Od "Osy-Kosy" do "Pegaza"
Wiosną 1942 roku powstał oddział dyspozycyjny Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej "Osa-Kosa", a na jego czele stanął podpułkownik Józef Szajewski pseudonim "Phillips". Była to specjalna jednostka, która zajmowała się m.in. przeprowadzaniem akcji dywersyjno-sabotażowych. To właśnie jej członkowie wykonywali wyroki podziemnych sądów wojskowych na osobach uznanych za zdrajców oraz na przedstawicielach władzy okupacyjnej.
Zobacz również:
Gdy w czerwcu 1943 roku "Osa-Kosa" została rozbita przez Gestapo, a jej członkowie aresztowani, zadania jednostki przejął nowo powstały oddział "Agat" ("Anty-Gestapo"), od stycznia 1944 roku znany pod nazwą "Pegaz" ("Przeciw-Gestapo"). Jedną z najbardziej znanych akcji przeprowadzonych przez tę jednostkę był udany zamach na Franza Kutscherę - dowódcę SS i Policji na dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa - dokonany 1 lutego 1944 roku.
Akcja Kutschera. 78. rocznica wyroku na "kata Warszawy" [INFOGRAFIKA]
Sukces ten spowodował, że Kierownictwo Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej, w skrócie Kedyw, w kolejnych miesiącach zaczęło planować dalsze uderzenia na hitlerowski aparat policyjny. Utworzono listy najbardziej szkodliwych niemieckich funkcjonariuszy, którzy słynęli ze swojej bezwzględności i aktywnego uczestnictwa w niszczeniu narodu polskiego. Na jednym z takich spisów znalazło się również nazwisko komendanta Ordnungspolizei w Warszawie Wilhelma Rodewalda.
"Społeczeństwo polskie musiało się w jakiś sposób bronić"
Jak wspominał podpułkownik Stanisław Jastrzębski pseud. "Kopeć", uczestnik wydarzeń z 26 kwietnia 1944 roku, Rodewald był szefem policji porządkowej, bezpośrednio odpowiadającej za terror panujący w mieście. To właśnie ta formacja - wraz z Gestapo - organizowała łapanki i uliczne egzekucje niewinnych obywateli.
– Społeczeństwo polskie musiało się w jakiś sposób bronić. Ponieważ terror nie ustawał, otrzymaliśmy rozkaz dokonania zamachu na Wilhelma Rodewalda. I tę właśnie akcję przygotowaliśmy – mówił "Kopeć" w 1995 roku na antenie Polskiego Radia.
19:46 pamiĘĆ po latach, akcja na gressera____4973_95_iv_tr_0-0_8c917c6c[00].mp3 Ppłk Stanisław Jastrzębski ps. Kopeć i pchor. Zbigniew Gąsior ps. Garbaty mówią wspominają akcję "Rodewald", w której brali udział. Audycja Jerzego Swalskiego z cyklu "Widnokrąg". (PR, 27.04.1995)
Plan operacji był opracowywany przez kilka tygodni. Na początku kwietnia rozpoczęto rozpoznanie - prowadził je podporucznik Aleksander Kunicki "Rayski". Zgodnie z dostarczonymi przez niego informacjami Rodewald mieszkał wówczas przy ulicy Chocimskiej, pod numerem drugim. Codziennie rano, o godzinie 8.45, nazista wsiadał do samochodu i jechał do budynku policji porządkowej, który znajdował się na alei Szucha 23. Podczas tej krótkiej podróży był jednak bardzo ostrożny – siadał na przednim siedzeniu obok kierowcy, trzymając na kolanach karabin maszynowy. Ponieważ jego dom był zawsze otoczony przez kordon policji, dowództwo Kedywu zadecydowało, że próbę likwidacji należy podjąć, gdy Niemiec będzie zmierzał do pracy.
Siedmiu odważnych
Akcja AK "Weffels" – zamach na oprawcę z Pawiaka
Rozkaz przeprowadzenia akcji otrzymał 2 pluton "Pegaza", dowodzony przez podporucznika Jerzego Zapadko pseud. Mirski. Ustalono, że zamach zostanie przeprowadzony na ulicy Chocimskiej, gdy samochód znajdzie się w pobliżu budynku Państwowego Zakładu Higieny (Chocimska 24). Zadanie należało wykonać błyskawicznie, ponieważ dom Rodewalda mieścił się w dzielnicy zamieszkanej niemal wyłącznie przez Niemców, a w jego pobliżu znajdowały się m.in. koszary Luftwaffe (róg Rakowieckiej i Puławskiej).
