitały ich serie z węgierskich karabinów. Na szczęście w porannej mgle nie było widać, kto strzela. Po chwili Niemcy w panice zarządzili odwrót. Elek bał się, że oddział, który stawił Niemcom opór, zostanie rozpoznany. „Kiedy przybyliśmy do koszar – wspominał – Niemcy odbywali ćwiczenia, nie zauważyliśmy żadnego alarmu na nasz widok. Spytałem porucznika łącznościowców, czy nie boi się konsekwencji. Ciągle słyszę jego spokojny głos i słowa, w których była chłopska logika — że niemiecki dowódca wcale nie zamelduje o tym wydarzeniu, lecz każe żołnierzom przemilczeć fakt, że uciekł z ludźmi. Prawdopodobnie żołnierze musieli przysiąc milczenie”.
W powstańczej Warszawie
30 lipca huzarzy przybyli na warszawską Pragę. Następnego dnia mostem Kierbedzia dostali się na lewy brzeg. Do 10 sierpnia stacjonowali w Babicach na obrzeżach Warszawy. „Z niedalekich wzniesień, obok masztu radiowego widzieliśmy, jak pali się milionowe miasto” – wspomina Elek.
Niemcy zdawali sobie sprawę, że nie mogą liczyć na węgierską pomoc w tłumieniu powstania, a jednocześnie nie bardzo wiedzieli, co zrobić z 800 Węgrami stacjonującymi w Warszawie. Dowództwo niemieckie odmówiło im wydawania żywności. „Niemcy chyba liczyli, że Węgrzy, głodni i spragnieni, zaczną rabować miejscową ludność i nareszcie skończy się ta mityczna przyjaźń węgiersko-polska, ale nic takiego nie nastąpiło” – mówi Elek.
Przed rabunkami nie mieli oporów własowcy, którzy co noc dokonywali bestialskich grabieży. Po jednej z takich wypraw zostali zatrzymani przez węgierską wartę. „Na wozie, wśród wartościowych łupów, znajdowały się ludzkie palce z pierścionkami i obrączkami — nie wiem, czy ucięte zostały żywym, czy martwym” – opowiada Elek.
Własowcy zostali aresztowani, a następnego dnia do Węgrów, z białą flagą (sic!) przybył niemiecki oficer z żądaniem wypuszczenia własowców. Dowódca Eleka odmówił… Kilkanaście minut później niemieckie pociski trafiły w willę, gdzie przebywali węgierscy żołnierze. Odmowę wydania własowców piętnastu węgierskich oficerów przypłaciło życiem.
To, co działo się dalej, tak wspomina István Elek: „Następnego dnia opuściliśmy Babice i pojechaliśmy pod Cytadelę, posuwaliśmy się wzdłuż Wisły. Podjechaliśmy w górę ulicą Karową, tam w szpitalu mieściło się dowództwo jakiegoś oddziału powstańczego i nasi oficerowie zaproponowali im, że przejdziemy na ich stronę. Nie przyjęli naszej propozycji, ale skierowali nas na ulicę Puławską, gdzie nie było jeszcze walk. Tam zameldowaliśmy się w dowództwie AK, oddając się do jego dyspozycji. Nasze konie zostały zaprzężone do wozów. Przez dwa tygodnie wywoziliśmy cywilów z Warszawy. Niemcy nas przepuszczali, na naszych wozach biedni ludzie całymi rodzinami z małym bagażem dojeżdżali do Milanówka, Grodziska, Błonia i Podkowy Leśnej, tam się rozchodzili, a myśmy wracali do Warszawy i na drugi dzień to samo...”.
Wiosną 1945 roku István Elek został aresztowany i wywieziony do ZSRS. Udało mu się uciec i przedostać do Gdańska. W 1946 roku ożenił się z Polką, a rok później uzyskał obywatelstwo polskie. W 1956 roku organizował pomoc dla Węgrów, za co w 2006 roku otrzymał od władz węgierskich odznaczenie — Bohater Wolności.
Tekst w oparciu o fragmenty wspomnień Istvána Eleka zamieszczonych w „Karcie” nr 59.
(pd)
WIĘCEJ NA TEMAT POWSTANIA W NASZYM SPECJALNYM SERWISIE