1 sierpnia 1944 roku. Na ślubnym kobiercu stają Teresa Bagińska i Zdzisław Poradzki ps. "Kruszynka". To prawdopodobnie pierwszy z 356 powstańczych ślubów. Co sprawiało, że ludzie tak lgnęli ku sobie, gdy wokół trwały walki?
- To ciekawa sprawa wewnętrznego przymusu zawarcia związku małżeńskiego z osobami, które kochamy. W chwili zagrożenia jest instynktowa chęć znalezienia drugiej osoby. Uczucie, że nie jest się samemu – mówiła ppor. Janina Kulesza-Kurowska ps. "Urszula".
- Z drugiej strony wiązało się to często z przeczuciem śmierci. Kiedyś jeden z kolegów oświadczył mi się i natychmiast chciał brać ślub. Odmówiłam, a on następnego dnia zginął. Takich historii znam więcej...
Podobnego zdania jest też mjr dr Halina Jędrzejewskia ps. "Sławka":
- Myśmy żyli w stanie okropnego zagrożenia. Było ważne, żeby mieć obok siebie kogoś bliskiego, kochanego. Jeśli miłość wybuchła, tak jak gejzer, między ludźmi, to im to pomagało przeżyć, walczyć, bo mieli w sobie więcej siły, wiary w siebie, odwagi...!
Dziewczęta szły do ślubu w powstańczych mundurach, wpinając jedynie kwiatek we włosy. Wśród powstańców panowało przekonanie, że walka potrwa najwyżej kilka dni, dlatego mało kto był przygotowany na z górą dwa miesiące boju.
- Nie znam dziewczyny, która była inaczej przygotowana niż ja, gdy szłam na punkt koncentracji - wspomina dr Jędrzejewska.
- Miałam na sobie sukienkę przerobioną z mundurka harcerskiego, żadnego sweterka. Buty? Nie pamiętam jakie... i torbę sanitariuszki. Żadnej zmiany bielizny, swetra, kurtki, niczego. Każda dziewczyna, nawet w tak dramatycznych sytuacjach, jakie miały miejsce w czasie Powstania, chciałaby wyglądać ładnie, chciała się podobać. To naturalne. Ale wiele zależało od tego, w jakim rejonie miasta się walczyło. Nie wyobrażam sobie, żeby na Woli, gdzie były bardzo ciężkie walki toczone, pomyśleć o tym, jak się wygląda.
Podobnie jak śluby, skromne były przyjęcia weselne, składające się z kromek chleba z plastrami pomidora. Nie każde wesele miało szczęśliwy finał.
- Po zawartym 30 sierpnia ślubie państwo młodzi zaprosili na skromne przyjęcie do restauracji "Swoja" na Wielkiej róg Marszałkowskiej - opowiadał por. Adam Drzewoski "Benon".
- Wówczas nadleciały samoloty niemieckie i jedna z bomb trafiła w restaurację i wszyscy zginęli. Byłem świadkiem tego, bo przebywałem w sąsiednim budynku, akurat ustawiałem radiostację przy ścianie, która graniczyła z tym zbombardowanym budynkiem. Gdy kurz opadł, ściany, stołu, radia nie było...
Goście Hanny Marii Gizy mówili o powstańczych przyjaźniach i miłościach, o historiach własnych małżeństw, a także o doświadczeniach z walk.
Zapraszamy do odwiedzania naszej strony