– Nasza grupa składała się z sześciu bezpośrednich wykonawców akcji i kierowcy. Zostaliśmy uzbrojeni w lokalu znajdującym się przy ulicy Słonecznej 52. Dostałem pistolet maszynowy Sten, pistolet Parabellum i sześciostrzałowy pistolet Colt M1911. Tak wyposażony udałem się wraz z "Mirskim" na Chocimską – wspominał podpułkownik Stanisław Jastrzębski.
Brawurowa akcja polskich żołnierzy
Operacja była bardzo ryzykowna. Przyczajonych w bramach konspiratorów w każdej chwili mógł zauważyć mieszkaniec którejś z kamienic i zawiadomić niemieckie służby. Nie było też pewności, czy domniemanego Rodewalda coś nie zatrzyma dłużej w domu. Na szczęście o godzinie 8.45 nazista wsiadł do samochodu, który ruszył w stronę alei Szucha. Łączniczki "Hanka" i "Maja" dały wówczas sygnał do rozpoczęcia akcji.
Zgodnie z planem "Mirski" i "Kopeć" wyszli na środek Chocimskiej i rozpoczęli ostrzał pojazdu. – Odpiąłem płaszcz, wyjąłem pistolet maszynowy i kiedy samochód zbliżył się na odległość około pięćdziesięciu metrów, otworzyłem ogień. "Mirskiemu" zaciął się pistolet, więc jego zadanie przejął Tadeusz Chojko pseud. Bolec, który miał ubezpieczać akcję od ulicy Willowej. Po wielu strzałach (ja wywaliłem chyba cały magazynek) niemiecki szofer był już ciężko ranny – wspominał podpułkownik Stanisław Jastrzębski na antenie Polskiego Radia.
Wówczas na Chocimską wjechała furgonetka kierowana przez Zdzisława Santarka pseud. "Kajtek". Akowiec uderzył w drugi pojazd i odciął mu drogę ucieczki. – Podbiegłem do samochodu, otworzyłem drzwiczki i oddałem do szefa policji porządkowej cztery strzały, zanim jeszcze zdążył zastrzelić mnie ze swojego karabinu. Zacząłem szukać dokumentów, żadnych nie udało mi się jednak znaleźć. Zabrałem mu więc tylko broń, jednak gdy odepchnąłem zamykające się drzwiczki samochodu, strasznie skaleczyłem się w prawą rękę o odłamki wybitych szyb – mówił "Kopeć".
Pomyłka
– Akcja już była wykonana, wskoczyliśmy więc do samochodu "Kajtka" i podjechaliśmy do ulicy Skolimowskiej, gdzie zabraliśmy kolegów "Górala" i "Garbatego", ponieważ drugi samochód nie nadjechał – mówił "Kopeć". – Gdy skręciliśmy w ulicę Spacerową, dostaliśmy silny ostrzał z kamienic, które były zajęte przez Niemców. Kilka pocisków przebiło karoserię, a jeden przestrzelił nam oponę. Dojechaliśmy do Czerniakowskiej, ale koło było w coraz gorszym stanie i wreszcie ta opona nam spadła. "Kajtek" był jednak bardzo dobrym kierowcą i udało mu się doprowadzić samochód do ulicy Mącznej, gdzie miał czekać na nas transport i punkt sanitarny – dodał.
Lekarz opatrzył ranę podpułkownika Jastrzębskiego i polscy żołnierze udali się do lokalu konspiracyjnego znajdującego się przy ulicy Wilanowskiej. Szli pieszo, ponieważ umówiony samochód nie nadjechał. Tam zdali broń.
Dopiero kilka dni później, gdy ukazało się obwieszczenie niemieckie, akowcy dowiedzieli się, że nie zlikwidowali płka Rodewalda, a dowódcę 17 pułku policji płka Erwina Gressera. W odwecie za jego śmierć naziści rozstrzelali 29 kwietnia pięćdziesięciu Polaków.
– Nie wiedzieliśmy, czy on się nazywał Rodewald, czy Gresser. Szef naszego wywiadu uważał, że ten funkcjonariusz nazywa się Rodewald i dlatego nadał akcji taką nazwę – tłumaczył "Kopeć". Dodał także, że nazwisko nazisty nie miało znaczenia dla uczestników operacji. Dla nich liczyło się tylko to, że człowiek ten był podpułkownikiem niemieckiej policji - organu, który odpowiadał za śmierć tysięcy warszawiaków.
jb
Podczas pracy korzystałam z książki historyka prof. Tomasza Strzembosza "Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939-1944" (Warszawa, 1983).